II

96 20 9
                                    

Obudziła go poranna krzątanina. Najwyraźniej przespał śniadanie, na które nikt nie raczył go obudzić. Podejrzewał, że najstarszy syn pewnie chciał to zrobić, ale został powstrzymany przez Rachel, która zapewne uznała to za kolejny element jego kary, lecz Chris nie przejął się tym zbytnio. Po wczorajszej kłótni zupełnie nie czuł głodu, miał wręcz wrażenie, że jego żołądek został zawiązany w ciasny supeł, który dudnił nieprzyjemnym napięciem w jego trzewiach.

Molly znów się rozpłakała, wespół z niewiele od niej starszym Samuelem, przez co już na dzień dobry mężczyzna czuł się jak w małym, osobistym piekle. Ból głowy, z którym miał nadzieję się pożegnać, znów uderzył ze zdwojoną siłą. Peter i Jane próbowali ich zabawić, ale rozwrzeszczane rodzeństwo nie dawało za wygraną i z łatwością przedzierało się przez kolejne granice możliwości ludzkiego głosu. Rachel natomiast, zupełnie nie zwracając uwagi na dramat rozgrywający się za jej plecami, zbierała się do wyjścia.

– Dokąd idziesz? – zapytał, przecierając oczy.

– Na targ – odparła równie chłodno co poprzedniego dnia. – Ktoś musi zrobić zakupy.

– Też pójdę.

Podniósł się z kanapy i jeszcze raz przetarł oczy, widząc przy tym zaskoczenie malujące się na jej twarzy.

– Po co?

– Może znajdę jakieś miejsce, gdzie mnie przyjmą do pracy.

Rachel uniosła wysoko brwi, starając się nie zdradzać żadnych emocji poza zaskoczeniem, jednak w jej oczach wyraźnie rozbłysł płomyk radości... i zwycięstwa. Poczuła, że wygrała, że się złamał. I nie było w tej chwili absolutnie żadnej rzeczy na świecie, która przyniosłaby jej większą satysfakcję.

W takich momentach, choć zwykle doskonale ukrywała swoje uczucia, Christopher czytał z niej jak z otwartej księgi – i nic dziwnego, w końcu byli małżeństwem już od dwunastu lat. Teraz jednak nie był zbyt zadowolony z tego, co widział. Nie lubił przegrywać, a już w szczególności nie znosił, gdy po raz kolejny ponosił porażkę w starciu z żoną, zwłaszcza w tak ważnej dla niego kwestii.

Zebrał się szybko i wyszedł razem z nią. Rzeczywiście musiał długo spać, ponieważ słońce, które dziś wreszcie postanowiło wychylić się zza chmur, stało już dość wysoko i przez chwilę oślepił go jego blask. Momentalnie zatęsknił za piwnicą. Choć była brudna i zawilgocona, zdecydowanie wolałby siedzieć teraz właśnie tam – bez ostrego światła i gryzącego skórę ciepła promieni słonecznych, bez gwaru miasteczka, bez turkotu przejeżdżających tu i ówdzie automobilów... Chociaż te akurat obserwował z niemałą uwagą, notując sobie w głowie charakterystyczne cechy poszczególnych modeli w nadziei na inspirację.

Mieszkali blisko centrum Scarborough, w mieszkaniu kupionym jeszcze za złotych lat rodziny, więc droga na targowisko zajęła im ledwie kilka minut.

– Pietruszka! Szałwia! Rozmaryn! Tymianek!

Słychać już było pierwsze okrzyki nachalnych sprzedawców. Otulił go zapach jedzenia, wonnych ziół i ludzi, od których ostatnio tak bardzo się odcinał na rzecz swoich niedoszłych wynalazków. Niemal zapomniał już, jakie to uczucie, gdy jest się wśród tłumu. Przez głośne nawoływania, by podejść do straganów, chwilami przebijała się znajoma melodia wygrywana przez ulicznego grajka, który przyszedł tu w nadziei, że ktoś doceni jego talent i da mu trochę grosza.

Rachel zniknęła w wirze różnobarwnych przechodniów krążących po targowisku. Lśniące kolory, niczym światło rozszczepione przez pryzmat, rozlewały się po całym placu, nieustannie tańcząc i migocząc przeróżnymi strojami mieszczan podchodzących raz po raz do każdego stoiska w poszukiwaniu sobie tylko znanych skarbów. Grajek zaczął śpiewać kolejną zwrotkę, a Chris przedzierał się przez tłum w poszukiwaniu żony.

Obsydianowe oczy (short story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz