CHARLOTTE POV'S
- Jesteśmy na miejscu! - powiedział mój ojciec, podjeżdżając na podjazd przed domem. Nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Szczerze? Nie interesowało mnie gdzie jestem. Nie chciałam się przeprowadzać. To w Irlandii powinnam mieszkać! Tak jak dawnej! To tam przecież dorastałam, prawda? Co mnie obchodzi, że ojciec ma nową pracę? Ja nie chcę się przeprowadzać i żadna jego obietnica typu : "tu będzie ci lepiej" tego nie zmieni.
Wracając, dojechaliśmy na miejsce. Tata wysiadł, wyjmując kluczyk ze stacyjki. Otworzył drzwi bagażnika i wyciągnął mój wózek inwalidzki. Tak. Jestem niepełnosprawna. Cóż... Choruję na artrozę. Od urodzenia. Moja mama też ją miała, ale zmarła przy porodzie. Ojciec w ogóle nie chce o niej rozmawiać. Nawet nie pokazuje mi ich wspólnych zdjęć. W sumie to nawet za nią nie tęsknię, bo przecież nawet jej nie znałam, ale chyba miło jest dorastać z matką. Szkoda, że ja ze swoją nie mogłam...
Tata po wyciągnięciu mojego wózka z bagażnika, pomógł mi wysiąść z auta i wsiąść na wózek. Trochę to trwało, ale tak jest zawsze.
- Zobacz jaki łagodny podjazd. Będziesz mogła wyjeżdżać sama na dwór!
- A jak wjadę po schodach na piętro?
- Jest winda. - uśmiechnął się.
O tym nie pomyślałam. Mamy swoją windę! Spróbowałam wjechać na podjazd. Udało się. Rozradowana pojechałam do domu, aby go obejrzeć.
~~~
Następnego dnia, po pojawieniu się z ojcem przed szkołą i (podobnie jak wczoraj) pomocy z wózkiem, siedziałam już na moim fotelu na kółkach. Pani...Ech, Gabrielle? Nie. Chyba Giselle (czy jakoś tak) uśmiechała się sztucznie do mojego ojca.
- Tak, panie Raymondzie. Mam nadzieję, że pańska córka się tu odnajdzie. Oczywiście tego dopilnuję. - mówiła do niego. Po chwili odwróciła się i do mnie - Ty pewnie jesteś Charlotte. Witaj w naszej szkole. Ja jestem Giselle Tasse, i jestem od teraz twoją wychowawczynią. Czuj się jak u siebie.
No, szczerze to jej wzrok wpatrujący się we mnie mówił raczej "czuj się jak u Lucyfera w piekle", nie 'czuj się jak u siebie". Spojrzałam ostatni raz na tatę, ale nie zauważyłam, że już odjechał. Zapewne kilka, minut temu, na co wcale nie zwróciłam uwagi, gapiąc się na biegających wokół uczniów. Odwróciłam się do nauczycielki. Niepewnie, z pomocą pani Giselle, wjechałam do szkoły. Podjazd był tak łagodny jak ten przed moim domem. Nie potrzebowałam więc pomocy, ale jej to raczej nie obchodziło.
- Pewnie jest ci przykro, że nie możesz chodzić jak ja, jak inni. - powiedziała, robiąc smutną minę, zapewne żeby zrobić mi na złość.
Jak ona śmie! Niedawno przymilała się mojemu ojcu mówiąc, że dopilnuje mojej swobody, a teraz traktuje mnie jak bezuczuciową kalekę! Bezczelność. Ja wychowałam się w domu, gdzie na pierwszym miejscu było moje wykształcenie, a na drugim maniery i dobre wychowanie. Na przyjaciół nie miałam zupełnie czasu. Mój ojciec przekonywał mnie, że nie potrzebuję ich. Ufam mu bez granic, bo bardzo mnie kocha. Tylko czasem stara się tego aż tak nie okazywać, ale bycie szorstkim czy ponurym zupełnie mu nie wychodzi. Albo po prostu okazuje to w naprawdę dziwny sposób.
Wracając, wjechałam z jej "pomocą" do klasy. Tak jak myślałam, wszyscy pokazywali mnie palcami i rozmawiali przyciszonymi głosami.
- Nie mówiłam wam, ale Charlotte jest kaleką i jeździ na wózku.
Cała poczerwieniałam. Musiała mnie aż tak upokorzyć?! Zaczęłam płakać. Musicie wiedzieć, że jestem naprawdę wrażliwa. Płaczę jak tylko znajdę się w podobnej sytuacji. Chciałam uciec. Uciec z tego okropnego miejsca i trzasnąć drzwiami. Ale raczej wyglądałoby to śmiesznie w moim przypadku. Mój plan spełzł więc na niczym. Musiałam wytrzymać.
- Usiądź obok Nadine o, tam w ostatniej ławce.
Nie mogłam uwierzyć. Zawsze sadzano mnie w pierwszej. Nie dość, że jeżdżę na wózku, to mam okulary od ciągłej nauki. A ona kazała mi usiąść w ostatniej ławce.
- Chyba nie przeszkadza ci, że siedzisz w ostatniej ławce? Nasza klasa jest duża. Byłoby za dużo zamieszania, gdybyśmy wszyscy zmieniali miejsca dla jednej kaleki.
- Proszę pani, mogę iść do ostatniej ławki zamiast Charlotte. Ona ma okulary i jest nowa. Byłoby jej...
- Podważasz moje decyzje, tak? - przerwała jakiejś uczennicy, która odezwała się, żeby jakoś załagodzić napiętą relację między mną a nauczycielką pierwszego dnia.
- Nie, oczywiście że nie. Ja tylko mówię...
- To się nie wtrącaj ! - przerwała jej znów, tym razem krzycząc tak głośno, że siedzące najbliżej niej osoby podskoczyły lub poruszyły się nerwowo ze strachu. Zwiesiłam głowę i podjechałam w końcu do ostatniej ławki. Wyjęłam książki. Byłam naprawdę wściekła. Na tatę, nauczycielkę, siebie. Już teraz wiedziałam, że zmiana szkoły i przeprowadzka z Irlandii to będą jedne z najokropniejszych zmian w moim życiu, na jakie się zgodziłam...
CZYTASZ
Floral Lips
RomansWhen the flower blooms, a ray of sunshine in the sky will come. When love rises among teenagers, it's a time of giggles and the help of flowers.