Forever

99 6 2
                                    

Słońce było wysoko na niebie. Złoto rozgrzewało ziemię, wodę, przedzierało się przez korony drzew. Tańczyło w szklanych gigantach w oddali, falowało w powietrzu. Twój cień był jak czarna masa leżąca u Twoich stóp, bezkształtna, pusta, bezwymiarowa. Zastanawiałeś się, jak coś może wydawać się tak zimne, gdy wszystko dookoła zdaje się płonąć? Potarłeś sygnet. W dniu, w którym go dostałeś też było gorąco. Ogień stopił szkło i marmur, odrzucił mężczyznę i przygniotły go żar i pył. Twojego ojca, Twojego króla. Krzyki ustały, świat zatrzymał się, zamarł, a w uszach utkwił Ci ten pisk nie do zniesienia. Czułeś ciężar jego dłoni i ciepło ulatujące ze skóry, świat pachniał popiołem, jak śnieg wirującym w powietrzu, przykrywającym dowód tragedii, zemsty, krzywdy wyrządzonej tak dawno temu. Wiedziałeś, że ten dzień nadejdzie, wydawało Ci się, że będziesz gotów. Zdjąłeś sygnet z siniejącego palca króla, wydawał się gorący, gładki jak świeżo wykuta stal. Zanim piszczenie w uszach ustąpiło dźwiękom; syrenom, wrzaskom, gwarowi produkowanemu przez tłum pod budynkiem, znalazłeś się za żółtą taśmą. Fala chłodu opłynęła Cię z nagła, nie dała szansy przywyknąć do gorąca, zapiekła w policzki.  

Bardzo mi przykro.

Nie słyszałeś na prawdę, ale byłeś pewien, że to właśnie mówili. Nie wiedziałeś, kiedy przestali.

Nigdy nie będzie prawdziwie Twój. Wiedziałeś to i akceptowałeś. Czując ciężar na palcu czułeś też jego obecność, jakaś jego część została u Twego boku, nigdy nie zniknie, nie odejdzie. Nie zabierze jej mróz, ani ogień, ani gruz. Stała się niezniszczalna.

Jaka szkoda, że Ty nigdy nie będziesz.

Mogłeś zasłonić się tym, co niezniszczalne. Zbroją, szponami, maską. Ale wszystko, co trwało pod skorupą było równie kruche, jak szkło. Piłeś żal i gorycz tak długo, dopóki nie zaprowadziła Cię z powrotem do niego. Popchnęły Cię tak daleko, że przestałeś rozpoznawać samego siebie. Ile kosztował Cię powrót?

Wasza Wysokość, mówili. Używali tytułu częściej, niż Twojego imienia. Wiedziałeś, jakie zadanie stoi przed Tobą. Nie bałeś się i nie wątpiłeś, że uniesiesz, co zostało Ci powierzone. Poszedłeś więc ścieżką wydeptaną przez wszystkich, którzy kroczyli przed Tobą, trzymałeś głowę wysoko, ale to było za mało. Królestwo stało się klatką, oazą zamkniętą na wszystko, co prawdziwe. Wymarzyłeś sobie inny dom, podano Ci klucz i od ciebie zależało, czy go wykorzystasz. Stanąłeś więc na podium, wykrzyczałeś przed światem, co kryło się za nieprzekraczalną granicą, rzuciłeś mu klucz, wpuściłeś do domu. Nie wiedziałeś, że ten sam klucz otwierał o wiele więcej. Księgę spisaną z sekretów i kłamstw, pamiętnik umarłych, spisany przez żywych. Bombę atomową.

Kolejny duch powrócił, swobodnie przekroczył bramę. Nazwał Cię uzurpatorem, odebrał koronę. Uratował Cię mróz. Śnieg, jak popiół przykrył zwłoki Twego ojca. Umarł król, niech żyje król. Spotkałeś go, pragnąłeś zostać. Ale twarze żyjących nawiedzały Cię, uporczywie domagały się zmartwychwstania. Odkopały Cię spod śniegu, powitały na powierzchni. Zabiłeś uzurpatora, co Ci to zrobiło?

Stanąłeś nad wodospadem, woda jak płynne szkło okalała Twoje nogi. Widziałeś wszystko dokładniej, niż kiedykolwiek. Prawda wypłynęła na powierzchnię, umocniła i tak stalowe korzenie, potwierdziła prawdziwość wszystkiego, co rozciągało się przed Tobą. Nie było miraży, tylko odbicie światła w szklanych pałacach. A za nimi? Gliniane chatki, pastwiska. Dusza wszystkiego, czym rządzili Twoi przodkowie. Wszystkiego, z czego wznieśli imperium, przekazali je w Twoje ręce. Mogłeś zrobić, co zechcesz, postanowiłeś być dobry. Lepszy, niż wielu przed Tobą. Jaki dobry człowiek chciałby być królem?

To nie była kwestia zachcianek. Wiedziałeś, jak wielki ciężar musisz przetrzymać, ile będzie to kosztowało. Nawet się nie ugiąłeś, Twoim wzorem był Atlas, na ramionach udźwignąłeś, co zdawało się być całym wszechświatem. Ale Ty nie byłeś sam. Miałeś ludzi, którzy oddaliby za Ciebie życie, poświęciliby wszystko. Dla króla i ojczyzny, prawda? Jak mogliby tego nie zrobić? Sprzeciwić się własnej naturze, zostawić Cię, jak porzucono Atlasa? Wiedzieli, że zrobiłbyś to samo dla nich. Poniósłbyś ich ciężar, zarzucił kolejny wszechświat na ramiona. Dźwigałbyś ich dziesiątki tysięcy, dopóki nie przygniotłyby Cię, czołgałbyś się, gdybyś musiał, bo wybrałeś być dobrym człowiekiem.

Słońce powoli zsuwało się po niebie, gładko zmierzało ku horyzontowi i nabierało odcienia soczystej pomarańczy. Światło załamało się, kaskadą spłynęło na stepy i jeziora, skąpało ziemię w bursztynie i miodzie. Uniosłeś oczy ku czystemu niebu, teraz siniejącemu, purpurowo złotemu. Pamiętałeś, co powiedział przed śmiercią. Powierzył Ci swoje ostatnie życzenie, pozostał wierny swej sprawie do samego końca. Pozostałby wierny dłużej.

Chciał, żebyś pochował go w oceanie. Tam było ciemno i zimno, tam wrzucało się to, o czym chciało się zapomnieć. Ale ty nie mógłbyś zapomnieć. Nie chciałbyś. Pamiętałeś szkielety pochowane w szafie, duchy krążące po czerwonym, lepkim piachu pachnącym solą i metalem. Wydawało Ci się, że mijasz je na każdym kroku, nie mogłeś uciec.

Król Wakandy.

Król Umarłych.

Nie zmyjesz z dłoni krwi ofiar swoich przodków.

Jesteś dobrym człowiekiem o dobrym sercu. A dobremu człowiekowi ciężko jest być królem.

Będziesz to nosić do końca życia. Będziesz dźwigał zimne sygnety i ostatnie życzenia, będziesz niezniszczalny, dopóki ciężar stanie sie zbyt ogromny. Ty i Atlas jesteście tacy sami. Skazani na dźwiganie całego wszechświata, którego wagę nawet Tobie ciężko znieść.

A jednak cały czas stoisz. Nie dlatego, że możesz. Dlatego, że musisz. Dla rodziny, dla kraju, dla świata. Dla Wakandy.

Na zawsze.





To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 08, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

ForeverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz