Epilog

477 33 9
                                    


Stał przed lustrem w korytarzu, kończąc wiązać krawat. Choć było wcześnie rano i wszyscy jeszcze spali, on był całkowicie rozbudzony i gotowy do wyjścia. Potarł dłonią zmęczoną twarz i ostatni raz spojrzał w lustro. Ubranie leżało na nim nienagannie ale rude włosy, mimo prób ich ułożenia, sterczały lekko do góry. Jedynie oczy zdradzały, iż prawie wcale nie spał tej nocy. Odwrócił wzrok od swojego odbicia, które mimo wszystko powodowało ukłucie w jego sercu i skierował się do kuchni. Nalewał właśnie kawy do kubka, kiedy poczuł, jak ktoś kładzie rękę na jego ramieniu.

– Cześć, Georgie – kobieta uśmiechnęła się do niego, tłumiąc ziewnięcie. – Dlaczego już nie śpisz?

– Dzień dobry, skarbie – pocałował żonę w czubek głowy. – Obudziłem się rano i nie mogłem już zasnąć, więc pomyślałem, że wstanę.

Angelina objęła jego twarz swoimi ciepłymi dłońmi i spojrzała mu w oczy.

– A spałeś dzisiaj w ogóle?

Zamiast odpowiedzi, złożył na jej policzku pocałunek, a ona domyśliła się prawdy.

– Wychodzisz już? – spytała po chwili, patrząc na jego strój, podczas gdy sama była jeszcze w piżamie i szlafroku.

– Tak, muszę jeszcze coś załatwić i... – potarł kark i odwrócił wzrok.

– ...zostać sam i pomyśleć? – dokończyła za niego, a on ponownie na nią spojrzał. – Znam cię nie od dziś, George. Widzę, co się z tobą dzieje.

– Przecież nic... – zaczął, ale ona pokręciła głową.

– Nie musisz udawać, nie przede mną. Wiesz, że nigdy cię nie osądzę i zawsze zrozumiem. Nie jesteś z tym sam.

Zamknął ją w uścisku swoich ramion.

– Jesteś niesamowita – wyszeptał w jej włosy. – Kocham cię. I dziękuję, że ze mną wytrzymujesz.

– Ja też cię kocham – odpowiedziała i wtuliła się w niego.

– Spotkamy się na miejscu, dobrze? – zapytał po chwili, a ona pokiwała głową.

Pocałował ją ostatni raz i wyszedł z pomieszczenia. W progu odwrócił się jeszcze i spojrzał na swoją żonę.

– Ucałuj ode mnie dzieciaki jak wstaną – uśmiechnęła się do niego na pożegnanie, a on wyszedł za drzwi i teleportował się z cichym trzaskiem.

***

Pojawił się w małej, wąskiej uliczce, w której jedynymi żywymi istotami było kilka szczurów grzebiących w śmieciach. Wyszedł na zatłoczoną, pomimo tak wczesnej pory, ulicę i ruszył przed siebie. Nie miał konkretnego celu, po prostu szedł tam, gdzie go nogi i wzrok poniosły. Angelina miała rację, musiał pobyć sam i pomyśleć. W zasadzie nie było o czym myśleć, ponieważ każdego dnia od sześciu lat przeżywał ten sam koszmar, który miał swój punkt kulminacyjny tego właśnie dnia.

2 maja.

W rocznica śmierci Freda.

Początkowo każdej nocy budził go koszmar. Nie mógł spać, przestał jeść, odciął się od wszystkich. Prawdopodobnie wykończyłby się tak, gdyby nie Angelina. Zjawiła się jak dobry anioł, wyciągając go z depresji. Do niczego go nie zmuszała, po prostu przy nim była, stopniowo zapełniając uczucie pustki. Nie zapełniła go w całości, ani ona, ani nawet ich dzieci, ale podejrzewał, że to po prostu niemożliwe. Jakaś część jego umarła wraz z bratem i nie da się jej już przywrócić. Jednak zapełniła je na tyle, że mógł ponownie wrócić do życia. Powoli, małymi kroczkami, zaczynał się uśmiechać, odczuwać radość z drobnych rzeczy, żartować. Ocaliła go od samozniszczenia i za to każdego dnia był jej wdzięczny. Ustały nocne koszmary i lęki, mimo to każdego dnia budził się ze świadomością, że jest sam. Zniknęła część jego samego, nigdy już nie spojrzy na kogoś i nie ujrzy w nim swojego odbicia, nigdy już nie będzie tak dobrze znał myśli drugiej osoby.

Zapomnę cięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz