Coś Więcej

19 2 0
                                    


Zniszczona sala tronowa była jego ulubionym miejscem. Chłodna i spokojna pyszniła się bielą marmuru, żółcią walających się po podłodze kości i cudownym, ogarniającym wszystko popiołem, który zwykł padać w jego świecie zamiast deszczu.

Szara miękkość tłumiła kroki, głuchość zdawała się mieć moc zbudzenia zmarłych. I kto wie... Może. Gdyby takie było jego życzenie.

Z ironicznym uśmiechem poprawił krawat i przekroczył próg, nabierając powietrza w płuca. Wolno je wypuścił. Było suche. Drażniło gardło, niemalże doprowadzając do tego, że taki bezbożnik jak on mógłby zacząć się modlić. Byle coś ugasiło wreszcie to ujmujące pragnienie, które z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nieznośne.

Łyk wina, które można by spić z ust nieletnich. Wilgoć grzesznicy. Łzy kąsanej ofiary. Świeża krew samobójcy. Przecież nie prosiłby o wiele... Tyle tylko; by się orzeźwić; by nasycić się w ich żalu i samotności.

Przez dziury w ścianach furkotał wiatr, wdzierał się do zamku i swoim wściekłym tchnieniem podrygiwał starymi gobelinami. Wywołał stanowiący ledwie cień protestu szelest, który szybko zdusiła wola silniejszego. Tkaniny nie miały szans pod naporem powietrza, pozostawało im oddać się jego ruchom, dać się zatracić w upiornym tańcu.

Zapach rozkładu przybierał na sile, subtelnie łaskotał w nozdrza. Pleśń. Strach. Dawno zakrzepła krew po zdradzie, która zniszczyła to królestwo.

Tak, sala tronowa była jego ulubionym miejscem. Miała swój klimat, subtelną ironię nieśmiało wyglądającą zza nietkniętego tronu. On jeden się ostał; czekając cierpliwie na nowego władcę.

Diabeł usiadł na tronie, pieszczotliwym gestem gładząc wykuty w hebanie i wzmocniony złotem podłokietnik. Nie istniało piękniejsze zestawienie kolorów jak złoto i czerń. Poblask martwego metalu skalanego ogniem i gwałtem wyzwalał w nim niewysławianą tęsknotę. I pożądanie. Zaczynał być głodny, a one wciąż nie wróciły z polowań.

Zamknął więc oczy, rozkoszując się ciszą przecinaną jazgotem wiatru, szelestem starych tkanin. Gdyby wsłuchał się uważniej, usłyszałby krzyki z innych światów; melodię rozpaczy, słodkiej, ogarniającej wszystko rozpaczy.

Jego ulubienica nie próżnowała. Czuł jej drgania, jej przebiegłość, ostre jak igiełki zęby, głód, który niemal dorównywał temu, który czuł on sam. Skoncentrował się na połączeniu by zobaczyć świat jej oczami. By poznać nową ofiarę, która balansowała już na granicy. Jeszcze trochę... Jeszcze trochę i będzie ich.

***

Przeraźliwe, zwiastujące kolejny dzień pikanie zegara przegoniło resztki snu. James Turner bez otwierania oczu zdołał namierzyć telefon i wcisnąć spłaszczony od ciągłego użytkowania przycisk. Był tak słodko bezbronny w tej zakurzonej pościeli, w zimnej sypialni w starej kamienicy...

Dźwięk zamarł. Na te jego biedne piętnaście minut... Niech będzie.

Mężczyzna przekręcił się na drugi bok i naciągnął kołdrę na głowę. Oj... Dobrze znała ten prosty system drzemek. Nic dobrego z niego nie wynikało, ale on wciąż się łudził, że tym razem kwadrans wystarczy, by wynagrodzić organizmowi kolejną bezsenną noc. Rozpaczliwie, cudownie naiwny...

Dopiero w okolicach piątej nadchodziło coś na kształt sennych mar. Szarych i pozbawionych smaku jak wszystko w jego świecie. A pomyśleć, że kiedyś jeszcze kreacje umysłu przynosiły ukojenie... Stanowiły ucieczkę, z której nie chciało się wracać. Nawet szkoda, że musiała mu je odebrać; że nie mogła pozwolić mu żyć w kłamstwie. Ale pragnienie, by przerwać ciszę było zbyt wielkie.

Coś WięcejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz