Pogranicze w ogniu

14 1 0
                                    

Porywisty ciepły południowy wiatr kołysał koronami drzew. Noc była w pełni, gdzie nie gdzie dało się dostrzec błyski wilczych ślepi, jednakże grupka zwiadowców parła na przód w kierunku bram miasta. Lecz gdzieś na wschodzie, ponad mrokiem gęstego boru, powoli blask rana toczył powolną wojnę o dominacje na nieboskłonie. Sowy huczały nad ich głowami, zdawały się nie zauważać nie proszonych gości.

- Na bogów! Daleko jeszcze ? - mruknął ktoś z tyłu

- Już blisko - mruknął kapitan Janoszek Pivinca herbu Ognista Szyszka

- Na pewno? - dopytywał się uparcie młodzik

- Tak , w około Leśnej Osady zawsze czuć żywice i opalne drewno.

-Ale wiatr może nieść zapach z wielu kilometrów.

- Zamknij się, albo upierdolę Ci ten ozor i dam Ci go do żarcia- warknął poirytowany dowódca. To ucięło dalsze dyskusje.

Wiatr wiał ku wschodowi a szli na północ, wiec zapach nie mógł iść daleko, i rzeczywiście po wspięciu się na pobliski pagórek dojrzeli przebłyski świateł domostw Leśnej Osady. Była to nazwa dosyć mylna dla podróżnych z daleka. Dawniej mała osada drwali letnich, dziś wielotysięczne miasto z kamiennym murem, wieloma karczmami i innymi przybytkami. Miasto żyło z handlu, przede wszystkim z zaopatrywania niedalekich zamków strzegących bursztynowego szlaku wiodącego z krajów południa na północ aż za letnie morze. Zwykle bramy miasta były otwarte, lecz teraz nawet w ciągu dnia tylko bramy główne były otwarte i pilnie strzeżone. Każdy podróżny był wypytywany o cel przybycia i nie kiedy odprawiony z kwitkiem. Zwykle kończyło się dla niego to śmiercią , częściej z rąk rycerzy rabusiów niż głodu czy zwierzyny.

Janoszek, dał znak swojej drużynie by przykucnęła, a sam udał się na brzeg skarpy. Mury miasta były od strony południowej niższe i słabiej obstawione, to też zajęcie bramy mogło okazać się łatwiejsze niż się spodziewał. Kilka pochodni oświetlało znudzonych wartowników na blankach oraz wieżach przy bramie. Nagle jeden z wartowników przystanął, wskazał coś palcem a na blankach zrobiło się poruszenie. Janoszek w pierwszej chwili pomyślał, że został dostrzeżony lecz nikt nie dmą w róg na alarm. Nagle zaczęło się robić jaśniej, rycerz podniósł głowę . Nocne niebo przecinała potężna skrząca się wieloma barwami zorza, która tańczyła jak fale na wietrze. Janoszek ocknął się z zachwytu, lepszej chwili do szturmu i zdobycia bramy może już nie być. Już miał zagwizdać gdy włosy zjeżyły mu się na karku. W chwilę później grunt pod jego nogami zaczął falować. Skarpa ruszyła w kierunku bramy, a on wraz z nią.

- W las! - zdążył krzyknąć rycerz nim grunt go porwał, by po chwili spowiła go ciemność.

Dzwony biły w mieście jak najęte, młody rycerz uskoczył w bok kiedy przed nim z hukiem runęła jedna z dzwonić. Podniósł się i pędem pobiegł do południowo zachodniej bramy.
Dzwony biły na alarm, a z południa dochodził zew rogów, dających sygnał na atak wroga. Ziemia wciąż się trzęsła lecz jednak słabej, w minutę od pierwszego wstrząsu odział był gotowy do wyruszenia z garnizonu. Przebiegli przez plac pełen lamentujących kobiet i płaczących dzieci.
- Zdobyli bramę! -krzyczała uciekająca kobieta
- Z diablimi się skrzyknęli! -wołał uciekający kupiec
Wszyscy mężczyźni, którzy nie byli zbrojni, żwawo rzucili się do gaszenia ognia. Oni jednak mieli inne obowiązki, musieli biec bronić murów, o ile te jeszcze w ogóle stały. Wybiegli na ulicę kuglarzy prowadząc wprost do południowej bramy. Z przeciwka biegli wycofujący się łucznicy.
- Rogoże! Zajęli kurzy Targ! – krzyknął jeden z łuczników przystając koło niego i strzelając za siebie. Biegnący napastnik poleciał w tył, po czym łucznik ponownie naciągnął strzałę – Pepiczki – wymierzył strzałę – zaatakowali niemal równo – puścił strzałę i kolejny wróg leżał – z wstrząsami. Pierun wie jak zaklęli matkę naturę by im się przysłużyła.
Rogoż, dobył miecza i sparował cios, przeciwnik zamachnął się mieczem, lecz ten chwycił go za nadgarstek – Ilu ...- przerzucił przez plecy – ich jeszcze – i dobił kopnięciem w głowę, aż usłyszeli dźwięk kręconego karku – tam pozostało ? – dokończył pytanie.
- A bo ja wiem ? – strzelił od niechcenia posyłając na tamten świat kolejnego przeciwnika. – Wzięli nas z zaskoczenia. – rzucił, i naciągnął kolejną strzałę. Na Rogoża rzucił się z okrzykiem młody Czech, lecz ten szybko pozbawił go życia przebijając go. Fala przeciwników, nie malała.
- Nacierać! Nie ustępować! - ryknął Rogoż, tnąc przez szyję następnego przeciwnika. Stych, pchnięcie, mimo przewagi wyszkolenia z każdym przeciwnikiem się cofali , było ich zbyt wielu.
- Musimy się wycofać! Rogoże! – krzyknął mu towarzyszący kapitan drużyny łuczników , tnąc kolana kolejnego Czecha- Wybiją nas co do nogi!
- Zostajemy Sławomirze ! Trzymać się jak długo możecie. – to krzyknąwszy zrobił unik przed pochodnią wymierzona w jego głowę. Wywinął młynek miecze, odrąbując dłoń napastnika
W ulicy za nimi pojawili się pierwsi strażnicy miejscy, kilka grup kadetów straży i gwardii miejskiej.

SilesiaWhere stories live. Discover now