Rozdział 3

224 13 0
                                    

Błądził po lesie już od kilku godzin. Gęsto rosnące drzewa zasłaniały słońce. Nie miało to jednak różnicy, bo chowało się już ono za horyzontem. Poród krzewów, rosnących wokół potężnych sosen jedynym słyszalnym odgłosem było ciężkie stąpanie wielkich butów z cholewami, należących do wiedmina. Wyprawa, choć długa nie była wielkim wysiłkiem dla Geralta, w porównaniu do jego innych morderczych zleceń.

Powoli się ściemniało, a on dalej nie wykonał jeszcze zadania. Obawiał się, że na czekaniu na ów potwora będzie musiał spędzić całą noc, gdyż wilkołaki chadzały po lasach zazwyczaj o różnych porach. Skrył się w krzakach cisu pod rozłożystym drzewem, by nikt ani nic go nie zobaczyło. Wyciągnął zza pazuchy jeden flakonik z zielony, napojem. Na etykietce przyklejone do szkła widniał napis Kot. Odkorkował buteleczkę i wypił zawartość. Po chwili poczuł, że eliksir zaczyna działać. Dzięki niemu już widział wszystko co okiem sięgnąć. W ciemności.

Obok krzaków coś przebiegło. Po chwili usłyszał wycie. Przeciągłe i straszne. Spojrzał za siebie, zwrócił wzrok ku niebu. Dopiero teraz zauważył, że księżyc jest w pełni. Zaraza, pomyślał. Wilkołak może teraz przejść przemianę i zmienić się w człowieka. Jego ręka wędrowała nad ramię, po rękojeść srebrnego miecza. Wybrał ten spośród swych dwóch, ponieważ wiedział, że wilkołaki jak wszystkie potwory stworzone za pomocą magii są czułe na srebro. Tak jak dopplery, kiedy są przemienione, przez kontaktowi ze srebrem przybiorą swoją pierwotną postać. Geralt wolał tego jednak nie robić. Wiedział, że wilkołak uzbrojony w kły i pazury jest bardziej niebezpieczny niż w postaci ludzkiej.

Odczekał chwilę. Tak jak myślał; po jakimś czasie w krzaki zajrzał mężczyzna w kraciastej koszuli i zielonych materiałowych spodniach. Na jego twarzy widniał kilku tygodniowy zarost. Geralt dostrzegł w jego ręce ciężki topór. Ogólnie mężczyzna był bardzo masywny i krzepki. Gdyby doszło do walki wręcz, wiedźmin nie miał by szans. Mężczyzna zaczął krótką, nie przyjemną rozmowę:

- Czego się gapisz?! Na kogo sie tu czaisz? Jazda, bo jeszcze ci coś zrobię przy wycinaniu tej sosny!

Geralt nie chciał kontynuować gadki. Schował miecz do pochwy j dopiero teraz zobaczył, że "drwal" klepie płazem topora o dłoń, jakby zaraz miał mu ściąć łeb.

- Przepraszam - mężczyzna opuścił siekierę i podrapał się po głowie. Zrzedła mu mina. - Trochę was panie źle potraktowałem. W zamian choćcie z mną do mojej chaty. Tu niedaleko leży.

Wiedźmin bez słowa ruszył za mężczyzną. Chatą okazała się być mała budka pod drzewem. No tak, pomyślał białowłosy, po co wilkołakowi, który zmienia się w człowieka raz na miesiąc większa posiadłość. Mężczyzna otworzył drzwi, które z trudem ustąpiły. Przy otwieraniu ich, ciągle trzeszczały i skrzypiały. Bez słowa usiadł, a drwal polał wódki i zastawił skromny stolik szynką, prawdopodobnie z baraniny i chlebem ze smalcem. Geralt rozpoczął późną kolację od tego ostatniego jadła.

- Coście za jedni i co wam po moich lasach szwędać się o tej porze, hmm? - mężczyzna nie miał niczego złego na myśli. Powiedział to wszystko z prymitywnym uśmieszkiem na ustach.

- Po porostu wybrałem się na nocny spacer - Geralt skłamał. Nie chciał ujawniać swojej tożsamości na samym początku rozmowy.

- A po cóżcie nosicie taki wielki miecz na plecach - zarechotał drwal.

- A co wam do tego.

- A już ci! - mężczyzna dawał znać, że uwielbia się śmiać. - Zapytać się was nie wolno?

- Wolno. Ale moja sprawa.

Drwal podsunął mu kieliszek wódki pod dłoń.

- Za wasze zdrowie, gościu - chciał chyba na nim wywrzeć chęć do wzniesienia toastu za siebie i mu się to udało.

Wiedźmin: Zew Wilka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz