• trois •

401 72 33
                                    

I notice that

There's a piece of you in how I dress

Take it as a compliment

***

— Hej, Maeve! Czekaj!

Minął tydzień od występku Cartera, kiedy to postanowił on podejść do swojej dawnej przyjaciółki, gdy ta wychodziła z uczelni, a Blase zaliczył następne załamanie. Ten okres czasu wystarczył, by Lyant wreszcie zebrał się w sobie i zdecydował wziąć sprawy w swoje ręce. Zamierzał podjąć kolejną próbę rozmowy z ukochaną na imprezie organizowanej przez jedną z jej koleżanek.

Zaproszono na nią Cartera, toteż wiadome było, iż weźmie on ze sobą przyjaciela, nawet jeśli ten miałby co do tego pewne wątpliwości. Godzinę przed wyjściem, Barnes ściągnął ze śpiącego kumpla zagrzaną kołdrę, na co szatyn tylko warknął, nie planując wcale wstawać. Blondyn postanowił więc posunąć się do drastyczniejszych środków, skoro delikatniejsze nie przynosiły najmniejszych skutków, i bez zbędnego uprzedzenia wylał na niego miskę lodowatej wody. Dopiero wtedy Blase wstał, a potem, szantażowany wtórnym prysznicem, zaczął się zbierać do wyjścia.

Najszczerszą prawdą było jednak, iż nie zrobił tego, ponieważ bał się przyjaciela. Uznał bowiem, że wychodził na zwykłego głupca, ciągle wymigując się od kolejnego spotkania z Maeve, i dojrzał do decyzji o najwyższej porze na skończenie z tchórzostwem.

Niedługo po północy podążał więc za wychodzącą z klubu zdenerwowaną blondynką, próbując przekrzyczeć donośną muzykę. A Cairns doskonale go słyszała, jednak szła przed siebie, jakoby trwała w transie i nie rejestrowała niczego, co działo się dookoła.

— Cholera, Meave, wszystko w porządku? — zawołał, gdy oboje znaleźli się na świeżym powietrzu. Blondynka nie reagowała, dlatego prędko do niej podszedł i złapał za jej ramię, zatrzymując ją. — Hej, co się dzieje? — zapytał, jak najdelikatniej potrafił, widząc, w jakim stanie była. — Mogę ci jakkolwiek pomóc?

Maeve momentalnie spojrzała na niego swymi błękitnymi oczami, które wówczas niebezpiecznie zabłyszczały. Blase od razu to wyłapał i zaczął bić się z własnymi myślami, nie mając pojęcia, na jaki ruch mógł pozwolić sobie w takowej sytuacji.

— Możesz mnie po prostu przytulić? — szepnęła krucho.

Nie musiała dwa razy powtarzać.

***

— Dowiem się kiedyś, co spowodowało twą złość i łzy? — Lyant zadał wreszcie męczące go pytanie.

Ciekawość była jedną z głównych cech chłopaka, jaką zauważono u niego już w dziecięcym wieku. I przez ten cały czas, gdy szli w ciszy wzdłuż nieznanej im, kompletnie pustej drogi, a wokół nich od dawna rozpościerało się jedynie pole, zastanawiał się nad powodem tak poważnego zdenerwowania dziewczyny. Nie łatwo było wyprowadzić ją z równowagi, a już na pewno nie do takiego stopnia.

Maeve przeniosła swój zmęczony wzrok na szatyna. Szedł on tak blisko niej, że momentami ich ramiona bezwstydnie się pocierały. Za każdym razem czuła w tamtym miejscu straszliwy gorąc, jakoby jego dotyk parzył jej delikatną skórę.

Dziewczyna pozwoliła sobie nie odpowiedzieć na jego pytanie od razu. Czuła konieczność porządnego zastanowienia się nad tym, czy powinna była powiedzieć mu prawdę, czy też wymyślić łatwe kłamstwo. Uznała jednak, że znali się na tyle dobrze, iż nie byłoby to wcale takie proste, by znaleźć dobrą i wiarygodną wymówkę, w jaką jej były mógłby uwierzyć. Ostatecznie westchnęła więc cicho, przygotowując się do odpowiedzi na pytanie, które tak bardzo ciążyło Blase'owi na umyśle.

— Po prostu zauważyłam, że nie wszyscy są ze mną całkowicie szczerzy. To okropnie boli. I nienawidzę tego — odparła pokrótce, nie zagłębiając się w szczegóły.

— Więc nie zasługują na ciebie. — Wzruszył ramionami, na co dziewczyna jedynie przewróciła oczami. — Mówię poważnie. Są cholernymi głupcami, jeżeli ranią tak piękną, mądrą i wartościową kobietę.

Maeve natychmiast stanęła w miejscu, nie dowierzając słowom szatyna. On także się zatrzymał, zaraz po dostrzeżeniu, że jego towarzyszka nie szła dalej, za to bacznie go obserwowała. Zmarszczył więc brwi, posyłając jej lekki uśmiech oraz pytające spojrzenie, nieco zmieszany i zdziwiony jej zachowaniem.

Ale prawda była taka, że on nigdy do końca nie rozumiał Maeve Cairns. I to właśnie było najpiękniejszą rzeczą w ich związku – codziennie poznawali się coraz bardziej, przy czym wiedzieli, że nie starczy im życia na poznanie się do końca.

Tak, to zdecydowanie było najpiękniejsze w ich pięknej miłości.

Blondynka nie ukrywała tego, że przygląda się chłopakowi. Widziała jego zdezorientowane spojrzenie i błysk zaskoczenia tych wspaniałych, zielonych oczu, otoczonych wachlarzem czarnych rzęs. Widziała jego ciemne i kształtne, zmarszczone brwi. Widziała ten ledwo widoczny, delikatny dołeczek w jego prawym policzku, który pojawił się tam ze względu na posłany w jej kierunku niepewny uśmiech. Widziała, jak wkłada do kieszeni swoje duże dłonie, finalnie się poddaje, a później jedynie przeciągle wzdycha i wlepia w nią wzrok, czekając, aż raczy ona przestać się na niego gapić, co odrobinę go bawiło. Jednocześnie podziwiał jej zaskakującą odwagę, którą pokazała, tak zwyczajnie się mu przypatrując, jak gdyby zapomniała o kilku latach zupełnego braku kontaktu.

Zresztą on zawsze ją całą podziwiał.

— Wiem, co mi nie pasowało. Już wiem — odparła nagle, sprawiając, że chłopak w końcu wybudził się z zamyślenia. — Wiem, wiem, wiem — mówiła zadowolona ze swojej spostrzegawczości. — Przecież ty nosisz z własnej woli kolorowe ubrania!

— Owszem — przytaknął dziewczynie. — Zmuszałaś mnie do noszenia kolorowego badziewia, to się trochę przyzwyczaiłem — prychnął.

Bo, cóż, główną cechą Blase'a Lyanta kilka lat wstecz było noszenie czarnych ubrań. Czarnych i tylko czarnych. Żadnych szarych ani białych, nie wspominając o reszcie barw. Czarnych.

A gdy Maeve Cairns znudził się widok swego chłopaka, codziennie odzianego tak samo pogrzebowym ubraniem, zmusiła go ona do pójścia na porządne zakupy. Wybrała mu same wielobarwne koszulki i bluzy, kilka par granatowych oraz szarych spodni, i kazała mu w nich chodzić.

Koniecznością jest też pamięć o tym, iż blondynka od zawsze szczyciła się niewyobrażalnie oślą upartością, toteż ciężko było wygrać z nią jakąkolwiek dyskusję – nawet jeśli tak naprawdę miało się rację, trzeba było odpuścić. Bo Maeve Cairns była nie tylko uparta, ale była również kobietą. Nie od dziś wiadomo, że mężczyzna z upartą kobietą nie wygra nigdy, i lepiej, aby również nie dyskutował.

Więc się zgodził.

— Szczerze mówiąc, nie wiem, czy mam wziąć to za komplement, czy za obrazę. — Zaśmiała się, kręcąc głową.

— Możesz wziąć za komplement. — Mrugnął do niej, łapiąc jej drobną dłoń i ciągnąc w stronę klubu. — Przyzwyczaiłaś mnie do tego.

Bo Maeve Cairns przyzwyczaiła Blase'a Lyanta do całej siebie.

***

Twitter: oszukistkaa; #CherryWattpad

Instagram: oszukistkaa

Cherry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz