Rozdział 1

567 23 3
                                    

Z nieba siąpał drobny deszcz. W powietrzu unosiła się mgła, co oznaczało o bliskim położeniu bagien. Jeździec wjechał na szlak. Kierował się w stronę opustoszałej wioski. Wiedział, że w biednych wsiach wysuniętych daleko na południe nie łatwo o dobry klimat. To go jednak nie obchodziło zbytnio. Kierowała nim chęć zarobku co zazwyczaj na ów odludziach się zdarza.

Zabudowania nie wyglądały nawet na ubogie. Przez słomiane dachy wpadał deszcz, to też chłopi w te i we w te latali z wiadrami i baliami, prawdopodobnie po to, by deszcz nie moczył wykładzin ze słomy wyłożonych na fundamentach "budynków". Jeździec jechał wprost do karczmy znajdującej się na uboczu. Wiedział, że w takich miejscach zazwyczaj przesiadują Krasnoludy, które za potwora niezłym groszem potrafią sypnąć, a czasami cenę nawet przepłacić nie będąc nawet o tym świadome. Uwiązał konia do słupa podtrzymującego dach miejscowego ośrodku rozrywki.

Wbrew swoim przewidywaniom nie spotkał żadnego z przedstawicieli niskiej rasy. Przy jednym z niewielu stołów siedziało kilku mężczyzn grających w gwinta. Nie musiał zaglądać im w karty. Wiedział wszystko po okrzykach wydobywających się z ust graczy:

- Placek w dzwonki!

- Mała kupa w kule!

- Grał król w kule przesrał koszule!

- Gwint!

Jeździec nie zwracał na nich zbytniej uwagi. Podszedł do baru. Karczmarz krzątał się pod ladą. Mężczyzna zrzucił na nią torbę z ramienia, odkrył z głowy kaptur i zerwał płaszcz z pleców. Karczmarz uderzył się głową w deskę. Chłopi grający w gwinta zastygnęli w bezruchu z rzuchwami wysuniętymi w przód i ozorami wyłażącymi z gęb. Spadające karty... Dźwięk tłuczonego szkła...

Jeździec miał mleczno-białe włosy, nie był jednak stary. Wyglądał na człowieka podchodzącego pod wiek czterdziestu lat. Większe wrażenie na chłopach wywołał bardziej miecz ze zdobioną rękojeścią przewieszony przez plecy. Karczmarz został w swojej pozycji niczym sparaliżowany. Kiedy jednak białowłosy uderzył otwartą ręką w blat, opanował zdumienie i wstał.

- Czym służyć, przybyszu? - wystękał.

- Pokażcie mi, panie, co chowacie za szynkwasem. I trochę piwa polejcie.

Jeden z graczy w gwinta zorientował się prawdopodobnie, kim był właściciel miecza przewieszonego przez plecy. Nie na widział takich jak on. Z oburzeniem obrócił się w krześle i warknął przez zęby:

- A ty czego tu szukasz, przybłędo?!

Drugi, chcąc dorównać mu odwagą, a raczej idiotyzmem dodał:

- Spieprzaj odmieńcze zasrany! Wiedźminie...

Ostatnie słowo niemal wyszeptał. Białowłosy jednak to usłyszał. Nie zwrócił na nich uwagi. W szybkim tempie opróżnił zawartość swojego kufla i znowu odezwał się do karczmarza:

- Znajdzie się jakiś nocleg?

- Jasne! I czego jeszcze?! - nie chciał być gorszy od hazardzistów.

Zniechęconym ruchem, polewacz piwa wyciągał na ladę pozłacany kluczyk do pokoju nad karczmą. Nagle rozmyślił się i zakrył go dłonią. Riv walnął w nią z całej siły rękawicą opancerzoną w małe ozdoby ze srebra. Karczmarz zawył z bólu i otworzył dwie ręce. Z jednej białowłosy wyciągnął klucz, a do drugiej rzucił mu złotą monetę.

***

Wiedźmin nie wyspał się. Z samego rana zawył kogut. Miał ochotę uciąć mu łeb i przerobić na rosół. Odkrywszy z siebie siennik, przełożył pas z mieczem ze srebra przez ramię, założył torbę i udał się w głąb wioski w poszukiwaniu zlecenia.

Nie miał na nic ochoty. Przemierzał ubogą wioskę wzdłuż i wszerz. Kierował się do sołtysa. Przechodząc przez ulicę drogę zabiegła mu pewna dziewczyna.

- Zaczeka pan! - krzyknęła.

Nie miał zamiaru oglądać się za bezczelnymi dziewuchami. Zmienił jednak zdanie, słysząc brzdęk złota w sakiewce. Nie robił tego zazwyczaj ale dokuczał mu głód. Nie miał na sobie nawet żadnej kurtki, przez co marzł od ziąbu powodowanego nieustępującą mżawką.

- Może schowamy się gdzieś, ten deszcz jest dokuczliwy - zaproponowała.

Nie odpowiedział. Skierował się tam, gdzie pociągnęła go dziewczynka - pod dach osłaniający werandę przy jakimś domu. Prawdopodobnie jej.

- Słuchaj smarkulo, - rozpoczął rozmowę - nie przyjechałem tutaj, by uganiać się za takimi jak ty.

- Wiem, że usłyszał pan pieniądz. Dlatego pan dał się tu zaciągnąć.

Nie odpowiedział. Miał wrażenie, jakby czytała mu w myślach.

- Ja w ważnej sprawie. Wiem, że tacy jak pan nie biorą zleceń od nieletnich, ale jak tu ważna sprawa, to przecie pan nie odpuści, zwłaszcza, że potrzebuję pan zapewne pieniędzy. Przed zaczęciem sprawy chciałabym, żebyśmy się sobie przedstaliwi. Jestem Tina.

To nie było wrażenie. Czytała mu w myślach. Patrzył jak odsłania hebanowego koloru włosy z przed błyszczących oczów.

- Geralt z Rivii - wybąkał z niechęcią.

- Pan słynny Geralt z Rivii? - dziewczyna zadumiała się. - A cóż pana sprowadza w takie ubogie strony jak nasza wioska? Widzi pan jednak, że pańska popularność i sława...

- Potwory - przerwał jej. - I zarobek.

- Otóż to! Wiem, że kręciło się tu kiedy stado czy wataha wilców, ale to je chłopi ubili. O dziwo tyle ich zrąbali, a mnoży się ich w cholere nadal. Nie wiem z kąd się biorą, ani po co, ale raz przyszedł taki mutant, na dwa metry wysoki jak stanął, dziesięciu chłopa ubił i wrócił w las, bo poszli na niego z pochodniami. Zaczęli jeno chodzić do lasu, ale żaden nie wrócił. Przed trzema dniami znowu wilki przybiegły, ale nie ubijały jak zwykle bydła ni owiec, a za ludzi się wzięli, normalnie jakby kto dawał im nakazy...

- Opisz mi tego, jak ty go nazwałaś? - wiedźmin miał stałą niechęć i nienawiść do tego słowa.

- Mutant - dokończyła. - Mówiłam, wysoki na dwa metry jak stanie, cały włosiem porośnięty, takim brązem, łapy ma dłuższe niż chyba cały tłów, a jak szponami wielkimi sieknie do kilku chłopa za jednym ciosem ubije.

- Wilkołak... Szłaś do tego lasu kiedy?

- Nie. Toż mówiłam, że ci co wchodzą, nie wychodzą. Ile chcecie za niego?

- Sto pięćdziesiąt orenów. I ani grosza mniej.

- Jasne - westchnęła Tina.

Wstał i odszedł do Płotki uwiązanej przy karczmie. Czarodziejka, przepłynęło mu przez myśl, nie, za młoda. W takim razie wampir, tylko że one mają krwistoczerwone oczy. Więc... Demon.
Wolał o tym nie myśleć.

Spojrzała w górę. Słońce nie przeszło nawet w połowie swojej dzisiejszej drogi. Zaczął szperać w jukach przy siodle.

Wiedźmin: Zew Wilka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz