Mnóstwo promyczków słońca przeciskało się uparcie przez korony drzew od strony wschodniej. Określenie tego zjawiska już dawno straciło swój urok, ale zjawisko samo w sobie nadal było zachwycające. Do tego stopnia, że w mojej oczarowanej tym widokiem główce zaczęły się rodzić myśli pod tytułem: "jakby... jakby to nazwać... jakoś inaczej?"
Jedyne olśnienie, jakiego w tej sprawie doznałam miało z kolei tytuł: "oto dostałam potwierdzenie tego, że ewidentnie w główce się pomieszało, gdy cel mojej podróży stał się mało istotny, wobec wymyślenia pojedynczego słowa na słońce zerkające przez gałęzie."
Chcąc skrócić dystans, być może nadłożyć drogi, zeszłam z leśnej ścieżki.
Paprocie, które wypełniały przestrzenie między drzewami, były jeszcze mokre po ostatnim deszczu. Sprawiało to, że lśniły prześlicznie, poruszając się przy lekkim wietrze, który zabłądził w lesie. Chętnie pomogłabym mu znaleźć drogę do wyjścia, gdyby nie to, że mnie samej dość się spieszyło. Wiatr mógł więc ewentualnie podążać za mną lub przyjąć szczerą obietnicę, że tu po niego wrócę.
Las stawał się to rzadszy, to gęstszy. Wkrótce jednak spostrzegłam, że zza drzew zaczęły w oddali świtać złote kłosy i błękitne niebo.
Dopiero ten widok świata jasnego i pewniejszego niż półmrok puszczy, sprawił, że pomyślałam o wszystkich robactwach i okropieństwach (i być może potworach), które mogły się kryć w paprociach, w których stałam po kolana. I o tym, że wszystkie te robactwa i okropieństwa (i być może potwory) mogły właśnie w tej chwili zechcieć zacząć mnie gonić.
Zaczęłam biec niczym dzieciak, który bojąc się ciemności, jak najszybciej chce się znaleźć pod kołdrą po błyskawicznym i taktycznym zdmuchnięciu ostatniej świeczki w izbie. Poganiała mnie wizja strzygi człapiącej żwawo dwa kroki za moimi plecami.
I tak oto wypadłam z lasu na polną dróżkę dzielącą go od pola ze zbożem, z sercem walącym tak, że o mało nie wyskoczyło mi z piersi oraz - jak się okazało - mokrą do kolan sukienką. Odgarnęłam za uszy kilka kosmyków włosów, które uciekły z warkocza podczas tego wyścigu o życie z potworem, którego postawiła za mną moja własna głowa.
Bladobłękitny materiał wchłonął błyszczące kropelki z liści paproci. O ile piękniejsze byłoby życie, gdyby tylko były one (mam na myśli te kropelki) tak miłe, żeby przystroić sukienkę lśniącymi kryształkami, czyniąc ją godną następczyni tronu, zamiast przyciemniać ją o kilka tonów...
Wydaje mi się, że ani takie rozmyślania, ani stan rzeczy na tamtą chwilę nie przystoją zdecydowanie komuś kto ma więcej niż sześć czy siedem lat.
Za to persona, która ma wiosen siedemnaście, chyba powinna wiedzieć, że gdyby w lesie były jakieś potwory, to już dawno by ją zjadły, albo przynajmniej nie zapominać, na jakich zasadach działa woda.
Rozejrzałam się wokół. Nie było nikogo. Oznaczało to, że raczej nikt nie widział wypadającej z lasu w obawie przed wyimaginowaną strzygą dziewczyny w całkiem poważnym już wieku.
Słońce nie było jeszcze w zenicie, co oznaczało, że udało mi się zdążyć, nie dość powiedzieć, że na czas, a przed czasem.
Mury miasteczka malowały się w niedalekiej odległości. Wystarczyło dojść do traktu, podążając polną drogą. Nie było daleko. Zawsze mogłam wyobrazić sobie jeszcze raz goniącą mnie strzygę, by w pełni wykorzystać możliwości moich nóg.
Miałam czas, więc postanowiłam, że dam szansę na wyschnięcie biednej sukience. Odwróciłam się w stronę linii lasu. Od tej strony ani trochę nie wydawał się ani tak straszny, ani nawiedzony, jak podczas ostatnich sekund mojej przechadzki.
Przycupnęłam na trawie, opierając się o jedno z drzew. Słońce świeciło prosto na mnie, dając sukience idealną okazję na powrót do dawnego koloru. W tamtym momencie, poniżej sporych kieszonek, (które sama doszyłam ze względów praktycznych) zaczynał się gradient. Obawiałam się, że wzór ten może okazać się zbyt... innowacyjny w opinii targowych przekupek. I tak nie mogły się powstrzymać od krzywych spojrzeń na widok brudnozielonych kieszonek na błękitnej sukience, które na domiar złego zdobiły kokardki w odcieniach pomarańczu. Za to, gdy dostrzegały wyhaftowane przy wiązanym kołnierzyku kwiatki, nie raz miałam wrażenie, że trzeba będzie cucić je naparem z mięty.
Zastanawiałam się nie raz, czemu posiadając paletę barwników, dającą możliwości pokolorowania świata (zaczynając od ubrań), ludzie nadal chcą być szarzy i wyblakli.
Chęć wnoszenia do życia kolorów była we mnie chyba od zawsze, więc gdy tylko dowiedziałam się, jak należy odpowiednio przygotować pigment z łupin cebuli, przefarbowałam wszystkie wstążki, jakie posiadałam.
W taki sposób na końcu warkocza, który lubi figlarnie podskakiwać za mną gdy idę, zawitała cienka, pomarańczowa kokardka.
Rozejrzałam się jeszcze raz, z perspektywy zbliżonej do leśnego zająca. Trawa była dosyć wysoka. Po jednym źdźble spacerowała biedronka. Ptak śpiewał przy akompaniamencie szumu zboża melodię, którą chciałabym móc powtórzyć po powrocie do domu.
Pośród trawy, tuż pod moim lewym łokciem rosły żółte, drobne kwiatki. Za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć ich nazwy, ale wiedziałam, że to przed nimi zawsze ostrzegała mnie mama.
"A gdybyś je kiedykolwiek przypadkiem zerwała, nie pocieraj rączkami oczek, bo świata potem poza tymi kwiatkami nie zobaczysz!"
Później, z tego co pamiętam, dowiedziałam się z książek, że chodzi tylko o sok z tejże roślinki, który po prostu najzwyczajniej w świecie bywa szkodliwy dla ludzi. Ale... Przy zachowaniu odpowiednich środków bezpieczeństwa...
Kilka... tych... no... kwiatków, by przyozdobić jedną z kieszonek, nie wyrządziłoby żadnej większej szkody.
Słońce jakby zbliżało się już ku zenitowi, a sukienka była już tylko o wilgotna i nieznacznie ciemniejsza. Zerwałam ostrożnie parę żółtych kwiatków i wsadziwszy je do kieszonki, podniosłam się z trawy, a biedronka razem ze mną. Ruszyłam w stronę traktu, nucąc w kółko ten jeden takt, który śpiewał przedtem słowik — melodię piękną, uporządkowaną, stanowiącą idealny akompaniament dla tak urokliwego dnia.
____________________________________
«Kilka słów powitania i objaśnienia»Niesamowicie miło jest mi Cię tu gościć! Nie wiem ile osób się tutaj zbierze, nie wiem czy ktoś przyjdzie tu w ogóle, ale...
Cześć! Z tej strony ja, a to jest opowieść o Tobie oraz (skoro tu jesteś, przypuszczam, że) Twoim cichym obiekcie westchnień. Możesz oczywiście być tu tylko dla celów naukowych. Ot, żeby zobaczyć co tam słychać w branży fanfików. Dobrze rozumiem i szanuję.
W obu przypadkach mam szczerą nadzieję, że Cię nie zawiodę!
W następnych częściach, które pojawią się niebawem, będę używała imienia Lila, które, z przyczyn praktycznych (głównie na rzecz spójności tekstu), nadałam bohaterce. Co nie znaczy nic innego, jak to, że możesz tam wstawić swoje imię!
Spokojnie, wszystkie rozdziały są już napisane. Nie zostawię Cię z wątpliwym "last update: szmat czasu temu".
Używałam żeńskiej formy pisząc opowiadanie. Domyślnie bohaterka jest kobietą, ale to przecież nie tak, że tylko panie mogą czytać tę historię!
Proszę też o wyrozumiałość. W spisanej opowieści czasem możesz zastać jakąś kwestię/reakcję, która ci się nie spodoba. Napisz wtedy własną wersję w komentarzu! Jaka byłaby Twoja odpowiedź? A może chcesz coś dodać? Rzucić ciętą ripostę, hm? Pole do popisu zostawiam Ci w komentarzach!
To wszystko? Chyba wszystko. Wybacz. Mówca ze mnie jak z rzyci trąba, szczerze mówiąc. Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas razem z bohaterami! Możesz też porozglądać się za nawiązaniami do scen zarówno z serialowego (L. Hissrich), jak i książkowego, oryginalnego Wiedźmina (A. Sapkowski).
Do zobaczenia! Bywaj!
*przerzuca lutnię przez ramię i odchodzi*
CZYTASZ
Atlas Kwiatów Czarujących || Jaskier × Reader
Fanfiction„A gdyby ci się kiedyś zdarzyło zerwać takiego jaskra, córcia, nie pocieraj oczek rączkami, bo ten kwiatek ma to do siebie, że później świata poza nim nie zobaczysz..." [źródło: mamusiowe metafory odnośnie właściwości roślinki z ogródka] ...ale czy...