Biegnij! Oddech. Biegnij! Zakręt. W lewo. Pani. Piesek. Omiń. Wyprzedź. Rower. Pasy. Czerwone. Stój! Czekaj! Zielone. Biegnij! Szybko. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Nie zatrzymuj się! Biegnij! Oddech. Szybciej! Czas. Liczy się czas. Biegnij. Szybciej. Oddech. Zakręt. Wymiń. Nie oglądaj się. Szybko. Nie ma czasu. Cel. Widzisz cel. Już blisko. Zaraz koniec. Wyprzedź. Biegnij. Oddech. Do góry. Do góry. Do góry. Oddech. STOP! Koniec.
W ten oto sposób dobiegłem spóźniony do szkoły. Poszedłem sobie w nocy na spacerek, przez co zaspałem na tramwaj. Normalnie to bym sobie odpuścił pierwszą lekcję, ale nie dzisiaj. Musiałem przybyć na W-F. Nie mogłem pozwolić na nieobecność. Od zawsze stąpałem po bardzo cienkim lodzie, nie chodząc na te lekcje. Wszyscy wuefiści mnie za to nienawidzili, ale co mogłem zrobić? Nie było miejsca, do którego moja unikalna osobowość pasowała, a sala z kozłem i skakankami czy z piłką i bramkami tym bardziej mi nie konweniowała.
Wbiegłem zdyszany do szatni, w której nikogo już nie było. Szybko przebrałem się w czarne szorty oraz biały podkoszulek i ruszyłem w stronę sali gimnastycznej. Moja klasa robiła właśnie rozgrzewkę, a ja podszedłem do naszego wuefisty - Syzyfa. Jegomość słynął ze śmiesznych żartów z obozów harcerskich oraz tym, że psuł randki uczniom w kantorku woźnego. Całkiem zacny typ.
- Dzień dobry! Przepraszam za spóźnienie, tramwaj mi uciekł. - Zagaiłem.
- Och! A kto tu raczył się pokazać? - Zaczął szydzić ze mnie Syzyf.
- Jeszcze raz przepraszam. Czy mogę dołączyć do reszty klasy?
- Tak, tak. - Już szedłem w stronę tych rozciągających się niemot, aż nauczyciel krzyknął. - A rozgrzewka, Mleczny?!
- Biegłem do szkoły 8 km! Wydaje mi się, że tyle wystarczy! - Odkrzyknąłem mu i uśmiechnąłem się zawadiacko.
Chłopcy już skończyli rozgrzewkę, więc zaczęli się wygłupiać. Śmiali się wniebogłosy, a najgłośniejszy z nich okazał się, nie kto inny, jak Master Nazi. Patrzyłem na nich z konsternacją, aż wzrok chłopaka zatrzymał się na mnie.
- Co się tak gapisz, karakanie? - Spytał się mnie.
- A co? Już nie można poobserwować wypierdków kobiecego ciała, którego rozpacz trwać będzie przez cały żywot, gdyż musiały wyjść z tego organizmu takie poczwary? - Odpowiedziałem.
- O ty, platfusie! Odwołaj to, ty ecie-pecie! - Zdenerwował się Nazino.
Cholera! Nie przemyślałem tego. Muszę coś odpowiedzieć, nie mogę wyjść na niedołęgę.
- Oczy swe półślepe otworzyłem, by ujrzeć cień twojej postury, lecz zawiodłem się, gdyż widoczny z twojego tyłka jest tylko kawałek rury. - Odpowiedziałem.
Nazi i reszta zebranych nie wiedziała co zrobić ani powiedzieć. Pracę ich trybików można było usłyszeć w sali, gdzie dziewczyny miały fitness. Ostatecznie zdecydowali się na cios, którego nie da się odeprzeć. Cios, który kończy wszystko i nie przebacza niczego. Master otworzył swoje piękne usta, by powiedzieć:
- Nie zesraj się. - I chciał mi przywalić, ale nasz trener zjawił się i oznajmił, że dzisiaj biegamy.
Reszta wuefu przebiegła na stękach i narzekaniach wszystkich chłopaków z powodu wysiłku zaserwowanego przez Syzyfa. Jakby nie patrzeć, byłem wdzięczny temu mężczyźnie, ponieważ Nazi nie miał okazji, by się nade mną pastwić. Nawet w szatni po skończonej lekcji każdy był tak zziajany, że nie pamiętał o mojej osobie.
Reszta lekcji przebiegła tak samo infernalnie, jak każdego innego dnia. Wszyscy usychali z nudów, czekając na dźwięk dzwonka, oznaczającego koniec lekcji. Dało się wyczuć potężny wybuch ulgi, gdy upragniony sygnał zabrzmiał na korytarzach. Wyszedłem razem z tłumem z tej błędnej placówki. Zaczęło padać. Wszyscy rozproszyli się, Bóg wie gdzie. Zostałem sam, w sumie nie można powiedzieć, że zostałem sam, skoro już i tak wcześniej byłem.
Nagle przede mną wyrósł, jak grzyb po deszczu, Master Nazi na swojej maszynie chluby - czerwonym motorze. Byłem tak zszokowany, a jednocześnie podniecony, że ledwie zarejestrowałem jego słowa:
- Wsiadaj.
- Ale... - próbowałem coś powiedzieć.
- Nie toleruję nieposłuszeństwa. - Odpowiedział tak podniośle, że tylko wsiadłem na jego bestię. Był taki despotyczny, a zarazem frywolny.
Chciał mi zaimponować, więc nie ubrał kasku oraz mi go nie dał. Ruszyliśmy razem z piskiem opon i zazdrosnymi spojrzeniami osób sprzed szkoły. Master jak tylko wyjechał z terenu zabudowanego, zaczął gwałtownie przyspieszać. Nie ważył się nawet zwolnić na ostrych zakrętach. Jechaliśmy na czarnym, jak najwięksi kryminaliści (murzyni), asfalcie wśród drzew, które tworzyły niepowtarzalny zielony las. Bałem się jak babcię kocham! Jednak podekscytowany byłem bliskością Nazi'ego. Wytworzyła się pomiędzy nami nić pożądania i wzajemnej adoracji, tak potężna, jak mur dzielący Palestynę i Izrael. Czuliśmy się tacy błodzy i szczęśliwi.
Niespodziewanie na drogę prosto z lasu wybiegł jakiś mężczyzna. Nazi nie był w stanie wyhamować przez zawrotną prędkość, więc wykręcił gwałtownie kierownicę w prawo, tym samym kierując nas na ogromny konar dębu (możliwe, że to nie był dąb, ale to moje zdanie, które jest dyskusyjne, ale nie mam ochoty teraz o tym dyskutować). Ostatnie co usłyszałem to słowa Nazi'ego:
- Kocham cię, księżniczko.
- Ja ciebie też, księciuniu. - Odpowiedziałem ze łzami w oczach zanim przytuliły nas ramiona śmierci.
BIG BROTHER (narrator)
Mleczny i Nazi mieli piękny pogrzeb. Prawie tak piękny jak pogrzeb kota. Była to piękna historia miłości dwóch ludzi, która paraliżowała swoim tragizmem, jednakże zapoczątkowała ona nowe nęcące wydarzenia.