Kuroo przyglądał się, jak Rie skacze i biega po śniegu jak mała dziewczynka. Wraz z nią byli Yamamoto, Lev i Yaku. Sam skulił się delikatnie i schował ręce głębiej do kieszeni.
- Kuroo! - zawołała do niego. - Robimy bałwana! Chcesz z nami?
- Podziękuję! - odkrzyknął. Po chwili namysłu podszedł do niej i wręczył jego urodzinowe rękawiczki-łapki. - Przeziębisz się, szatanie.
- Ogień piekielny mnie rozgrzewa! - zaśmiała się, ale posłusznie założyła rękawiczki na dłonie.
Tetsurō znów się oddalił i stanął pod pobliskim daszkiem. Śnieg sypał obficie, a mróz szczypał w nos. Jakimś cudem trójce jego przyjaciół wcale to nie przeszkadzało. Z rozbawieniem obserwował ich dziecinne zachowanie na śniegu, gdy lepili bałwana. Tak było każdej zimy - on czekał, żeby przypilnować Rie, która nigdy nie brała na dwór rękawiczek, a ona bawiła się jak siedmiolatka, nie zważając na minusowe temperatury. Co było najciekawsze - nigdy nie dostawała od tego kataru! Z kolei Kuroo już czuł jutrzejsze gluty napływające mu do nosa.
Kiedy bałwan stał już w pełnej swej okazałości, Rie, Yamamoto i Yaku podeszli do Kuroo, by sprawdzić, jak wygląda efekt z jego perspektywy.
- Lev, suń dupę! - wrzasnął Yaku do olbrzyma. Ten posłusznie się oddalił.
- Jest cacy! - Rie pokazała kciuk w górę. - Jestem z was dumna, panowie.
- Beze mnie byście sobie nie poradzili! - krzyknął pewny siebie Yamamoto.
- Jasne, tu się puknij! - Yaku wskazał na czoło, po czym oberwał kulką śniegu.
Morderczym spojrzeniem zmierzył zwijającego się ze śmiechu Leva. Ulepił sporą śnieżkę i w mgnieniu oka wysmarował nią twarz Haiby. Rie rzuciła w Yamamoto, a ten w Kuroo, który najpierw niechętny, potem przyłączył się do bitwy na śnieżki. Skończyło się na tym, że Lev musiał zbudować śnieżny mur, za którym schował się razem z Yamamoto, a w który rzucała pozostała trójka przyjaciół.
- Szeregowy Kuroo! - wrzasnęła Rie.
- Tak, oficerze Satō? - przyłożył dwa palce do skroni.
- Szeregowy Yaku!
- Zgłaszam się na posterunku!
- Mam plan, jak przejąć ich bazę!
- Słuchamy! - zawołali równo.
Rie przedstawiła im swój błyskotliwy plan i zarządziła realizację. Yaku wybiegł zza ich śnieżnego muru i zaczął machać rękami.
- Trafcie mnie, wy zezowate głąby! - wrzeszczał.
Jak na zawołanie poleciał w niego grad śnieżnych pocisków. Skupieni na swoim celu, Yamamoto i Lev nie zauważyli Kuroo, który trzymając Rie, niczym taran, właśnie nacierał na ich bazę. Zorientowali się dopiero, gdy usłyszeli przeraźliwy krzyk Rie:
- Za Narnię!
I równie głośną odpowiedź Kuroo:
- I za Aslana!
Po czym czarnowłosy rzucił dziewczyną prosto w mur, sam się przy tym wywracając na śnieg. Rie, niczym superman uderzyła w mur śnieżny, przebiła go i wylądowała miękko na dwójce przeciwników.
- Mission success! - wrzasnęła, pokazując okejkę w powietrzu.
- Wygraliśmy! - Yaku zaczął odprawiać taniec zwycięstwa.
- Jesteśmy niepokonani! - Kuroo wciąż leżał na śniegu.
Wśród salwy śmiechu, całą piątka przyjaciół w końcu zdołała się pozbierać i skierowali się do knajpki rodziców Satō. Usiedli, a Rie poprosiła mamę o gorącą czekoladę dla wszystkich. Wkrótce siorbali z białych kubków parujący napój.
- Jak się przeziębisz, to mnie nie czekaj. - pogroziła palcem mama Rie.
- Bez obaw, mama. - uśmiechnęła się. - Przecież mnie znasz.
Pani Satō pokiwała głową i odeszła do kuchni.
- Twoja mama jest super! - zawołał od razu Yamamoto.
- Ja też ją lubię. - przyznał Yaku.
- I robi świetne naleśniki. - przypomniał Lev.
Faktycznie, cała drużyna znała rodziców Satō, ponieważ po niemalże każdym meczu przychodzili tu całą gromadą na posiłek. Rodzice Rie nie mieli nic przeciwko, a podobało im się, że córka ma wspaniałych przyjaciół.
- Każda mama jest super na swój sposób. - wzruszyła ramionami.
- Ale nie każda robi takie naleśniki. - dopowiedział Kuroo.
- Też prawda. - pokiwała głową ze śmiechem.
Jeszcze długo rozmawiali i śmiali się, popijając gorącą czekoladę. Po jakimś czasie Yaku, Yamamoto i Lev poszli do domów. Rie i Kuroo dalej rozmawiali. Tematów zawsze mieli dość, ta dwójka nigdy się sobą nie nudziła. W pewnym momencie Rie ucichła. Kuroo uważnie jej się przyjrzał.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Zastanawiam się... - zaczęła niepewnie. - Jak ty to znosisz...
- Co?
- No... Czy nasza przyjaźń ci nie przeszkadza? - spojrzała na niego.
- Tak. - zapewnił z uśmiechem, choć tak nie myślał. - Jest w porządku. Naprawdę.
- Skoro tak mówisz... - westchnęła.
Ściągnęła z dłoni jego rękawiczki i położyła mu na kolanach.
- Dzięki, cymbale.
- Nie ma za co, diable.
Długo rozmawiali. Właściwie, niemal do zamknięcia knajpki. Rie wróciła z rodzicami do domu, wygadana jak nigdy. Nic dziwnego - dziś zaczynała się przerwa świąteczna. Będzie pisała z Yuki i Kuroo, oczywiście, ale to nie to samo co dzienne pogawędki w szkolnej kuchni lub wypady na miasto.
Gdy wróciła do domu, od razu się wykąpała i zrobiła sobie ciepłej herbaty. Potem poszła w towarzystwie Paszteta do swojego pokoju i włączyła laptop. Wpełzła pod kołdrę i włączyła ostatni mecz damskiej drużyny siatkarskiej. Oceniała grę i szukała, czy nie ma tam przypadkiem żadnej znajomej twarzy. Jak na złość, nie było. Rie jednak nie chciała wierzyć, że wszystkie zrezygnowały z siatkówki. Nawet ona nie rzuciła jej całkowicie. Bo przecież każda z nich ją kochała. A ten incydent w drużynie musiał się kiedyś zdarzyć. To już przeszłość. Muszą się spotkać, pojednać, wrócić. Rie to wiedziała, ale nie miała pojęcia od czego zacząć.Westchnęła i zamknęła komputer. Zaczęła gładzić rude futerko Paszteta, który z zadowoleniem mruczał, leżąc na jej brzuchu. Mimowolnie nagle przed oczami stanął jej Kuroo, który uśmiechał się, gdy spytała o ich przyjaźń. Oczy zaczęły ją szczypać. Zacisnęła wargi, ale łzy już zaczęły spływać po jej twarzy. Pasztet spojrzał na nią i cicho miauknął.
- Ja go ranię... - zaczęła cicho łkać. - Jestem taka okropna...
CZYTASZ
Zakochany kocur - Kuroo Tetsurō x OC
Fanfiction- Dlaczego nie zostaniesz chociaż naszą menedżerką? Dziewczyna roześmiała się perliście i wytarła blat przed Kuroo. - A gdzie byście świętowali wasze zwycięstwa albo opłakiwali porażki? - zapytała. - Naprawdę byś się sprawdziła w tej roli... - Tak j...