𝓝𝓲𝓰𝓱𝓽 𝔀𝓲𝓽𝓱 𝓪 𝓶𝓸𝓷𝓼𝓽𝓮𝓻

156 8 1
                                    

"People are the biggest horror show on earth, have been for centuries"

Clary wstrzymała oddech. Przed nią stał Bowers. Myślała, że on już dawno umarł w więzieniu albo w psychiatryku.

Odsunęła się pod ścianę, przyciskając plecy do niej. Jej oddech stał się płytszy, a ręcę zaczęły się trząść.

Nie wiedziała, co robić. Była przerażona i panika z każdą sekundą coraz bardziej ogarniała jej ciało.

Jednak kiedy Henry zaczął stawiać ciężkie kroki w jej kierunku, rudowłosa wiedziała, że musi coś zrobić.

-Richie!- Krzyknęła, bo było to pierwsze, co przyszło jej do głowy.

Po rozejrzeniu się stwierdziła, że jedyną bronią może być jej elektryczna szczoteczka do zębów.

Szybko sięgnęła po nią, i kiedy mężczyzna był wystraczająco blisko, dźgnęła go z całej siły w brzuch. On niestety dalej był w stanie ustać na nogach i uderzył kobietę mocno w twarz, aż się przewróciła.

Clary jednak się nie poddawała i kopnęła go w to samo miejsce, skąd wystawała mu szczoteczka. On natomiast ledwo trzymając się na nogach i jęcząc z bólu, zamachnął się zaciśnietą pięścią.

Lawrence zasłoniła twarz i skuliła się w kącie, czekając na ból. Usłyszała rozbijane szkło, ale nic nie nadeszło. Podniosła deliktnie głowę, bojąc się, że ten sadysta będzię chciał się nad nią poznęcać.

A jedyne co zauważyła, to Bowersa w kałuży krwi i Toziera, podchodzącego do niej. Wstała, szybko wybiegając z łazienki. Wyszła na balkon, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, bo miała ochotę zwymiotować.

Nagle poczuła ręcę obejmujące ją w talii, a całe jej ciało się spięło.

-To ja, lisico.- powiedział mężczyzna, przytulając Clarrisę. Ona tylko mocniej się w niego wtuliła.

-Ja...- chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko szloch.

-Wiem, wiem.- Powiedział, głaszcząc ją po głowie.- Frajerzy zaraz będą.

Lawrence pokiwała głową. A w jej głowie pojawiło się kolejne wspomnianie. Chyba najcenniejsze.

Mała ruda dziewczynka wybiegła ze szpitala. Miała potargane włosy, a jej zielone oczy była czerwone. Na jej policzkach ciągle pojawiały się nowe łzy.

Biegła, nie patrząc na ludzi, aż nagle na kogoś wpadła. Podniosła głowę, widząc znajomą twarz.

Był to Richie.

-Lisku, co się stało?- Zapytał, poprawiając okulary. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.

-Moja babcia, ona... ona nie...- nie dokończyła, gdzyż z powrotem jej oczy zrobiły się szkliste.

-Oj, moje kondolencje.- Powiedział czarnowłosy, nie do końca wiedząc jak się zachować.

Potem jednak zabrał przyjaciółkę do domu, a jego rodzice o nic nie pytali, tylko uśmiechali się, widząc, iż ta mała istota zmiękczyła serce ich syna.

Clary tej nocy spała bardzo dobrze, bo pościel pachniała okularnikiem, a ona czuła się bezpiecznie.

Wybudziła się z transu, kiedy do pokoju zaczęli wchodzić frajerzy. Gdy Beverly ją zobaczyła, od razu mocno ją przytuliła i nie chciała puścić.

-Bev, już lepiej.- Powiedziała cicho Clary, ale zrobiło jej się cieplej na sercu, że tak się o nią martwili.

-Poczekaj, opatrzę trochę twoją buźkę.- Szepnęła Marsh, kiedy mężczyźni poszli do łazienki, żeby sprawdzić, co z Bowersem.

Po chwili wyszli z minami, wyrażającymi niepokój.

-Nie żyje, prawda?- Zapytała niebieskooka.

-Taa.- Odpowiedział Ben.

-Zanim tu przyszedł, zaatakował Mike'a. Jest teraz w szpitalu.- Prawie szepnął przerażony Eddie.

-Wzywamy policję?

-Oszalałeś? Nas zabiorą za kratki, a tam To wykończy nas bez problemu!- Krzyknął Bill.

-Masz rację, Bill. Musimy tam iść. Teraz, bo To zabije nas wszystkich, zanim staniemy do walki.- Oznajmił stanowczo Ben.

I właśnie tej samej nocy pozostali frajerzy ubrani i niewyspani, zmierzali w stronę domu na Neibolt Street, gdzie To już na nich czekało.

Tym razem miała odbyć się ostateczna walka. I ktoś musiał zginąć.

𝗪𝗲 𝗮𝗿𝗲 𝘀𝘁𝗶𝗹𝗹 𝗸𝗶𝗱𝘀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz