Rozdział 2. Nosił wilk razy kilka

15 0 0
                                    


Krople lodowatej wody, sunęły w dół po gładkiej skórze i rozbijały się o granatowe kafelki. Wybijały jakiś rytm, rozbrzmiewały głośno w ciszy, upadały z tak potężnym łoskotem, że mogły przyprawiać o ból głowy, kogoś kto słuchał bardzo uważnie, kto rejestrował każde drgniecie w przestrzeni.

Wyprostował się jak struna. Wilgotna skóra lśniła w świetle, woda wyznaczała swe szlaki na ciele, ściekała z mokrych włosów i twarzy. Kafelki pod bosymi stopami stawały się niebezpiecznie śliskie, ale nie chwycił wiszącego ręcznika. Nawet nie drgnął.

Odbicie w lustrze obserwowało go uważnie, wręcz natarczywie, drapieżnie. Ponury wyraz zdobił twarz niczym kunsztowna maska. Tylko znawca sztuki dostrzegłby to jedno drobne pęknięcie na kamiennej powierzchni, ledwo widoczna rysę na gładkim szkle, tą niezaprzeczalną nutę męczeństwa, o ludzkim wydźwięku.

Wieczność przecież bywała trudna. Tego, kogo dotknęła czyniła więźniem, który mógł spoglądać na świat, nie mogąc być nigdy jego częścią. Patrzeć jak upływa czas, widzieć jego skutki, widzieć śmierć zbierającą swe żniwo- samemu stać z boku. Odwracać wzrok, obrazy puszczać w niepamięć. Błądzić jak niespokojna dusza, które nigdzie nie może znaleźć miejsca. Być jednym z wiecznych wędrowców krążących bez celu, duchem pamiętającym najstarsze dzieje świata.

Ale Layner miał jasno określone cele, choć nie raz gubiły się w jego zachciankach i niejasnych sytuacjach, do których doprowadzał. Wiecznie szukał odpowiedzi, a pytania wiecznie się nawarstwiały.

Pochylił się, opierając silne dłonie na brzegach umywalki. Musiał sprowadzić się na ziemię, uspokoić własne ciało, które było nadzwyczaj pobudzone. Nosiło go w mięśniach, rozpierała go dzika energia, a zmysły szalały jak po narkotykach. Ciężko było mu się skupić.

W końcu dotarło do niego, że był tak pochłonięty innymi sprawami, że nie licząc dzisiejszego incydentu- dawno się nie żywił. Nagła dawka krwi po długim odwyku nieco go rozstroiła.

- Schodzisz na psy. – mruknął z dezaprobatą do lustra.

Dotknął opatrunku zdobiącego jego lewy bok, po czym westchnął głośno i teatralnie. Wydawał mu się to niesamowicie przedziwny, a wręcz komiczny widok. Przecież nie codziennie można było zobaczyć wampira obwiązanego bandażem jak łańcuchem choinkowym.

Poruszył się na boki, sprawdzając stopień bólu. Oj tak. Bolało jak cholera, mimo to jego twarzy nie nawiedził żaden grymas. Pozostał niewzruszony. Zdjął bandaż i odkleił połowę opatrunku, by rzucić okiem na ranę. Rana wyglądała dokładnie tak jakby dostał rozżarzonym do czerwoności prętem, który ktoś zatopił w jego ciele. Fioletowo-zielony siniec rozprzestrzenił się aż na jego brzuch i kawałek pleców. Był to dla niego przedziwny widok. Wampiry nie miały siniaków. Zbyt szybko ich ciało się regenerowało. Tkanka wokół rany zaczęła czernieć i gnić, a ciemna krew wciąż powoli toczyła się z miejsca zranienia.

- Paskudztwo. – zakleił to z powrotem. Nie leczył się, a rana się wciąż pogłębiała, co oznaczało, że jakaś wiedźma maczała w tym palce.

Wyszedł z łazienki jedynie w przetartych jeansach, które wciąż były ubrudzone krwią, bo nie zdążył ich jeszcze zmienić. Przemierzył pokój i spojrzał na kilka kartek leżących na stole. Wyjazd do Londynu będzie musiał zaczekać. Zrzucił jednym ruchem wszystko ze stołu. Pusty kubek po kawie zleciał na podłogę i się roztrzaskał, kartki pofrunęły w każdym kierunku, dwa długopisy zleciały i potoczyły się gdzieś po podłodze.

Oparł ręce na drewnianym stole i zawiesił głowę. Łowcy ostatnio wyjątkowo działali mu na nerwy, chociaż w tym wszystkim byli najmniejszym problemem. Stowarzyszenie chciało dorwać go w swoje sidła, wilkołaki- rozszarpać na strzępy, łowcy- sprzedać jego głowę i zęby na jakimś psim targu.

We KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz