Rozdział 3

70 14 13
                                    

Płomień ogniska był przyjemnie ciepły, a jego blask rozświetlał polanę, wokół której panowała już całkowita ciemność. Iskry radośnie podskakiwały i kręciły się w powietrzu, a następnie spadały na ziemię, gdzie znikały już na zawsze. Przy żarze dokuczliwy wcześniej wiatr stał się dla niego teraz przyjemną, chłodną bryzą.

Chociaż chwila ta miała w sobie pewien urok, to coś wciąż nie dawało mu spokoju, a był to głód. Edmund nie jadł już od dosyć dawna. Chciał on po występie wziąć zarobione pieniądze i udać się do karczmy, ale nie było mu dane go nawet dokończyć. Nie należał do ludzi bogatych, a, prawdę mówiąc, rzadko kiedy miał jakiekolwiek pieniądze. Żył z jakichś drobnych prac u mieszkańców Garun, za które dostawał kilka drobnych czy kawałek chleba. Nie raz zdarzało mu się dokonywać także drobnych kradzieży, ale robił to głównie za młodu. Chociaż czasami w akcie rozpaczy zdarzało mu się to po dziś dzień. Często chodził głodny, lecz dzisiaj było to dla niego uczucie nie do zniesienia. Ciemność dookoła uniemożliwiała mu jednak szukanie jakichś jagód czy innych leśnych owoców. Postanowił wybrać się więc na małe polowanie.

Edmund od zawsze miał silną oraz, co ważniejsze, celną rękę. Wielokrotnie udowodnił to w sierocińcu, gdzie nie miał sobie równych w rzucaniu do celu. Za młodu był to powód do dumy, a teraz przydatna umiejętność. Wykorzystywał ją czasami nawet w dorosłym życiu, ale zaprzestał, gdy jednego dnia ktoś przyłapał go na kłusownictwie. Tydzień w zimnej celi każdego umie czegoś nauczyć. Nie był on jednak urodzonym myśliwym i nie sprawiało mu to żadnej satysfakcji. Robił to głównie w akcie desperacji, gdy głód stawał się naprawdę nieznośny.

Skupił się i za pomocą wody z pobliskiej kałuży oraz swoich mocy stworzył trzy ostre lodowe kolce, które kształtem przypominały coś w rodzaju włóczni. Wziął swoją nową broń i ruszył w kierunku lasu. Było w nim bardzo ciemno, ale na szczęście oczy szybko przyzwyczaiły mu się do mroku. Gdy był już w kompletnej głuszy, stanął i zaczął nasłuchiwać, czy przypadkiem jakieś zwierzę nie siedzi w pobliskich krzakach. Po chwili usłyszał jakiś drobny szelest po jego prawej stronie. Kiedy tam spojrzał, ujrzał w oddali zarys sylwetki zająca. Przykucnął i ruszył w jego kierunku, powoli się skradając. Kiedy był już wystarczająco blisko, wziął jedną z włóczni, a potem zaczął nią dokładnie celować. Gdy miał pewność, że idealnie wymierzył, z całej siły zamachnął się i cisnął swoją dzidą wprost na niego. Nie trafiła ona jednak w zająca, tylko w olbrzymią szyszkę, która podczas spadania zatrzymała sobą strzał.

Nie dowierzając własnym oczom, uznał, że musi mieć niesamowite szczęście albo ogromnego pecha. Bał się, że hałas spłoszył zwierze, ale najwidoczniej zając pomyślał, iż spadła sama szyszka i nie zauważył tkwiącej w niej włóczni. Strata broni nie była dla niego jednak problemem, bo miał jeszcze dwie szanse, których nie chciał teraz tak łatwo zmarnować. Ponownie zaczął precyzyjnie celować, upewniając się, że tym razem nic nie stoi mu na przeszkodzie. Z jeszcze większą siłą niż poprzednio rzucił włócznią, ale znowu niecelnie. Tym razem utkwiła ona w grubej gałęzi. Wydawało się mu to praktycznie niemożliwe. Przecież tak długo celował, a wzrok ma naprawdę dobry. Jakim więc cudem nie zauważył tak wielkiej gałęzi?

Z lekka podenerwowany sięgnął po już ostatnią włócznię. Starał się trochę opanować, by tym razem przez swoją irytację nie stracić ostatniej szansy. Gdy w końcu stłumił w sobie emocje, znów zaczął celować w stronę zwierzęcia. Tym razem jednak nie mógł się skupić, bo w krzakach za zającem wyraźnie było widać ruch. Myśl o tym, co lub kto tam jest, strasznie go rozpraszała, lecz postanowił poskromić swoją ciekawość i całkowicie skoncentrować się na zadaniu. Z całej siły zamachnął się ręką i już miał rzucić włócznią, gdy nagle z gąszczu spojrzała na niego wielka para zielonych oczu. W tym samym momencie stamtąd wskoczył na niego nienaturalnej wielkości wilk, który od razu przeszedł do ataku. Skok wilczura idealnie zgrał się z jego rzutem, więc włócznia Edmunda tkwiła teraz w gałęzi nad nim, ale nie miał czasu by ją wyciągnąć. Nie posiadając wyboru, zaczął biec ile sił w nogach. Pod wpływem chwili przypomniał sobie, jak ktoś kiedyś mu powiedział, że ogień odstrasza dzikie zwierzęta. Była to jego ostatnia deska ratunku, więc od razu ruszył w kierunku swojego obozowiska.

Tajemnica zielonych oczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz