IV

72 13 7
                                    

Nigdy nie był w tej okolicy, gdyż nie miał najmniejszego powodu, by się kiedykolwiek tam zapuszczać; ulica ta bowiem cieszyła się wówczas w Scarborough dość kiepską sławą. Chris niejeden raz słyszał opowieści o tym, jak to wnuk siostry babci ciotki męża sąsiadki poszedł tam po zmroku i znaleziono go z nożem między żebrami. Tego typu historie, choć zazwyczaj pochodzące z drugiej, trzeciej, czy nawet dziesiątej ręki, krążyły jednak dość regularnie w miejskiej społeczności i wszyscy doskonale wiedzieli, że gdy słońce chowa się za horyzontem, nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszcza. Podejrzana okolica, niezależnie od tego, jak wiele nieprawdziwych bajek o niej krąży, zawsze pozostaje podejrzaną okolicą.

Mimo zapadającego już półmroku i cieni, które coraz gęściej pchały się z zaułków, by swoją potęgą opanować całą okolicę i trzymać ją we władaniu aż do pierwszych, nieśmiałych blasków jutrzenki, nie dało się przeoczyć dwóch wielkich mężczyzn i stojącego między nimi niewielkiego człowieczka w jasnofioletowej kamizelce, który z tej perspektywy wyglądał na jeszcze mniejszego niż zazwyczaj. Chris szybkim krokiem podszedł do Morettiego, który najwyraźniej rozpoznał go już z daleka.

– Co się tak czaiłeś? – Uśmiechnął się Włoch na powitanie. – Moi chłopcy nic ci nie zrobią. To Lars i Andy.

Wskazał na swoich osiłków, a ci skłonili się niepewnie, ukradkiem zerkając w stronę szefa z wyraźną niepewnością w spojrzeniu. Leonardo, najwyraźniej przyzwyczajony do takiej ich reakcji, nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i, jak gdyby nigdy nic, odwrócił się ku wejściu do jednego z budynków. Zachęcająco machnął ręką do Chrisa.

– Chodź! Najpierw obejrzysz moje konstrukty, a potem popatrzysz na pokaz, może cię to jakoś zainspiruje.

Chris poszedł za całą trójką, wciąż z pewną dozą przerażenia rozglądając się po ulicy, choć obecność Morettiego i jego dwóch przybocznych zdecydowanie dodawała mu odwagi – w obecności niziołka potężni mężczyźni już nie budzili w nim najmniejszego przerażenia, a co najwyżej delikatny, mrowiący niepokój. Tym razem oprócz tego ów niepokój wzbudzany był przez całe miejsce, w którym się znalazł, tak obce i nieprzyjazne, iż wręcz zdawało się krzyczeć, że taki człowiek jak Christopher w ogóle nie ma prawa tam przebywać.

Ostatni raz zerknął za siebie, by rozejrzeć się po słynnej podejrzanej okolicy, ale dostrzegł jedynie zataczającego się pijaka, który najwyraźniej szukał schronienia przed nadchodzącym deszczem, którego woń już od dłuższego czasu unosiła się w powietrzu. Pijaczyna chwiejnym krokiem dotarł do drzwi jednej z kamienic, ciężko siadając na schodach i owijając się zniszczoną kurtką i zerkając bojaźliwie na drzwi, które właśnie otwierały goryle Leonarda. Zrobił jakiś niewyraźny gest dłonią, który równie dobrze mógł być zaledwie zwykłym, pijackim tikiem, nad którym mężczyzna nijak nie panował, lecz Chris nie miał najmniejszych szans dokładniej przyjrzeć się ostrzeżeniu. Cały mrok ulicy pogłębił się i zatarł wszelkie szczegóły, gdy pochłonęło go światło.

Jego oczy potrzebowały chwili, by przywyknąć do jasnego pomieszczenia, jednak kiedy półmrok ulicy odszedł w niepamięć, zobaczył przed sobą długi, rozświetlony korytarz o brązowych ścianach ze złotymi zdobieniami i czarnej posadzce, przez którą ciągnął się czerwony dywan, a na samym końcu tajemniczego przejścia do dalszej części budynku strzegła ciężka, gruba zasłona o ciężkiej, nasyconej barwie kwiatów lobelii szkarłatnej, którą Rachel swego czasu z wielką miłością hodowała na niewielkiej grządce przy kamienicy.

Czuł się strasznie... biednie w tym miejscu. Widział porozwieszane na ścianach stare obrazy przedstawiające sceny walki, bitwy, czasem wręcz rzezi. Na kilku z nich dostrzegł starożytnych gladiatorów na arenie, a każde z mijanych dzieł było coraz to piękniej oprawione. Mimo podejrzanej okolicy, lokal – czymkolwiek był – wyglądał raczej na przeznaczony dla wyższych sfer, co bardzo go zaskoczyło, ponieważ gdy jeszcze był w nieco lepszej sytuacji życiowej, nie słyszał ani razu o żadnym miejscu na Sherwood, do którego chadzaliby bogacze. Na korytarzu jednak, poza nim, Morettim i jego przybocznymi, nie było absolutnie nikogo, a wokół rozlewała się martwa cisza.

Obsydianowe oczy (short story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz