6.

387 26 3
                                    


„- Przegrywają" – pomyślała z satysfakcją. „- Jeszcze mają nadzieję, ale Czarny Pan i tak wygra. Tym razem Złoty Chłopiec ich nie ocali."

Podniosła rękę. Z trzymanej przez nią różdżki wystrzelił zielony promień – kolejny nędzny obrońca tego zameczku padł na ziemię bez życia.

Przemierzała korytarzem miejsce, które jeszcze niedawno było jej domem. Mijała walczących – zarówno zwolenników Lorda Voldemorta, jak i członków Zakonu Feniksa, dawnych przyjaciół czy innych obrońców Hogwartu. Niektórzy przebiegali obok niej, nie zwracając na nią uwagi, w ucieczce przed przeciwnikiem lub w ataku na niego. Inni szukali u niej pomocy, pamiętając ją ze szkoły. Jak bardzo się w tych momentach pomylili.

Weszła właśnie na siódme piętro, kiedy usłyszała huk eksplozji. Zdążyła zauważyć lecące w jej stronę odłamki ściany, gdy poczuła, jak ktoś popycha ją w bok. Chwilę później zapanowała cisza, a pył powoli zaczął opadać. Podniosła głowę i rozejrzała się dookoła. Wybuch rozniósł pół korytarza, powodując zawalenie się sufitu i bocznej ściany. Przetarła twarz z kurzu i chciała się podnieść, kiedy niedaleko niej, pod gruzami, zauważyła leżącą postać. Zapewne jej wybawca. Zaczęła czołgać się w jego stronę, nie kierowała się jednak wdzięcznością czy troską o niego, a jedynie zwykłą ciekawością, kto był na tyle głupi, by się dla niej poświęcać. Zbliżyła się do ciała i zauważyła przebłysk rudych włosów, które były teraz pokryte pyłem. Zrzuciła odłam muru, który przygważdżał tą osobę i przetoczyła ją na plecy. Jej oczom ukazała się dobrze znana twarz. Patrzyła obojętnie na leżącego przed nią Freda. Odgarnęła dłonią włosy z jego czoła, starła z jego twarzy pył i ponownie mu się przyjrzała.

„- Głupiec" – pomyślała i poczuła dziwny ucisk w sercu. Wydawało się, że to chwilowe, lecz....

- Fred! – wykrzyknęła wystraszonym głosem i ujęła jego twarz w drżące dłonie. – Nie, nie, nie.... Obudź się, proszę cię.... Fred....

Czuła, jak rozlewa się w niej fala bólu. Spojrzała na klatkę piersiową chłopaka, która ledwo co się unosiła. Na jego koszuli powiększała się ciemna plama. Plama krwi.

- Lu... - usłyszała cichy szept i podniosła głowę.

Chłopak z trudem uniósł powieki i patrzył na nią zamglonymi oczami. Poczuła niewypowiedzianą ulgę – żyje.

- Fred! Merlinie, myślałam, że nie żyjesz.... Nie martw się, zaraz ci pomogę, wszystko będzie dobrze....

- Fred! – rozległo się wołanie gdzieś obok i rozpoznała głos George'a. – Fred, gdzie jesteś?!

- George, tutaj! – krzyknęła, starając się opanować drżenie głosu.

Sekundę później zjawił się przy nich drugi bliźniak, który na widok brata upadł na kolana, nie mogąc wypowiedzieć żadnego słowa. Po jego policzku zaczęły spływać pierwsze łzy.

- George, musisz mi pomóc, trzeba go stąd zabrać.... – zaczęła gorączkowo myśleć, jak tego dokonać, kiedy poczuła czyjąś dłoń na swojej.

- Lu, zaczekaj... - jego głos był bardzo słaby.

- Nie, nie mów nic, oszczędzaj siły, musimy cię przenieść do punktu opatrunkowego...

- Posłuchaj mnie – powiedział, zbierając wszystkie siły, by nadać swemu głosowi mocniejszy ton, a ona zatrzymała się na chwilę i spojrzała na niego. – Już za późno...

Zapomnę cięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz