Play the game

79 8 14
                                    

-Szybko chłopcy, bo spóźnimy się na świstoklika!- poganiała pani Deacon. Tego dnia z samego ranka wszyscy zjawili się na polanie niedaleko domu Deaconów, aby świstoklikiem przenieść się do Dufftown w Szkocji. W tym roku właśnie tam odbywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Chłopaki szybko podążali za mamą Johna. Kobieta ta była wysoko postawionym urzędnikiem w Ministerstwie Magii. John wspominał reszcie, że jego rodzicielka dostała miejsca w loży vipowskiej i wszyscy razem będą mogli tam razem kibicować. Roger z Freddiem byli bardzo podekscytowani tym faktem, Brian także, ale on bardziej się ekscytował tym, że z tamtego miejsca widok na gwiazdozbiór będzie nieziemski. 

W końcu po mniej więcej 2 minutach dotarli do starego buta ustawionego niedaleko wierzby płaczącej. Pani Deacon kazała im mocno trzymać się buta, bo za minutę ich transport miał zabrać wszystkich do miejsca, gdzie odbywały się zawody. Po chwili każdy poczuł mocne szarpnięcie w okolicy pępka i świat wokół nich zaczął wirować. Brian pierwszy raz podróżował tym sposobem, ale wiedział, że nie będzie chciał tego powtarzać- po chwili zebrało mu się na wymioty. Zanim jednak to nastąpiło, mama Johna kazała im puścić but i takim sposobem cała piątka wylądowała w lesie niedaleko pola namiotowego. Kobieta bez problemu wylądowała stojąc. U chłopaków już nie było tak kolorowo- John wylądował chwiejąc się, tak samo Brian. Freddie wylądował na kolanach, a Roger wyraźnie nie utrzymał równowagi- jego twarz wylądowała w trawie.

-Nie fajnie- westchnął, wypluwając z buzi pojedyncze źdźbła trawy. Wszyscy się uśmiechnęli na ten widok.

-Roger, to chyba nie był twój debiut w przemieszczaniu się świstoklikiem co?- zapytała serdecznie kobieta.

-Właśnie był, proszę pani- odpowiedział z lekką irytacją blondyn. Urzędniczka uśmiechnęła się i pomogła wstać chłopakowi.

- Jak wy niby dajecie sobie radę w waszych szkolnych drużynach Quidditcha?- łagodnie westchnęła.

-Ja serio nie mam bladego pojęcia- odparł Brian. W jego włosach dało się zauważyć jego wiernego towarzysza Gustawa, który trząsł się lekko ze strachu. May sam ledwo co potrafił utrzymać się na miotle i podziwiał każdego, kto dał radę to opanować. 

Po małej pogawędce wszyscy udali się na pobliskie pole namiotowe. Rozciągało się na wielkim obszarze- całość zajmowała prawie 500ha. Ich namiot miał stać dosyć niedaleko stadionu, co należało do przywilejów osób, które były na wysokim szczeblu kariery w Ministerstwie Magii. 

Przechadzając się między namiotami Brian widział zdziwienie na twarzy Freddiego. Często zapominał, że Mercury pochodzi z mugolskiej rodziny i jeszcze czasami zdarzało mu się, że nie rozumiał pewnych rzeczy.

-Są większe w środku- powiedział do Freddiego Roger- zobaczysz, spodoba ci się- uśmiechnął się zachęcająco do przyjaciela. 

Rzeczywiście, to co zobaczyli u siebie przerosło ich największe oczekiwania. Wchodziło się do wielkiego przedsionka, z którego można było przejść bezpośrednio do salonu połączonego z kuchnią i jadalnią. Po lewej od wejścia znajdowały się trzy sypialnie- dwie dla chłopaków i jedna dla mamy Johna. U każdego malował się cień zachwytu na twarzy. 

Zostało ustalone, że Brian będzie mieć pokój z Rogerem, a John z Freddiem. Każdy chyba był zadowolony z ustaleń. 

                            *****

Tego dnia miał odbyć się wielki finał- Irlandia kontra Węgry. Wśród chłopaków rozbiły się dwa obozy- Roger z Brianem byli za Węgrami, John z Freddiem kibicowali Irlandii. 

-Wiesz przecież, że Hutton jest najlepszym szukającym w Lidze Mistrzów- powiedział John mając jednocześnie całą buzię napchaną tostem z serem- ten wasz Farkas* nawet się nie umywa do Irlandczyka!

A kind of magic- Queen!Hogwart au (ZAWIESZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz