Rozdział 2

11 2 0
                                    

Biały sufit. Cichy oddech. Ciężar na nogach. Zapach kawy.
Próbuje zidentyfikować gdzie się znajduje lecz przychodzi mi to z trudem. Ból głowy skutecznie uniemożliwia mi racjonalne myślenie. Po chwili wpatrywania się w białą przestrzeń nade mną, powoli podnoszę się i rozglądam wokół siebie. Na moich nogach śpi Aaron a zapach kawy dobiega z mojej szafki nocnej, na której stoi naczynie z gorącym napojem. Jestem u siebie w pokoju, nie wiem dlaczego z początku to miejsce wydało mi się obce.
Mama krząta się po kuchni, ojca już nie ma więc mam trochę spokoju. Wchodzę pewnie do pomieszczenia, moja rodzicielka gwałtownie odwraca się w stronę drzwi.
-Lepiej się już czujesz? Wczoraj strasznie krzyczałaś i musiałaś zemdleć bo znalazłam cię na podłodze. Znowu miałaś atak? – zapytała obojętnie lecz w jej głosie było słychać troskę.
-Tak, ale nic mi już nie jest. Czuje się lepiej. Pójdę się szybko wyszykować to może zdążę jeszcze na drugą lekcje.
-Lepiej zostań dzisiaj w domu. Po co kusić los, prawda?
Jej ton głosu wyraźnie dał mi do zrozumienia że nie mam po co się kłócić, jestem na przegranej pozycji. Pytania retoryczne to znak rozpoznawczy mojej mamy, ciągle je zadaje. Jakby nie mogła po prostu powiedzieć tego co myśli. Daje pozorny wybór rozmówcy i możliwość decyzji, choć wiadomo że sprawa jest już dawno przesądzona.
Siadam przy kuchennym stole a przede mną ląduje talerz sałaty i różnokolorowych warzyw. Czyżby zdrowe śniadanie? Spoglądam podejrzliwie na blat lecz nie widzę tam niczego normalnego, samo jedzenie dla królików.
-Nie patrz tak tylko jedz. Od dziś zadbam także o twoją dietę. Wyprowadź później psa, widzimy się wieczorem – rzuciła szybko i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy usłyszałam że jej samochód opuścił podjazd, wstałam od stołu w poszukiwaniu czegoś lepszego do zjedzenia. Niestety moja kochana mamusia zrobiła gruntowne porządki. W lodówce są same warzywa i serki „bio", w szafkach płatki owsiane a jedyną słodką rzeczą jest dżem bez cukru. To są chyba jakieś żarty. Bez nadziei na smaczne śniadanie udałam się z powrotem na górę.
„Zażywać na czczo, popić dużą ilością wody", „Możliwe osłabienie, bóle głowy i otępienie. W razie nasilenia skutków ubocznych skontaktować się [...]". Tonąc w ulotkach i kolorowych tabletkach starałam się dowiedzieć ile, czego i kiedy mam łykać. Niestety bezskutecznie.
-Nie, tego jest zdecydowanie za dużo, pora przewietrzyć głowę - rzuciłam i podniosłam się z dywanu. Aaron jakby wiedząc co zamierzam pobiegł w kierunku drzwi wejściowych. Szybko zgarnęłam z komody smycz i klucze od domu.
Mieszkam w bardzo ładnej okolicy, pod tym względem nie mam na co narzekać. Duży park, kawałek dalej las, kilka małych sklepów, a do mojej szkoły jedynie 15 min spacerem.
Skierowaliśmy się w stronę spokojniejszej części dzielnicy, coraz więcej drzew, coraz mniej domów. Pies ciągnął lekko smycz, mam wrażenie że kiedyś miał mniej siły, albo to ja jestem coraz słabsza. Jednak mimo to staram się cieszyć piękną pogodą i wiosennym spacerem. Nagle przed moimi nogami wyrósł mały, puchaty stworek. Tak jakby syczał, charczał, trudno stwierdzić. Zamrugałam kilka razy ale on nie znikał. Jestem pewna że to kolejny wytwór mojej wyobraźni, chyba że to jakaś zmutowana krzyżówka królika i ropuchy. Ominęłam zwierzaka, jednak ten pokracznie człapał za mną. Pies chyba wyczuł mój niepokój, zapiszczał i mocno pociągnął smycz wyrywając się.
-Aaron wracaj! Nie, nie idź tam! - krzyknęłam widząc jak mój pupil biegnie prosto w stronę lasu. Szybko ruszyłam w tamtą stronę, niefortunnie straciłam pupila z pola widzenia.
- Cholera! - krzyknęłam wyrzucając ręce w górę.
Przebiegłam ulice i wbiegłam prosto na leśną ścieżkę. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu pupila. Wśród szelestów liści usłyszałam śmiech i rozmowy, postanowiłam przysłuchać się i podejść bliżej. Może ktoś złapał Aarona?
-Ej czy to nie kundel tej laski co mieszka obok Ciebie? - powiedział ktoś o dość niskim, ciepłym głosie.
-Bardzo możliwe, w takim razie nie dziwię się że im uciekł, sam nie wytrzymałbym tam nawet dnia - odpowiedział chrapliwy głos i pusty śmiech na końcu wypowiedzi.
Starałam się jak najciszej podejść do chłopaków i w jakiś sposób zawołać swojego zwierzaka. Jednak jak na amatora podchodów przystało, stanęłam na spróchniałej gałęzi. Najgorszy i najbardziej przewidywalny sposób na zdradzenie swojej pozycji, jak mogłam być tak nieostrożna! Cholera!
-Stary, słyszałeś to?
-Ktoś tu chyba nas śledzi, trzymaj psa a ja to sprawdzę.
I co ja mam teraz zrobić? Ucieczka? Już za późno. Schować się? Gdzie, w krzaku? Nie bądź głupia Emi. Zachowuj się, to twój pies a ty tylko chcesz go odzyskać.
Skarciłam sama siebie w myślach, a kroki stawały się coraz głośniejsze.
-A kogóż to moje piękne oczy widzą! Emily Moore, nasza wariatka z Main Street. To twój kundel biega po lesie? - rzucił mój mało inteligentny kolega z klasy Simón Hernandez, choć kolega to chyba za duże słowo.
-Nie twoja sprawa Simón, oddaj mi go i rozejdziemy się w spokoju, nie szukam kłopotów.
-Nie bądź taka hop do przodu Moore, bo cię z tyłu zabraknie! - wysapał, dusząc się przy tym ze śmiechu.
Nie byłam pewna czy zacząć się śmiać czy załamać jego poziomem żartów, o ile podchodzi to jeszcze pod żart. Spojrzałam na niego ze skwaszoną miną i czekałam aż się uspokoi. Jego ciemne włosy opadły na mocno opalone czoło, a z czekoladowych oczu biła radość i duma, pewnie ze względu na swój jakże błyskotliwy tekst.
-Dobra, już koniec tego teatrzyku, opanuj się Si - do latynosa podszedł jego przyjaciel, równie złośliwy Ryan Evans, poklepał bruneta po plecach i uśmiechnął się do niego.
-Chyba muszę zostać komikiem, moje żarty są za dobre!
Ryan skrzywił się lekko lecz nie odpowiedział nic swojemu towarzyszowi, spojrzał na mnie ściskając w ręce smycz. Był wyższy od Hernandeza, a jego ciemne włosy mocno odznaczały się na tle jaśniejszej karnacji.
-Bierz psa i spadaj stąd - powiedział bez jakichkolwiek emocji zielonooki i puścił zwierzaka, który od razu do mnie podbiegł.
-Ej, ej, ej i co, chcesz jej go tak oddać, bez żadnej zapłaty? Pojebało cię? - oburzył się Simón
-Odpuść, nie zamierzam tracić czasu na kłótnie o jakiegoś pchlarza, mam lepsze rzeczy do roboty.
Już miałam odwrócić się i odejść bez słowa, jednak moja uwaga padła na króliko-żabę, tą samą która napastowała mnie na chodniku chwile temu. Pokraczne stworzenie postanowiło wyciągnąć swoje krótkie, krzywe łapki i oprzeć się o eleganckie spodnie latynosa, wyglądało to mocno nierealnie i paradoksalnie idealnie komponowało się z jego skwaszoną miną. Parsknęłam śmiechem, lecz gdy tylko uświadomiłam sobie że śmieje się patrząc wprost na Simóna automatycznie zasłoniłam usta dłonią i odwróciłam się w celu ucieczki. Niestety, chłopak zauważył co uczyniłam i rzucił mocno zirytowany
-Czy Ty właśnie mnie wyśmiałaś?
-Nie, skądże, ja tylko, no wiesz...
Chłopak zrobił krok w moją stronę, chwycił mnie za ramię i gwałtownie odwrócił w swoją stronę.
-Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z kim zadzierasz, jeszcze jedna taka akcja a będziesz skończona wariatko, bardziej niż do tej pory. A na pewno jesteś świadoma jakie ja mam możliwości i znajomości. Jedno słowo a załatwię że całe miasto będzie wręcz kipiało od informacji na twój temat, których mam dość sporo i nie zawaham się ich użyć. Szczególnie że twoja matka bardzo często gubi różne przedmioty, na przykład taką ładną teczkę z żyrafą? Coś ci to mówi?
No i miał mnie jak na tacy, ta teczka skrywała wszystkie moje tajemnice, choroby, dziwactwa. Jest tam każda możliwa informacja na mój temat, a sam fakt że on wie że znajduje się tam coś cennego jest niebezpieczny. A gdyby dostała się tylko w jego ręce... Lepiej nawet o tym nie myśleć. Postanowiłam grać na zwłokę i udać że nie ruszają mnie jego słowa, może w ten sposób odczepi się od mojej matki i jej atrybutu władzy nade mną.
-Nie obchodzi mnie co i komu powiesz o mnie, a skoro tak bardzo chcesz dowiedzieć się jakie leki zażywam? Czy miesiączkuje regularnie też chcesz wiedzieć? Proszę bardzo! Prześlę ci zdjęcia zawartości owej teczuszki jeszcze dziś! - uśmiechnęłam się szyderczo patrząc wprost w jego czekoladowe tęczówki, chłopak wyglądał na zmieszanego, wyraźnie zdziwiły go moje słowa. Puścił moje ramię i prychnął odwracając się w stronę szczerzącego się Evansa. Mężczyźni, o ile można tak powiedzieć o dwóch 18-latkach z tokiem myślenia 5-latków, odwrócili się i poszli ścieżką wzdłuż lasu.
-Uważaj na siebie Moore! - rzucił szyderczo Ryan nawet nie odwracając się w moją stronę.
Ścisnęłam mocniej smycz Aarona i ruszyłam w kierunku domu. Mam nadzieje że moja króliko-żaba pogryzie ich po kostkach w nocy.
Za wagary od szkoły i napadanie na bezbronnych ludzi.
A jedyne czego pragnęłam to udać się na spokojny spacer, jak widać nawet to nie jest mi dane. Przyspieszyłam kroku doganiając przy tym Aarona.

Lawendowe pola Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz