doᥒ't ᥴrყ or somᥱthιᥒg
Leżał na ziemi, bezwładnie i bez towarzyszącej mu stale poświaty. Był ciemny, słabszy. Smutny w bardzo ludzki sposób.Była pewna, że jego włosy utraciły dawny blask, a ciało stało się bardziej wiotkie. Wstrząsały nim jedynie dreszcze, spowodowane oziębiającym się powietrzem.
Bogu poezji nie powinno być zimno.
Nie powinien płakać po śmiertleniku.Jego głowa spoczęła przy maleńkich kwiatach, które wyrosły z krwi młodzieńca. Nieszczęśnie zabitego chłopca.
Przynajmniej zdążył uhonorować jego śmierć.
Nie liczyła jak długo stała nad płaczącym bratem. Tutaj było jej miejsce i nie zamierzała go opuszczać. Jej ust nie opuściło jednak ani jedno słow. Wiedziała, że żadne próby podniesienia go na duchu nic by nie dały.
Nie odczuwała chłodu, ale wiatr szarpiący jej loki zaczynał rozpraszać myśli. Był zimny. Zimny i podły jak Zefir. O, jakże go teraz nie nawidziła. Pragnęła, aby bezmyślny bożek wiatru stał się człowiekiem. Mogłaby wtedy wycelować jedną ze swych strzał w jego serce i odesłać go do bram wieczności.
Ale nie mogła. I to ją bardzo bolało.
Biała tunika, którą odziała ciało powiewała delikatnie, jakby zabójca pięknego młodzieńca drwił z niej, próbując porwać jej ubranie.
Ojcze, jeśli kiedykowiek mnie kochałeś skróć cierpienie mojego brata, błagam.
Była gotowa paść na kolona i prosić Zeusa o sprowadzenie zmarłego z Pól Elizejskich. Była jednak mądrą kobietą i wiedziała, że nie przyniosłoby to żadnego skutku. Bogowie nie byli tak łaskawi jak każdy by chciał.
Złotowłosy opiekun poetów od paru chwil powstrzymywał płacz, uspokajał się. Wiedziała jednak, że strata kogoś bliskiego nie mija tak szybko. Będzie mu się wydawało, że poradził sobie z jego odejściem, ale uczucie pustki pozostanie z nim do końca. Smutek nigdy nie mija.
Księżyc spoglądał na nich swoim łaskawych spojrzeniem. Była jego, a on jej. Patrząc na srebrną kulę zawieszoną na ciemnym niebie zawsze czuła spokój. Napawała ją niezwykła mocą, dbał o swoją opiekunkę.
Miej go w opiece.
Bogini polowań stała wyprostowana niczym struna od liry, na której Apolla tak kochał grywać. Ciemne włosy opadały delikatnie na jej chude ramiona. Były wąskie i wyglądały na słabe, zupełnie jakby nigdy w życiu nie strzelała z łuku.
-Kocham cię, wiesz?- serce rozrywał jej żal, nie była w stanie powstrzymać się przed zapewnieniem brata o tym jak bardzo ważny dla niej jest.
Nie otrzymała odpowiedzi. Głowa bliźniaka odwróciła się jednak w jej stronę. Została zaszczycon jego smutnym spojrzeniem przez kilka sekund, po czym znowu wrócił do poprzedniej pozycji.
Poczuła ciepłą łzę spływającą po jej policzku. Blada dłoń powędrował do ust, aby zakryć je i nie pozwolić im wydać żadnego łkania.
Jestem silna, nie będę płakać.
Usiadła na ziemi tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Kołczan ze strzałami, który dotąd spoczywał na jej plecach przywiązany skurzanym pasem, zsunął się pozwalając całej jego zawartości rozsypać się na trawę.
Nie jestem silna ani trochę.
Całą twarz miała mokrą od łez. Czuła, że zawiodła jako siostra. Nie mogła nic zrobić, aby mu pomóc. Była bezradna, a Artemida nie nawidziła nie posiadać wyjścia z jakiejś sytuacji.
-Tęsknię za nim- cichy głos jej brata, którym nie raz śpiewał najpiękniejsze hymny jakie można było usłyszeć, łamał się wypowiadając tak krótkie zdanie.
Posłała mu serdeczny uśmiech, który znikł z jej twarzy tak szybko jak się pojawił.
-Wiem- ileż było warte to słowo? Nic, ale nie mogła zdobyć się na cokolwiek bardziej mądrego.
Widziała ich kiedy bawili się razem rzucając dyskiem, ścigali się na piaszczystej plaży nad brzegiem morza, pisali razem hymny ku czci innych bóstw, śpiewali.
Była szczęśliwa widząc go takiego.
Widziała jego smutek po stracie Defne, ale nie pochylała się nad nim wtedy tak jak teraz. Nie pochwalała zmuszania kogokolwiek do miłości.
Wiatr zawiał silniej. Tym razem był cieplejszy. Poczuła się bezpieczniej, tak jakby leżała w ramionach Latony, gdzie nikt nie mógł jej skrzywdzić. Nie miała pojęcia dlaczego jej matki tutaj nie ma. Nie oczekiwała niczego od ojca, ale wiedziała, że na nią zawsze mogła liczyć.
Kocham go zbyt mocno. Cierpię przez rzecz, której nigdy nie zaznałam i nie zaznam. O Zeusie, oddałabym wszystko, żeby to mnie spotkało coś takiego. Dlaczego to na najbardziej kochliwych musisz zsyłać najcięższą stratę?!
Podniósł swoje boskie ciało z ziemi, na której jeszcze dzisiejszego dnia leżał jego ukochany. Doatrzegła w jego spojrzeniu, że ból trawi mu duszę.
Stanął nad nią mizerny i cichy, w żadnym stopniu nie podobny do mężczyzny, którego nazywała swoim bratem. Utkwił swoje wnikliwe spojrzenie w jakimś punkcie na nieboskłonie.
-Żałuję, że nie jestem śmiertelnikiem. Zabiłbym się i spotkał z nim u bram Hadesu. Jak Patrokles i Achilles złączyli się po śmierci i nic już ich nigdy nie rozdzieliło- jego głos był spokojny, ale nie pewny siebie. Nie wyrażał odwagi, która zawsze go charakteryzowała.
Wstała i objęła go. Najzwyczajniej w świecie, tak jak robiła to za każdym razem, gdy tego potrzebował. Nie płakała mocno, pozwalała jednak łzom spadać po jej policzkach na ziemię.
Był jedynym mężczyzną, którego kochała i rozumiała. A ona była jedyną kobietą, której nigdy nie zranił i nie opuścił.
Gdzieś pośród chmur bezwstydny Zefir obserwował rodzeństwo pogrążone w żałobie, obejmujące się nawzajem. Nie poczuł smutku, ludzie ginęli codziennie. Był usatysfakcjonowany. Jeśli on nie mógł czegoś mieć, to nikt nie powinien tego dostać. Kierował się w życiu brutalną zasadą. Taki jednak był; zazdrosny i nieczuły.
Nie umywał się do bogini strzegącej dziewic, o złotym sercu i bystrym spojrzeniu, która poprzysięgła sobie, że bóg wiatru zostanie ukarany.
Jestem Artemida. Ja nie odpuszczam.
CZYTASZ
𝒅𝒐𝒏'𝒕 𝒄𝒓𝒚 𝒐𝒓 𝒔𝒐𝒎𝒆𝒕𝒉𝒊𝒏𝒈; 𝒐𝒏𝒆 𝒔𝒉𝒐𝒕
Nouvellesgdzie Artemis kocha Apolla bardziej niż ktokolwiek inny ----one shot---