– Bolało?
Podniósł wzrok znad książki, żeby zobaczyć do kogo skierowane były te słowa. O dziwo do niego.
– Co takiego? – odpowiedział podejrzliwie i zlustrował chłopaka spojrzeniem. Widział go pierwszy raz w tej szkole.
Wydało mu się to dziwne. Była to mała, prywatna placówka – ledwie stu pięćdziesięciu uczniów. Wszyscy wszystkich znali.
– Kiedy spadłeś z nieba, aniele.
– Słodki Jezu w morelach, Taehyung! Przepraszam za niego, już pójdziemy – zza pleców wyższego wyłonił się wyraźnie zakłopotany, równie śliczny chłopiec.
– O czym myślisz?
Odłożył wspomnienia na dalszy plan. Był tu i teraz.
Popatrzył na obłoki, które usadowiły się w znacznej odległości od siebie na niebie zaczynającym powoli zmieniać kolory z błękitu w złota i szkarłaty. Wszystko to odbijało się na powierzchni rzeki płynącej spokojnym strumieniem, niczym nie pospieszanej, całkowicie wolnej od wpływów cywilizacji.
Spojrzał na swojego towarzysza.
Wyglądał jak nie z tego świata, mimo że siedział tutaj, z nim, przy rzece, uśmiechał się do Jimina, mówił do niego i metodycznie splatał wianek z wcześniej zerwanych polnych kwiatów, mimo że całkowicie mu to nie szło.
– Gdzie jest Kook?
– Wrócił na łąkę. Poprosiłem go, żeby nazbierał mi więcej kwiatów.
Szeptali tak cicho, że ich głos ledwie przewyższał głośnością szum wody.
– O czym myślisz? – powtórzył Taehyung.
Teraz pogrążył się w rozmyślaniach nad idealnymi rysami twarzy towarzysza. Ostro zarysowana szczęka, kości policzkowe, brwi. Wyraźne męskie rysy łagodziły tylko pełne usta i miękkie, troskliwe spojrzenie.
– Myślałem o tym jak się poznaliśmy.
Chłopak wybuchnął śmiechem.
– Jak dobrze, że wtedy byłem taki głupi.
Tak, całe szczęście.
7+27/10/2019