Natrętny dźwięk budzika próbował wyrwać mnie z krainy marzeń. Jeden sygnał, drugi, końcu nie wytrzymałam i energicznie podniosłam się na równe nogi, oczywiście plącząc się przy tym w koc, którym byłam okryta. Z hukiem wylądowałam na zimnych panelach w kolorze dąb sonoma i w żadnym wypadku nie miałam ochoty się stamtąd podnosić.
Z tej perspektywy zupełnie inaczej patrzyło się na świat. Zauważyłam na przykład wielki bałagan pod moim łóżkiem, albo niedojedzony kawałek psiego przysmaku leżący pod biurkiem. Tak, moja sypialnia nadal wyglądała jak pokój nastolatka, mimo, że miałam już zaraz dwadzieścia sześć lat, ale to pewnie dlatego, że mieszkałam w kawalerce.
Postanowiłam jednak podnieść się z podłogi, bo niby dlaczego miałabym na niej leżeć dłużej niż pięć minut? Cóż, fakt faktem, nie było na niej tragicznie, ale mimo wszystko wizja choroby spowodowanej tylko i wyłącznie zimnymi panelami nie była najlepsza.
Wolnym, trochę chwiejnym krokiem podeszłam do starego biurka, jeszcze z czasów szkolnych. Otworzyłam mój notes i sprawdziłam co mam dziś do zrobienia. Każdy dzień tygodnia miał wyznaczony odpowiedni kolor, podobnie sprawy ważne i te, które mogą poczekać. Na dzisiaj miałam zaplanowane spotkanie oznaczone krwistą czerwienią, czyli najwyższy stan gotowości. Trochę przestraszyłam się, kiedy szefowa stwierdziła, że wspaniałym pomysłem będzie wybranie się ze mną na lunch w czasie przerwy. No, ale szefowej się nie odmawia, prawda?
Pół godziny później byłam gotowa do wyjścia. Ubrana w liliową koszule i czarną ołówkową spódnice, chwyciłam tylko jabłko i ruszyłam do samochodu. Droga do redakcji minęła mi o dziwo dość sprawnie i niecałą godzinę później stałam przed wrotami wielkiego wieżowca magazynu "Za kulisami". Nie była to co prawda praca moich marzeń, ale z czegoś trzeba było żyć.
Pokazałam Joshowi mój identyfikator. Mimo, że mężczyzna znał mnie doskonale codziennie musiał sprawdzać czy aby na pewno ja to ja, a nie ktoś inny. Przeszłam bramki i ruszyłam w stronę mojego boksu, który mimo, że był nieco ciasny nadal dzielnie spełniał swoją funkcję.
- Megan! - usłyszałam gdzieś z tyłu mojej głowy, jeszcze zanim weszłam do windy.
Odwróciłam się i zobaczyłam pędzącego do mnie Louisa, mojego współpracownika.
- Już myślałem, że cię nie złapie - wydyszał chłopak - Chciałem cię tylko uprzedzić, że Christina jest dzisiaj nie w humorze, więc uważaj na nią.
No tak, Christina była naszą szefową, redaktor naczelną magazynu. Nie zdziwiło mnie to co powiedział Lou, w końcu kobieta rzadko kiedy miewała dobry nastrój. Ale jak to się działo, że on wiedział dosłownie o wszystkim zanim jeszcze przyszedł do pracy? To chyba jakieś nadzdolności, albo dobry informator.
- Chce mnie dzisiaj widzieć na lunchu, więc nie dziwię się, że nie jest w humorze - zaśmiałam się.
- Jak to? - Louis zmarszczył brwi - Naczelna na lunchu ze zwykłym pracownikiem? Nierealne.
- A jednak, uprzedziła mnie już w zeszłym tygodniu, chyba po to, żebym się psychicznie przygotowała - zaśmiałam się, mimo, że wcale nie było mi do śmiechu. Strach na myśl tego obiadu niemalże mnie paraliżował.
Ruszyliśmy do windy, którą szybko wyjechaliśmy na odpowiednie piętro.
- Osobiście słyszałem, że w ten sposób zwalnia pracowników - spojrzał na mnie zatroskanym spojrzeniem - Przykro mi Meg.
Stanęłam jak wryta. Nie, to nie mogła być prawda. Cholernie zależało mi na tej pracy. Byłam przecież dobrym pracownikiem, przynajmniej tak mi się wydawało. Co prawda moja praca nie należała do najciekawszych, bowiem zajmowałam się korektą tekstów i zdawałam sobie sprawę, że w zasadzie bardzo łatwo nauczyć tego kogoś innego, ale zawsze to była praca, potrzebna praca.
Rozeszliśmy się z Louisem do swoich boksów i wreszcie mogłam spokojnie pomyśleć. Skoro Christina zapraszała mnie na lunch to musiała mieć ważny powód. Może faktycznie chciała mnie zwolnić? No nic, nie będę się przecież tym katowała do czasu przerwy.
Pierwszym co zrobiłam po włączeniu komputera było wpisanie w wyszukiwarkę "Londyn, praca dla dziennikarki". Przecież jeśli chodziło właśnie o to, o zwolnienie, musiałam być jakoś przygotowana.
Weszłam w odpowiednie strony i od razu mogłam stwierdzić, że nie jest tak źle, zapotrzebowanie było, tylko czy ja byłam dobrą dziennikarką?
Co prawda ostatnio dostałam jedną, jedyną w swoim życiu pracę w terenie i chyba się spisałam, ale nie mnie to oceniać. W każdym razie szefowa, ani mnie nie zganiła, ani nie pochwaliła, więc nie mogłam jednoznacznie stwierdzić czy to co zrobiłam było dobre.
Później rzuciłam się w wir pracy i zanim się obejrzałam dochodziła trzynasta, czyli godzina lunchu. Nie mogłam powiedzieć, że się nie denerwowałam, wręcz przeciwnie, trzęsłam się jak galareta.
Powoli podniosłam się ze swojego miejsca i chwytając torbę ruszyłam w stronę wind. Minęłam po drodze stanowisko Louisa, który pokazał mi kciuki do góry, słabe pocieszenie jak na to co prawdopodobnie ma się zaraz stać, ale nie przejmowałam się tym już tak bardzo. Przyzwyczaiłam się do myśli zwolnienia.
Zobaczyłam Christinę, którą czekała już na mnie przy windach. Szlag, to ja miałam na nią czekać.
- Dzień dobry - przywitałam się z kobietą chwilę przed sześćdziesiątką.
- Witaj Megan, widzę, praktukujesz tempo ślimaka - kobieta uśmiechnęła się do mnie słodko, mimo że w jej głosie nie było ani grama słodyczy.
- Bardzo panią przepraszam, nie wiem jak to się mogło stać... - zaczęłam prowadzić swój wywód, który został bardzo sprawnie przerwany przez Christinę.
- Nieważne, nie czekałam zbyt długo - oczywiście, że nie czekała, w końcu byłam o czasie.
Kiwnęłam tylko głową i obie wyszłyśmy do windy, a wraz z nami parę innych osób. Droga do tej azjatyckiej knajpki, którą wybrała kobieta minęła nam w całkowitym milczeniu.
Zajęłyśmy stolik, ku mojemu zdziwieniu, trzyosobowy i czekałyśmy na przybycie kelnera.
- Pewnie domyślasz się dlaczego tutaj jesteśmy - odezwała się ponurym głosem, nadal przeglądając kartę dań.
Ja nie miałam tego problemu, zawsze w azjatyckich restauracjach zamawiałam to samo, kurczaka w kokosie.
- Tak, myślę, że sprawa jest jasna - przyznałam rownie ponurym głosem - Najlepiej będzie jeśli wypowiedzenie prześle mi pani na maila.
- Chwila - kobieta nagle podniosła głowę znad karty i przyjrzała się mi uważne - O czym ty mówisz?
- No o moim zwolnieniu, myślę, że zapraszając mnie na obiad wyraziła się pani wystarczająco jasno - powiedziałam na jednym tchu odwracając głowę.
W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech. Co w tym takiego zabawnego?
- Megan, spójrz na mnie - z powrotem odwróciłam głowę w stronę Christiny - Nie mam zamiaru cię zwalniać... - i w tym, akurat tym momencie do stolika podszedł mężczyzna, grubo po pięćdziesiątce.
- Przepraszam za spóźnienie - mężczyzna pocałował moją szefową w policzek, a w moim kierunku wyciągnął rękę - Henry Martin.
- Megan Gelbero - również się przedstawiłam.
Więc to dla niego było potrzebne trzecie krzesło, dla męża Christiny.
- Wracając, Megan, moim zamiarem naprawdę nie było zwolnienie cię - więc co nim było? - Wrecz przeciwnie, odchodzę z redakcji i ktoś musi zająć moje miejsce - wytrzeszczyłam oczy, ponieważ ona nie mówiła o tym, o czym myślę, że mówiła - Nie patrz tak na mnie, dobrze mnie zrozumiałaś, masz zająć moje miejsce.
CZYTASZ
Blaze of glory
Teen FictionWiecie na czym polegał jego największy problem? Na tej cholernej potrzebie kontroli, której nie mógł opanować, na tym że zawsze musiał być tam gdzie ja, niezależnie od sytuacji. Momentami czułam się osaczona. Ale mój największy problem polegał na ty...