8. Klub melomanów

627 92 24
                                    

Mija tydzień i powoli tracę nadzieję na jakikolwiek kontakt z Baekhyunem. Trudno mi się oswoić z faktem, że złamał obietnicę i potraktował to wszystko tak płytko, ale radzę sobie zaskakująco dobrze. Część mnie chce wyprzeć wspomnienia tamtej nocy, zasypać do końca płytki grób wspomnień i iść dalej, tak, jak wcześniej, jednak mniej racjonalna część dalej rozpamiętuje jego pocałunki, ten cudowny dotyk oraz to, jak wspaniale było przy nim zasnąć.

- Miłość to bujda i skurwysyństwo - mówi mój współpracownik, stary, poczciwy Jong, z którym kończymy właśnie ładować kostkę brukową na dwie chybotliwe taczki. - Moja konkubina znów okazała się zwykłą kurwą, Park. A ty sam wyglądasz jakbyś rozpaczał po jakiejś dziuni. Nie ma co sobie nawet dupy zawracać dupami. Jak chcą to będą, o tak.

Mężczyzna pstryka palcami, by lepiej zobrazować słuszność swoich słów, a ja patrzę na niego z mieszaniną rozbawienia, uznania i politowania. Lubię go. Jest tym typem pozytywnego gaduły, który każdego dnia urozmaica pracę swoimi opowieściami o kobietach, ulicznych bójkach i libacjach alkoholowych. Pomimo sędziwego wieku, którego swoją drogą nikt nie potrafi precyzyjnie określić, zachowuje młodość ducha i nawet o najpoważniejszych tematach wypowiada się tak beztrosko, jakby kpił z powagi niektórych sytuacji.

- Twoja konkubina okazuje się kurwą średnio dwa razy w tygodniu, Jong - odpowiadam, szykując się na długą, pasjonującą opowieść o ich trwającym latami burzliwym związku, przepełnionym zdradami, podejrzeniami i wspólnymi kredytami.

- Kurwa, Park, tak właśnie wygląda życie, ty młody draniu. Kochasz kogoś i się dajesz, kurwa, traktować podle jak pies, no bo, wiesz, jak jest, kochasz kogoś.

- Czasem lepiej ruszyć dalej - odpowiadam, gdy staruch zaczyna się nakręcać. Moje słowa wbrew pozorom nie gaszą jego zapału.

- Ty chyba z chuja spadłeś, żeby szanujący się facet odpuszczał i jeszcze się przy tym tłumaczył, że lepiej odpuścić. W ogóle odpuszczać nie można, bo jak odpuścisz sobie choć kochasz, to nie dość, że sobie złamiesz serce, to jeszcze i jej. A znaleźć drugą wcale nie tak łatwo, bo nie będziesz się z nią czuł tak, jak przy tamtej - tłumaczy wytrwale, łapiąc zadyszkę przy ładowaniu bloków kostki brukowej. - To trzeba trochę lat mieć, żeby sobie uświadomić, wiesz? I trochę związków trzeba przejść, żeby rzeczywiście w to uwierzyć. Ja w twoim wieku mawiałem tak samo i co? Gówno. Będę się męczył w nieskończoność, ale kocham ją i będę kochał i nie odpuszczę choćby nie wiem co.

Poniekąd imponuje mi podejście kolegi z pracy, jednak im dłużej analizuje jego słowa, tym bardziej naiwne mi się wydają. Mija kolejny tydzień i ostatni cień nadziei powoli we mnie gaśnie.

Jest pochmurna środa, gdy asystuję przy przebudowie niskiego budynku mieszkalnego i cały dzień noszę materiały budowlane, jak uległy chłopiec na posyłki. Dochodzi późne popołudnie - czwarta, albo piąta - do końca pracy pozostają tylko kwadranse.

- Park!

Odwracam się, słysząc wołanie. Jeden ze współpracowników podchodzi do mnie szybkim krokiem i od niechcenia macha ręką w kierunku siatki, odgradzającej plac budowy od ulicy.

- Ktoś do ciebie.

Serce podchodzi mi do gardła, bo wiem, że to on, nawet jeżeli widzę go dopiero, gdy niemal biegiem zbliżam się do wskazanego miejsca. Intuicja mnie nie myli.

Stoi tam z dłońmi wbitymi w kieszenie, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w pracujących robotników. Ma na sobie kraciaste spodnie, nieco zbyt eleganckie czarne buty, standardową biała koszulę i beżowy płaszcz. Włosy jak zwykle nienagannie zaczesał do tyłu, ale na jego twarzy nadal widać oznaki zmęczenia - spuchnięte oczy, cienie i ta niezdrowa bladość jak u wampira.

Pierwszy i JedynyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz