5. Czarodziejska pieśń - część 14. - God Rest Ye Merry Gentlemen

2.6K 119 5
                                    


Pocałunek był obietnicą.

Harry był tego najzupełniej świadom. Kiedy kogoś całujesz, niehonorowo jest udawać, że go nie całowałeś albo że to nic nie znaczy. (Harry uprzejmie zignorował fakt, że dokładnie to robił Snape przez całe osiem miesięcy w poprzednim roku.) Nie. Harry przedstawił swoje warunki; Snape zrobił wymagany gest pojednania; a Harry pocałował go, by... cóż, pokazać, że wszystko zostało przebaczone, tak podejrzewał. Albo coś w tym stylu. W każdym razie było to bardzo proste...

Tyle że nie było. Ferie zbliżały się i w szkole zapanowało poruszenie. Harry ledwo miał czas, by widzieć Snape'a, nie wspominając o rozmowie, a przecież wciąż mieli dużo do omówienia. I nie była to rozmowa, którą można odbyć w kilka minut, wykradzionych po lekcji – potrzeba było sporo czasu na osobności...

Na nieszczęście, kiedy Harry myślał o byciu ze Snape'em na osobności, to nie rozmowy przychodziły mu do głowy. W końcu minęły całe dwa miesiące i tylko o dwóch pocałunkach! Ledwo wystarczało to, by utrzymać go przy życiu, szczególnie że teraz wiedział, za czym tęskni. Masturbacja była dobra i przyjemna, zwłaszcza z bardziej realistycznymi fantazjami w trakcie, ale była samotna i nie miał nikogo, do kogo mógłby się przytulić, nie było ciepłej skóry, która ocierałaby się o jego własną. Tęsknił za dziwnym zapachem lochów w sypialni Severusa. Tęsknił za biciem serca Severusa. I za wszystkimi innymi rzeczami.

Nie byłoby tak źle, gdyby nie wiedział, że Snape myśli dokładnie o tym samym. Przy każdym posiłku Harry czuł mrowienie w karku i wiedział, że oczy Snape'a utkwione są w nim jak magnesy. Czasem mijali się na korytarzu i czuł, że jego całe ciało drży z podniecenia – właściwie zdarzało się to częściej niż zazwyczaj i Harry zastanawiał się, czy Snape znów nie zaczął go śledzić. Cóż, Snape był nauczycielem, mogło mu to ujść; Harry mógłby wywołać kilka pytań, gdyby zaczął nawiedzać lochy, jak tego pragnął. Ale mijali się na korytarzach albo podczas posiłków, i może szli nieco wolniej niż zwykle, i Harry widział, że dłonie Snape'a drżą z potrzeby sięgnięcia i chwycenia...

Ale nie było więcej szlabanów. Pomimo tych rozognionych spojrzeń i trzęsących się dłoni Snape nie wydawał się schodzić ze swej drogi, by złapać Harry'ego samemu. Czy to oznaczało bycie "ostrożnym"? Czy może Snape nie chciał niczego ponaglać? Niech Harry znów do niego przyjdzie?

Harry chciał. Och, jak bardzo chciał. Ale nie miał czasu – a przynajmniej nie przez kilka dni.

Ron i Hermiona oboje wyjeżdżali na święta do domu. Harry został oczywiście zaproszony do Nory, czego zarówno oczekiwał, jak i się obawiał – nigdy nie spędzał świąt Bożego Narodzenia z prawdziwą rodziną i uważał, że byłoby to czymś wspaniałym, ale nie cieszyła go perspektywa udawania przytulanek z George'em Weasleyem. Jednak Dumbledore sprzeciwił się tej idei – z tego samego powodu, dla którego latem ściągnął Harry'ego wcześniej do Hogwartu: w Brighton zniknęła para aurorów, choć Prorok Codzienny zdarzenia tego nie odnotował.

Ron zbladł na tę wiadomość, ale mężnie powiedział:

– Cóż... Brighton jest dość daleko... A Sami–Wiecie–Kto jest w Tanzanii, więc może to nie ma naprawdę nic...

– Zostaję tutaj – oznajmił stanowczo Harry. – Nie zaryzykuję bezpieczeństwa twojej rodziny, Ron. Nie pozwolę na to.

– Ja też mogę zostać – zaofiarował się Ron, ale Harry wiedział, że nie mówił tego z serca.

Hermiona zaprosiła go, by spędził drugi dzień świąt z nią i z jej rodzicami. Ron nigdy przedtem nie był w mugolskim domu i Harry był pewien, że z tęsknotą myśli o czasie, który mógłby spędzić z Hermioną bez całej swej rodziny i przyjaciół wokół. Nie wydawał się bardzo niechętny, gdy Harry nakłonił go do wyjazdu.

Poza faktem, że szybka kapitulacja Rona trochę go zasmuciła, Harry nie był aż tak bardzo nieszczęśliwy, że nie odwiedzi Nory. To będą samotne święta, ale przywykł do tego podczas pierwszej dekady swego życia z Dursleyami. I przynajmniej będzie w Hogwarcie z kilkoma osobami, które go lubiły, w miejscu, które kochał. I będzie bezpieczny. I nie będzie musiał udawać flirtu z George'em. I... Snape tu będzie.

Dzień przed wyjazdem przyjaciół spędził, starając się wyglądać na odpowiednio przybitego. Łatwiej było, gdy rzeczywiście wyjechali; widok szczęśliwych, trajkocących uczniów wylewających się z zamku, jadących do domów na ferie i zostawiających go w niemal opustoszałym zamku sprawił, że Harry poczuł się trochę przygnębiony. W tym roku zostawało jedynie pięciu uczniów: Harry, dwie drugoklasistki z Gryffindoru, jedna Ślizgonka z trzeciej klasy i czwartoklasista z Hufflepuffu. Harry cieszył się, że Puchon był dość duży, by poradzić sobie sam – w przeciwnym wypadku mógłby nocować z Harrym, a to by poważnie skomplikowało plany Harry'ego. Jakiekolwiek one były. Harry nie miał konkretnych planów – chciał tylko bez niczyjej ingerencji wykradać się z dormitorium, kiedy sobie tego życzył.

Podobało mu się bieganie po zamku, choć z wielkim rozczarowaniem odkrył, że Dumbledore, tuż pod koniec egzaminów, zlecił Snape'owi pracę nad nowym, eksperymentalnym eliksirem. Dumbledore ogłosił to z pewną dumą przy kolacji, pierwszego wieczoru po wyjeździe uczniów, choć nie powiedział, jaki to eliksir. Snape'a nie było na kolacji ani na żadnym z posiłków w dniu następnym. Harry próbował przekraść się do lochu, pragnąc desperacko zobaczyć się z nim, ale drzwi do biura i do sali były zamknięte na głucho i nie odpowiadały na pukanie. Któregoś ranka Harry zobaczył obrazowe pasmo purpurowego dymu, wydostające spod drzwi klasy, więc było najzupełniej pewne, że Snape jest we środku – ale nie wydawało się mądre przeszkadzać komuś, komu spod drzwi wydostaje się purpurowy dym. Szczególnie, gdy przez ścianę usłyszał, że ktoś emituje równie dosadny strumień przekleństw. Nie, Snape na pewno nie był wtedy w nastroju do rozmowy. Harry smutno postanowił poczekać kilka dni.

Spędził ten czas z Hagridem, który cieszył się z towarzystwa.

– Brakowało cię tu ostatnio – powiedział Harry'emu, gdy Harry usiadł przy herbacie w wigilię Bożego Narodzenia. Na dworze lekko prószył śnieg i cały Hogwart przykryty bielą wydawał się zapaść w ciszy.

Harry przepraszająco wzruszył ramionami. To była prawda: przez quidditcha, naukę cięższą niż wcześniej, wzdychanie do Snape'a i spotykanie się z George'em, no i całą resztę, nie miał dla Hagrida wiele czasu.

– Przepraszam, Hagridzie – powiedział. – Byłem... zajęty.

– Wiem, wiem – odrzekł Hagrid, stawiając na stole dwa wielkie kubki razem z tacą łamiących zęby krówek. Harry postanowił tego roku nie ryzykować. – Naprawdę byłeś zajęty, z twoją nową miłością i w ogóle. – Mrugnął, ale wyglądał na zmartwionego.

Harry wpatrywał się w stół.

– Ee. Tak – rzucił. – Cóż, dla nas dwóch to zabawa, naprawdę...

– Serio? Kiedy na ciebie patrzę, nie wyglądasz, jakbyś się dobrze bawił – zauważył Hagrid, popijając herbatę. Zmarszczył czoło i dodał trochę brandy.

Harry nieco się przestraszył. Zawsze myślał, że zdjęcia jego i George'a w Proroku są przekonujące.

– Och, znasz George'a – zapewnił. – Jasne, że mamy zabawę. Ciężko nie mieć z nim. – Zdobył się na słaby uśmiech.

– Skoro tak gadasz – powiedział Hagrid z powątpiewaniem.

Harry skrzywił się. Musi być naprawdę w kiepskiej formie, skoro nie potrafi oszukać Hagrida, który, pozbawiony wrodzonej przebiegłości, zawsze chciał wierzyć w to, co najlepsze.

– Po prostu – ciągnął Hagrid, wciąż z wahaniem – wiem, że w tym roku jest ci ciężko, Harry. I... i myślę, że coś się dzieje, czego nie możesz powiedzieć nikomu. Nie wścibiam nosa – dodał pospiesznie, gdy Harry gapił się na niego – i jestem beznadziejny w zgadywankach, i za nic nie potrafię dochować tajemnicy... Ale jeśli chciałbyś pogadać o tym, co cię trapi... Gdyby Sam–Wiesz–Kto czy coś... – Urwał, spoglądając bezradnie. – Chciałbym pomóc – skończył ze smutkiem.

I w tej chwili Harry chciał mu powiedzieć. Hagrid był pierwszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miał. Uratował go od Dursleyów i dał mu tort urodzinowy, i łamiące kości uściski jak nikt inny. Harry wiedział, że cokolwiek Hagrid pomyślałby o jego związku ze Snape'em, nie obwiniałby o to Harry'ego. Może nie obwiniałby nawet Snape'a. Może by... zrozumiał.

Ale Hagrid nie potrafił zachowywać sekretów. Sam to przyznał. Harry zdusił wewnętrzne pragnienie: nie, nie mógł się tym podzielić z Hagridem. Co po raz kolejny sprowadziło go na ziemię, że nie może się tym podzielić z nikim.

– Dzięki, Hagridzie – powiedział cicho. – Doceniam to. Ale radzę sobie dobrze.

Hagrid spojrzał jeszcze smutniej. Harry wstał i położył mu na ramieniu dłoń, gdzie wyglądała na jeszcze mniejszą niż w rzeczywistości.

Naprawdę doceniam, Hagridzie – rzekł poważnie. – I wiesz, że gdybym miał problem i potrzebował kogoś, kto by mnie zrozumiał, przyszedłbym do ciebie, jeśli tylko bym mógł. – Dokładnie tak uważał. Miał nadzieję, że słychać to w jego głosie.

Hagrid popatrzył na niego i, ku zdumieniu Harry'ego, w jego oczach zabłysły wielkie łzy i spłynęły po policzkach na brodę.

– Co? – spytał zaniepokojony Harry. – Co takiego powiedziałem? Przepraszam...

– Nic – odrzekł Hagrid i ogłuszająco wydmuchał nos w chusteczkę. Potem obdarzył Harry'ego łzawym uśmiechem. – Tylko... Zdałem sobie sprawę... Kiedy nie patrzyłem... dorosłeś. – Łzawy uśmiech poszerzył się. – Jesteś teraz młodym mężczyzną, Harry. Twoi starzy byliby z ciebie dumni, serio.

Harry usiadł ze ściśniętym gardłem. Hagrid wydawał się rozumieć i popchnął w jego stronę kubek z herbatą.

– Lepiej wypij, zanim wystygnie – rzucił wciąż zduszonym głosem.

Harry pokiwał głową bez słowa i przełknął herbatę. Po chwili był w stanie powiedzieć cicho:

– Dzięki, Hagridzie.

– No, proszę bardzo – odburknął Hagrid i poszedł napełnić na nowo czajnik.

Seria HerbacianaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz