część druga. z nim. dzień pierwszy

67 6 4
                                    


Dzień 1. Pudełko na spinacze


To pierwsza noc od wielu tygodni, kiedy nie śni mi się nic.

Budzę się w porze południa i nie czuję ciężaru na żebrach. Nie czuję też ścisku w krtani ani zwężenia w przełyku. Żaden element przestrzeni nie ogranicza bezmiaru powietrza wokół.

Jest cicho. I tak spokojnie. Wspomnienie ubiegłego wieczoru wydaje się całkiem nierzeczywiste i tylko pieczenie między nogami jest jego realną pozostałością. Wyciągam się niespiesznie pod pościelą, pozwalając sobie na rozległe ziewnięcie. Uśmiech wykrzywia mi usta i chociaż ścierpły mi już policzki, to wciąż się dzieje – nieustająca euforia i eksplozja hormonów.

Dotykam dolną wargę opuszkami palców. Nie mogę czuć na nich niczego poza smakiem nocy – wyschnięciem i lekko nieprzyjemnym posmakiem – a jednak wciąż wydaje mi się, że coś na nie napiera. Obca skóra, obca wilgoć, wspomnienia bombardujące jak wojenny dywizjon powietrzny.


Zaparkował parę przecznic dalej, przed posesją obrośniętą bluszczem od frontu. Nie znam się na markach ani koniach mechanicznych, wiem tylko, że samochód jest czarny i w jakiś sposób do niego pasuje. Otwiera drzwi od strony pasażera i gestem dłoni zachęca, bym wsiadła. Wsiadam, bo wiatr wezbrał na sile i smaga odkryte ramiona, a skórzane wnętrze jest ciepłe i wciąga w środek świeżym męskim zapachem.

On także wsiada, zajmując miejsce kierowcy. Zamyka za sobą drzwi i nagle wnętrze, oprócz wspomnianego ciepła i przyjemnej nuty zapachowej, ma w sobie coś jeszcze – wszechogarniającą ciszę. Żadne z nas się nie porusza, nic więc pod nami nie skrzypi, a i nasze oddechy miały wystarczająco dużo czasu, by skończyć z galopem i wrócić do kłusu. Wpatrujemy się w przednią szybę i ciemność nocy, w której skąpane jest osiedle. Zapala kolejnego papierosa. Nie otwiera okna, więc kłęby dymu wzbijają się pod sufit, by następnie spłynąć po oknach, a mimo to nie duszę się w oparach, tylko wdycham je głęboko przez nos i usta jednocześnie.

-Kiedy mówiłeś o osobie, która odprowadzi mnie do domu, nie pomyślałam o tobie. I ty raczej też o sobie nie pomyślałeś.

-Pomyślałem – zaprzecza łagodnie. – Mam w sobie trochę przyzwoitości. Mogę przelecieć cię na trawie, ale potem przypilnuję, żebyś trafiła do swojego łóżka.

Na skraj moich policzków wkrada się rumieniec, szczęśliwie niewidoczny w kolorze nocy. Przeleciał. Znam brudne słowa, ale dotąd nikt ich do mnie nie wypowiadał. Moje uszy je lubią. Moja nieracjonalna półkula mózgowa je lubi. Lubimy się – one i cała ja.

-Gdzie cię zawieźć, księżniczko? – pyta, może nieco ironicznie, ale moje hormony się cieszą.

-Piłeś – odpowiadam ja. – Nie jeżdżę z pijanymi.

-Słyszałem dzisiaj o wielu rzeczach, których nie robisz.

I odpala silnik. Nie jest pijany, jego zbudowane i większe ciało może przyswoić znacznie więcej niż moje, wątłe i małe, i nie zataczać się przy każdym kroku. Jego chód był prosty, ruchy w naturalnym tempie. Więc kiedy ruszamy sprzed posesji, nie czuję obawy o własne życie, a jedynie delikatną niepewność i spięcie. Na skrzyżowaniu zatrzymuje się, spogląda na mnie z uniesioną brwią – wtedy podaję mu adres.

Reszta drogi ma dźwięk milczenia. Coś mi mówi, że większa część jego życia brzmi tak samo. Cicho.

Światła w domach na mojej ulicy są zgaszone, świeci jedynie co druga latarnia, a i one są jakieś niemrawe. Zatrzymuje się na linii prostej ku drzwiom domu. Nie proszę, żeby wycofał nieco lub podjechał odrobinę w przód, żeby zniknął z widoku, bo i bez tego czuję się wystarczająco dziecinnie i naiwnie. Jeszcze przez chwilę siedzę nieruchomo i bez słowa. Chcę zapamiętać ten moment jak najdokładniej. Skupić się na gęstości powietrza, szumie w tle, najdrobniejszych szczegółach sensorycznych, aby w dalszej części nudnego życia odtwarzać je w kółko i w kółko, i jeszcze raz. Może to ciągłe rozpamiętywanie zatrze granice między tym, co mam, a tym, co chcę mieć.

Sztuka oddychania I JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz