Prozaiczna czynność

14 2 13
                                    

Marta wracała do domu ze szkoły sama. Zwykle szła w tym samym kierunku razem z Dominiką, ale tego dnia dziewczyna się rozchorowała i nie przyszła na lekcje. Jednak Marta wcale nie rozpaczała z tego powodu - po pierwsze był to tylko piętnastominutowy spacer, po drugie wypełniony był wspaniałościami!

Ulica Dworcowa, bo przy niej znajdowało się jedyne w mieście liceum, przez niemal całą długość i po obu stronach obsadzona była kasztanowcami, które właśnie teraz zrzucały swoje owoce na ziemię. Asfalt pokryty był rozjechanymi przez koła łupinami i białymi wnętrzami kasztanów. Z chodników większość ładnych owoców już została zabrana przez dzieciaki z okolicznych blokowisk, ale Marcie udało się znaleźć kilka i schować do kieszeni.

Na rogu Dworcowej i krótkiej ścieżki prowadzącej do przejścia kolejowego, stała budka sprzedająca kurczaki z rożna. Dookoła niej zawsze unosił się kuszący, smakowity zapach, którym ciężko było się nie zaciągnąć. Marta zawsze się zaciągała.

Przy przejściu kolejowym stała kolejna niewielka budka. W tym roku był to zoologiczny. Budka co roku zmieniała właściciela, a więc i rodzaj sklepu, jakim była. W zeszłym roku był to warzywniak, a jeszcze wcześniej kiosk. Marcie zdecydowanie najbardziej podobał się zoologiczny, jeżeli szlabany były opuszczone, mogła wejść do środka i pogłaskać chomiki.

Za torami kończyło się miasto-miasto, a zaczynało miasto-osiedla mieszkalne. Dziewczyna skręcała w prawo, dzięki czemu po lewej stronie miała wszystkie te domki z ich ogródkami. Lato się już skończyło, ale przy płotach wciąż rosło wiele kwiatów, które cieszyły oczy.

Pod małym wiaduktem nic nie cieszyło oczu. Po renowacji tego obiektu zamalowano wcześniejsze, interesujące graffiti, a to, które pojawiło się na świeżo pomalowanych ścianach nie było niczym schludnym czy kulturalnym. Co jakiś czas Marta wyławiała spośród kolorowych kresek nowy obraźliwy napis.

Na szczęście za wiaduktem dalej ciągnęły się domki jednorodzinne, a ogródki dookoła nich dostarczały estetycznego piękna.

Jakoś w połowie drogi Marta minęła kolejny sklepik. Razem z przyjaciółką z dzieciństwa straciły w nim niejedno kieszonkowe. Widok tego brudnożółtego budynku przywoływał wspomnienia z wielu słonecznych, wakacyjnych popołudni.

Kawałek za sklepem, po przeciwnej stronie drogi znajdowało się przedszkole. Póki jesienne dni były ciepłe, na przylegającym do niego placu zabaw niemal zawsze można było znaleźć którąś grupę dzieci z opiekunami. Maluchy głośno się śmiały, krzyczały, piszczały, wywołując w Marcie nostalgiczne odczucie. Cisza na osiedlu rozrywana tylko odgłosami bawiących się dzieci, ciepło słońca na twarzy, dziwne szczęście pulsujące gdzieś pod żebrami...

Przy przedszkolnym parkingu rosło kilka klonów, które właśnie teraz wydobywały z siebie całe piękno. Ich liście mieniły się wszelkimi odcieniami czerwieni, pomarańczu i żółci, wyglądając w efekcie jak wielkie pochodnie. Martę coś naszło, żeby przejść na drugą stronę ulicy i jak dziecko uzbierać bukiet jesiennych liści. Te, leżąc na trawie i przykrywając każdą jej połać, wyglądały jak kołdra. Dziewczyna zbierała głównie liście żółte i pomarańczowe, myśląc o tym jak dobrze będą się komponować z kasztanami na jej parapecie.

Gdy w jej dłoni już znajdował się pęczek liści, przeszła przez ten przypszedszkolny skrawek "ziemi niczyjej" i znalazła się na swojej ulicy. Kierowana chwilowym zdziecinnieniem, wskoczyła na krawężnik, rozłożyła ręce i balansując dotarła aż pod swój dom.

_____________________

Pamiętam jak w pierwszej klasie podstawówki jakoś na początku jeszcze samym zmienił się plan i rodzice dostali nowe kartki z naszym rozkładem zajęć. Problem w tym, że ktoś podał jako godzinę końca naszych zajęć początek następnej lekcji, a nie początek przerwy (w sensie że rodzice myśleli, że kończymy o 11:40, a nie o 11:25). Jak wyszliśmy z budynku, nikogo z rodziców jeszcze nie było.

No ale co to za problem dla mnie!

Puściłam się do domu, chociaż jeszcze nie do końca znałam drogę :D Co to była za przygoda. Trafiłam co prawda bez problemów, ale nadal. Zgarnęłam burę i od mamy, i następnego dnia od naszej wychowawczyni, ale było warto :D

Czas oczekiwaniaWhere stories live. Discover now