Akcja

21 3 11
                                    

Rzadko się zdarzało, by demony atakowały ludzi tak po prostu. Wbrew pozorom, te stwory potrafiły być subtelne. Zmieniały kształty i podszywały się pod ludzi, by zdobyć ich zaufanie, a dopiero potem zaatakować. Zdradzone serce ponoć smakowało wyśmienicie. Demony potrafiły stać się szeptem na skraju lasu, który kusił dzieci obietnicą zabawy, rolników cieniem, a kochanków zasłoną liści i gałęzi. Szeptem, który w jednej chwili stawał się morderczym krzykiem, mrożącym krew w żyłach i przeganiającym wszelkie światło. Demony z chęcią zbliżały się do ludzi po cichu i zabijały dyskretnie.

Choć czasami atakowały hordami. Tak jak teraz.

Widząc płonące strzechy domów, Kunegunda popędziła konia. W pędzie założyła hełm i dobyła miecza. Przez tęten kopyt i syk płonącej słomy doszły ją krzyki wieśniaków i nieludzki śmiech.

Pierwsze ścierwo zabiła wciąż siedząc na grzbiecie Koszmaru. Ciężko raniona kobieta, która wyłoniła się spod demona, spojrzała na Czarnego Rycerza ostatkiem sił i straciła przytomność. Kunegunda nie miała czasu, żeby się nad nią nachylić. Wieśniaczki biegały w popłochu i chowały dzieci w niepalących się domach. Mężczyźni walczyli z demoniczną hołotą jak potrafili — kosami i widłami.

Czarne, niskie i szybkie stwory atakowały kogo tylko mogły. Czarny Rycerz nie zamierzała na to pozwolić. Zeskoczyła z konia i ruszyła do walki, natychmiast zwracając na siebie uwagę obu stron. Jeden z demonów wykorzystał chwilę nieuwagi jednego z wieśniaków i rzucił się z zębami do jego szyi. Mężczyzna wrzasnął i wypuścił z rąk broń. Próbował zrzucić z siebie stwora, ale ten wbił się w jego ramiona ostrymi pazurami.

— Nie ruszaj się — krzyknęła Kunegunda. Zrobiła zamach mieczem i cięła demona po plecach. Ten zaskowytał i upadł na ziemię, choć wciąż się poruszał. Kobieta jednym sprawnym ruchem odcięła mu łeb.

Podniosła kosę i wcisnęła w ręce ranionego mężczyzny. — Zabieraj się stąd, nie dacie im rady!

— Będę walczył!

— Powiedziałem zabieraj się stąd! — Kunegunda popchnęła mężczyznę w stronę chaty. — Ranny na nic się nie przydasz.

Pewna postawa kobiety — a może horror dziejący się za jej plecami — po chwili przekonały chłopa do wycofania się. Kunegunda nie traciła więcej czasu. Odwróciła się i ruszyła w stronę najbliższego demona.

Bez wahania siekła mieczem, miażdżyła pod ciężkimi butami i dusiła w rękach ścierwa z piekła rodem. Po kilku minutach walki jej zbroja i miecz ociekały czarną krwią. W tym czasie zabiła siedemnaście demonów. Uratowała cztery osoby. Nie uratowała dwóch.

Ludzie zaczęli gasić pożary, kiedy ona dobijała jeszcze resztki ich wrogów. Podchodziła do każdego leżącego na ziemi demoniego trupa, i jeżeli jeszcze miał głowę, pozbywała go jej. Jeden z lżej rannych mężczyzn znosił martwe ciała zarówno demonów, jak i swoich pobratymców. Ludzi układał rzędami, zamykał im oczy. Demony niedbale rzucał na stos.

Pewien dźwięk przykuł uwagę Kunegundy. Wszędzie dookoła syczała gaszona słoma, dlatego każdemu innemu ten głos umknął, ale nie jej. Odwróciła się. Przy prawie nie naruszonym przez ogień domu stał mężczyzna z pustym wiadrem i dziewczynka. Po strzesze spływała woda. Pod słomą coś się poruszało.

— Uważajcie!

Bez namysłu kobieta rzuciła się w tamtą stronę. Odepchnęła dziewczynkę i skierowała miecz ku górze. W tej samej sekundzie wściekły demon wystrzelił spod strzechy dokładnie w ich stronę. Siłą rozpędu nadział się własnym brzuchem na broń rycerza, rozbryzgując dookoła czarną juchę.

Oddech Kunegundy przyspieszył raptownie, przez nagły przypływ adrenaliny. Dopiero do niej docierało, co się właśnie wydarzyło. Jej ciało poruszyło się samo, kiedy zobaczyła dziecko w niebezpieczeństwie. I to prawdopodobnie uratowało mu życie. Nie ona. Instynkt.

Ciało powoli zsunęło się z opuszczonego miecza. Kobieta nie schowawszy go jeszcze go pochwy, odwróciła się do dziewczynki. Miała szeroko otwarte oczy i drżące usteczka. Jej jasne włoski i sukienka ubrudzone były krwią demona.

Kunegunda zapragnęła dotknąć to dziecko. Przytulić. Pocieszyć. Zapewnić, że jest już bezpieczna i nic jej nie grozi. Bezwiednie wyciągnęła w jej stronę rękę.

— Nie dotykaj jej!

Czarny Rycerz podniosła wzrok. Stała przed nią kobieta, którą uratowała na samym początku. Jej lewa pierś przestała istnieć, demon ją rozszarpał, próbując dostać się do serca. Wieśniaczka przyciskała do klatki piersiowej kawał materiału, by powstrzymać krwawienie, zaś w drugiej dłoni trzymała kawał kija wymierzony w Kunegundę.

— Mamusiu! — wychlipała dziewczynka i rzuciła się do kobiety.

Patrząc na tę tragiczną i wzruszającą scenę, coś ścisnęło Kunegundę za serce. Ona nie była matką i nigdy nie będzie. Zaprzepaściła jedyną szansę na to. Poza tym poświęciła swoje życie innej sprawie, lepiej więc niech zostawi cudze dzieci w spokoju. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Bez słowa się odwróciła i skierowała swe kroki w inną część wioski. Nikt się do niej nie odzywał, każdy ignorował ją jak powietrze, kiedy ich mijała. Upewniała się, że żaden demon nie został przy życiu, a gdy zakończyła drugi obchód, w końcu schowała miecz. Musiała odszukać Koszmar, z pewnością się spłoszył i uciekł gdzieś niedaleko.

Opuszczając wioskę, odwróciła się ostatni raz. Mężczyzna z kosą stał na ścieżce, a widząc, że ma uwagę Czarnego Rycerza, ukłonił się jej głęboko. Kunegunda odpowiedziała mu jedynie kiwnięciem głowy i ruszyła w swoją stronę.

___________________

Cóż. Nigdy nie ukrywałam się z tym, że sceny akcji nie są moją mocną stroną.

Czas oczekiwaniaWhere stories live. Discover now