[Może kiedyś postanowię go poprawić... Kiedyś.]
Dni mijały, a wraz z nimi okres szkolenia kadetów. Działaliśmy już jak dobrze naoliwiona maszyna, a wielu z nas nawet na stałe połączyło się w pary, które później miały zawrzeć więź. Trzeba było przyznać że trening pod okiem Zaviera był gorszy niż przeprawa przez wszystkie kręgi piekielne, ale było warto. Jedna osoba nawet zrezygnowała.
Dodatkowo od pamiętnego sparingu między mną a zaklinaczem jest on moim jedynym partnerem do ćwiczeń, bo wszyscy inni odmawiają walki z "dziewczyną, która jeszcze nigdy nie przegrała". Zabawne jak prosto rodzą się plotki, zwłaszcza że każda nasza następna walka kończyła się pokojowym remisem. Serio. Żadnych złamanych kości, skręconych kończyn czy naderwanych ścięgien... Nudy.
Nie mogłam jednak narzekać, bo z dnia na dzień widziałam jak szacunek w oczach Zaviera rósł i wiedziałam, że osiągnięcie mojego celu jest już blisko. Było to też powodem dla którego mężczyzna wkładał dwa razy tyle wysiłku w moje szkolenie, co w sumie mi odpowiadało. W końcu nie byłam tu po to by stać w miejscu.
Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy, tak więc i ostatni dzień szkolenia kadetów w końcu nadszedł. Siedziałam po wyczerpującym treningu na skraju placu, razem z drobną ogrzycą Leatrice, wróżką Sage, golemem Takodą i Rhettem który właściwie nie wiem czym był, ale wyglądał jak Seryphon w płaszczu i z przeciwstawnymi kciukami. Wszystkich ich zauważyłam już pierwszego dnia i w miarę upływu czasu zbliżyłam się do nich.
Pociągnęłam porządnego łyka wody ze swojego bukłaka, po czym resztę wylałam sobie na głowę, żeby się ochłodzić. Otrząsnęłam się jak jipinku i błysnęłam ząbkami w uśmiechu, pokazując dołeczki w policzkach. Sage pisnęła, a Lea osłoniła się ręką z żartobliwie zirytowaną miną. Rhett schował się za Takodą, który dalej siedział niewzruszony ze swoim nieodłącznym, przyjacielskim uśmiechem.
- Nike! - zamigała Sage oburzona, ale jej oczy błyszczały rozbawieniem. Wróżka była niemową i posługiwała się językiem migowym, którego mniej więcej zdążyła nauczyć już naszą grupę. Lea za to wzięła swój własny bukłak i chlusnęła na mnie kolejną partię wody.
-Ej! - pisnęłam, kiedy lodowata woda przemoczyła mi koszulkę.
- Jak dzieci - mruknął Rhett, wdrapując się na ramię Takody, żeby uniknąć naszych wybryków. Golem uśmiechnął się szerzej i poklepał go po głowie, z odrobinę zbyt dużą siłą, powodując niezadowolenie u przyjaciela. - Uważaj trochę, wielkoludzie - burknął
- Oj nie chmurz się tak! - pokazała Sage, zrywając garść trawy i rzucając w jego stronę, ale nie dorzucając. Zachichotałam.
- Ona ma racje. Uważaj bo ci tak zostanie. - pogroziłam, powstrzymując chichot. Złapałam swoje krótkie, rude włosy i związałam je rzemieniem, który miałam na nadgarstku.
- Wiem co poprawi nam wszystkim nastrój! Chodźmy do srebrnego jelenia się napić! Należy nam się coś za skończenie tego morderczego treningu! - zawołała podekscytowana Lea, siadając skrzyżnie i pochylając się w naszą stronę z błyszczącymi diabelsko oczami.
- Wchodzę. - stwierdziła od razu Sage, szturchając mnie ramieniem.
- Ja nie mogę. Mam coś jeszcze do załatwienia. - wyznałam i jak na zawołanie poczułam na sobie ciekawskie spojrzenie naszego trenera. Nikt mu nie powiedział, że nie ładnie jest podsłuchiwać?
- No tudno, więcej dla nas. - Leah wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się łobuzersko, a Sage uniosła pięść do góry co miało znaczyć "Powodzenia".
YOU ARE READING
[DO ADOPCJI] Tym Razem *Eldarya*
Fanfiction[Opowiadanie zostaje oddane do adopcji. Jeśli masz ochotę je kontynuować, daj znać.] Dzień w którym w Kryształowej Sali pojawiła się piękna, fiołkowo-oka ziemianka był zarazem ostatnim dniem mojego szczęścia. Moi przyjaciele, którzy z początku byli...