Jestem pewna, iż każdy z nas ma w życiu moment w którym najchętniej zatrzymałby czas i ulotnił się gdzie pieprz rośnie, aby tylko nie brać udziału w danym wydarzeniu. Wolelibyśmy wtedy zniknąć z powierzchni ziemi i pojawić się dopiero gdy wszystko się uspokoi. Akurat dziś, dwudziestego drugiego listopada to ja zapragnęłam rozpłynąć się w powietrzu, oszczędzając sobie uczestnictwa w tym całym cyrku.Nacisnęłam na klamkę ciężkich wejściowych drzwi marząc tylko i wyłącznie o śnie, jednak los zgotował mi inne plany na dzisiejszy piątkowy wieczór. Nim zdążyłam wyszukać dłonią włącznik światła, lampy w całym domu rozbłysły, a tłum ludzi zaczął głośno krzyczeć i wiwatować. W duchu błagałam, aby okazało się to nieśmiesznym żartem jednak gdy po kilkukrotnym pomruganiu obecność ludzi nie zniknęła zdałam sobie sprawę, iż nie znajdowałam się w koszmarze a prawdziwym życiu.
-Niespodzianka!- krzyknęli jednocześnie a wzrok wszystkich skupił się centralnie na mnie. Na dziewczynie która ledwo żywa stała przed nimi w szarych dresach, czarnej bluzie i sportowej torbie zawieszonej na ramieniu. Lepiej być nie mogło, nie sądzicie?
Zdobyłam się na lekki uśmiech, który nawet w najmniejszym stopniu nie wyrażał zadowolenia. Wręcz przeciwnie. Wyrażał jedno wielkie zakłopotanie zaistniałą sytuacją. Nie ruszyłam się nawet o krok, a tłum ludzi zaczął rozchodzić się w swoje strony w celu rozpoczęcia dobrej zabawy. Tyle, że ja od początku wiedziałam iż moja dobra zabawa skończyła się zanim w ogóle się zaczęła.
-Wszystkiego najlepszego starucho!- usłyszałam krzyk Williama a następnie poczułam dwa silne ramiona odbierające mi możliwość pobierania powietrza. Jęknęłam cicho, a następnie oddałam uścisk próbując wyślizgnąć się w jakiś sposób z gestu czułości chłopaka.
-Czyż nie wspominałam tobie, jak i reszcie moich jakże prze kochanych bliskich, że nie chcę mieć żadnej imprezy urodzinowej?- odsunęłam się nieznacznie łapiąc kontakt wzrokowy z brunetem. -Dobrze wiesz, że nie przepadam za tego typu imprezami.
Pewnie należę do mniejszości, lecz „nie przepadam" jest zbyt delikatnym określeniem na uczucia jakimi pałam do wyżej wymienionego typu imprez. Ja wręcz nienawidzę świętować urodzin. Wszyscy w tym czasie starają się traktować nas jak panów całego świata, a te wszystkie fałszywe uśmiechy i życzenia sprawiają, że mam ochotę zwymiotować. Całokształt tej sytuacji dla niektórych może wydawać się być czymś pięknym i wyjątkowym. W końcu ludzie zwracają na solenizanta całą swoją uwagę, choć nikt nie wspomniał że ta cała ociekająca różowym brokatem otoczka jest jedną wielką bzdurą i kłamstwem. Wszyscy tu obecni przyszli się schlać za darmo, a trzy czwarte z nich widzi mnie pewnie pierwszy raz na oczy. Ze wzajemnością z resztą.
-Nie przesadzaj! Ściągaj te łachmany, ubieraj kieckę i lecimy w bajlando!- zawołał rozweselony machając przy tym chaotycznie rękoma. Zdjął z mojego ramienia sportową torbę, a następnie siłą zaczął ciągnąć w stronę schodów. Nim się obejrzałam siedziałam na łóżku, a Samantha która chwilę wcześniej do nas dołączyła przerzucała moje ubrania w celu znalezienia czegoś odpowiedniego.
-Jak ty w ogóle wyglądasz dziewczyno, gdzie twój makijaż? Świeża fryzura?- wymieniał chłopak przyglądając się mi z lekkim zniesmaczeniem, a ja jedynie wywracałam oczami chcąc wyskoczyć przez okno.
-A czego ty oczekiwałeś w piątkowy wieczór, po powrocie z treningu? Gościu ostatnie dwie i pół godziny spędziłam katując nowy układ na świąteczne mistrzostwa.- westchnęłam ciężko przecierając dłonią twarz.- Mogliście mnie uprzedzić, to bym go odpuściła. Albo najlepiej było nie organizować tego całego cyrku!
-Nie jęcz tylko się przebieraj!- zawołała czarnowłosa przerywając naszą niezwykle ciekawą wymianę zdań. Wyciągnęła w moją stronę przygotowaną stylizację i szeroko się uśmiechnęła. Spojrzałam na ubrania w jej dłoni, a moje chęci do życia zmalały o kolejne minimum piętnaście procent.
CZYTASZ
Don't play with fire
Novela Juvenil~Bo to niekiedy igrając z ogniem, jesteśmy w stanie dotknąć samych gwiazd.~