Widząc łzy spływające po zarumienionych policzkach Amelei, Lorelei poczuła, jakby jej serce miało pęknąć. Bez oczekiwania podeszła do matki, biorąc jej trzęsące się dłonie w swoje, zimne. Kobieta wstała, a jej wzrok skierowany był w ich złączone dłonie.
- Dlaczego płaczesz, matko? - zapytała cicho, choć podejrzewała, co było powodem jej łez.
- Moja córka zostanie królową - szepnęła, jakby nadal nie mogła przyswoić sobie tej myśli.
Ciemnooka zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się lekko.
- Przecież to nie jest pewne.
- Ale zostaniesz! - zaszlochała, przyciągając niespodziewanie córkę do siebie i zacieśniając w czułym uścisku. - Oczywiście, że pewne. Książę byłby głupcem, nie doceniając tak dobrej osoby, jak ty.
Natychmiastowo ból pojawił się w sercu rudowłosej na te słowa. Z całych sił starała się nie odsunąć od matki w ramach mechanizmu obronnego. Czuła się winna, że przez tyle lat okłamuje swoją matkę. Wiedziała, że pieniądze nie zrekompensują wspólnego czasu, który umykał im przez wykonywanie przez nią zleceń Mistrza Zabójców. Wiedziała, że po stracie Ro, Ameleia chciała widzieć, jak jej drugie dziecko dorasta, wchodzi w dorosłość, którą niedawno osiągnęło i cieszy się życiem.
Gdyby nie uszczypnęła się w ramię, z całą pewnością łzy napłynęłyby jej do oczu. Czując, że i ona sama potrzebuje nieco więcej czułości, położyła głowę w zagłębieniu szyi matki.
- Długo tu jeszcze zostaniesz?
Westchnęła cicho starsza po dłuższej chwili ciszy. Rudowłosa odsunęła się, wycierając czule jej łzy palcami i podniosła lewy kącik ust.
- Mniej niż trzy tygodnie.
Siwowłosa pokiwała głową, wycierając do końca wilgotne policzki. Nagle wytrzeszczyła oczy, zdumiona patrząc na strażników córki, jakby dopiero teraz orientując się o ich obecności. Następnie skierowała pytający wzrok na Lorelei.
- Cóż - zaczęła, drapiąc się po karku. - To są moi strażnicy.
- Strażnicy?
- Owszem, Pani Veane - wtrącił się do rozmowy Darien, o ile dobrze zapamiętała jego imię. - Zlecono nam ochronę nad Pańską córką, ze względów bezpieczeństwa. Wie Pani, że kandydatki mają zjawić się całe i zdrowe przed lico Księcia Silverana.
Lorelei zmarszczyła brwi, uważnie patrząc na mężczyzn. Czyli było prawdą, że wieść o tym, iż widziano w tych stronach Zabójczynie z Południa, nie powinna być szerzej rozpowiadana. Bez względu na to, czy połowa wioski już to wiedziała. W sumie to się nie dziwiła. Im mniej osób wiedziało, tym mniejsza panika.
- Tak, tak, rozumiem - uśmiechnęła się promiennie. - Jesteście może głodni? Podać wam coś do picia? Na pewno jesteście zmęczeni od noszenia tego żelastwa tyle czasu, odpocznijcie sobie.
Dziewczyna wpatrywała się z lekkim uśmiechem, jak jej matka zaczęła energicznie krzątać się po kuchni. Mężczyźni zaś wyglądali na onieśmielonych śmiałymi propozycjami starszej. Ameleia uwielbiała gości. Na ogół lubiła wprawiać innych ludzi w zadowolenie i wygodę, dlatego zawsze stawia gości ponad siebie. To samo tyczyło się klientów w lecznicy, dlatego ma tak wielu stałych bywalców.
Westchnęła mimowolnie, przeglądając książki znajdujące się na niewielkiej półce. Wszystkie, co do jednej, już przeczytała, dobre parę razy, lecz postanowiła wziąć po raz kolejny jedną z nich, siadając na krześle najbliżej skwierczącego w kominku ognia. Kątem oka dostrzegła, że Ameleia rozpoczęła żwawą konwersację ze strażnikami, co mówiąc szczerze, wprawiło Lorelei w ulgę. Nie musiała dłużej czuć czyjejś obecności tuż za sobą, tym samym mogąc w spokoju skoncentrować się na lekturze.﹏
Następne dni okazały się jeszcze gorszą udręką, nim przed ogłoszeniem imion kandydatek. Irytacja, związana z obecnością strażników, doprowadzała mnie do takiego zdenerwowania, że czasami ledwo powstrzymywałam się przed wbiciem im w szyje sztyletów. Nie licząc tego, byli naprawdę dobrymi ludźmi, z którymi parę razy zdarzyło jej się wymienić zdanie czy dwa. Ze względów bezpieczeństwa, nie spotykała się także z Flyennem i ku jej zdziwieniu, a także przerażeniu - poczuła się autentycznie samotna. Matka większość czasu spędzała w lecznicy, a ona w chatce, bądź rynku, starając się jakoś zapełnić swój nadmiar wolnego czasu. Dotychczas nie doceniała tego, że nawet jej wyjazdy za kolejnym zleceniem wprawiały ją w swego rodzaju przyjemną monotonię. Teraz gdy jej poprzednie zajęcia zniknęły, mogła zatapiać swoje wewnętrzne żale w książkach i pobliskich popijawach, gdzie mimowolnie zaczęła bywać.
- Jedno piwo - rzuciła, kładąc parę monet na blat.
Cieszyła się w duchu, że udało jej się ostatnimi czasy zebrać nieco pieniędzy. Uznała, że skoro znajdując się w pałacu, jej matce będzie wysyłane „wynagrodzenie", tymczasowo może korzystać z własnych zarobków, ile wlezie. Tak też robiła, aż zorientowała się, że, ku jej rozpaczy, fundusze w zastraszającym tempie maleją.
Kobieta, zapewne niewiele od niej starsza, spojrzała powolnie na Lorelei, nim zarzucając swoimi jasnymi, długimi włosami schyliła się ostentacyjnie, by złapać odpowiedni kufel. To, jak jej biust wręcz wylewał się z, mówiąc delikatnie, wyzywającej koszuli postanowiła przemilczeć, kątem oka widząc wyraźnie ucieszoną męską część klienteli. Ona sama odziana była w brązowe, sztywne spodnie i w nieco wyblakłą, szarą koszulę. Zamierzała założyć dzisiaj suknię, jak to zwykle noszą kobiety, lecz wiedząc, że jej wyjście ograniczy się jedynie do pobliskiej gospody, postanowiła postawić na wygodę, niż elegancję. Co prawda powinna zważać na swoją reputację, zwłaszcza teraz, gdy każdy w okolicy zna ją jako kandydatkę na miano przyszłej królowej królestwa. Lorelei jednak, ku zaskoczeniu nikogo, miała to w najgłębszym poważaniu.
Z myśli wyrwało ją gwałtowne położenie przed nią jej zamówienia - pełnego kufla ciemnego piwa. Było tworzone z rosnącego jedynie w tych stronach chmielu ziemnego, który smakuje znacznie lepiej, niż standardowy chmiel. Ponadto, od wieków stosowany jest tu ten sam przepis tworzenia tegoż trunku, dodając do niego chleb, niektóre owoce i specjalną mieszankę ziół. Nie bez powodu Occitram znane jest także jako stolica piwa.
Biorąc pierwszy łyk, z cichym, pełnym euforii westchnięciem odchyliła się na średnio wygodnym, drewnianym siedzeniu. Wnętrze lokalu było zachowane swojsko, w typowym dla poprzednich wieków wystroju. Siedzenia w większości obite w zwierzęce skóry, a na ścianach królowały zwierzęce trofea.
Mimowolnie spojrzała do wyjścia, gdzie stała dwójka znanych jej na pamięć strażników. Udało jej się ubłagać ich, by chociaż w tym miejscu mogli zachować dystans, zostawiając ją samą sobie. Nie było to łatwe, lecz koniec końców się zgodzili - z dobroci serca, bądź z litości - ale się zgodzili.
- Panienka siedzi tu tak sama? - usłyszała nagle, na co odwróciła ostrożnie głowę w przeciwną stronę.
Nie ukrywała zdziwienia, które pojawiło się na jej twarzy. Ostatecznie jednak zmarszczyła delikatnie brwi i zacisnęła usta, wpatrując się w te duże, żółte i cwane oczy.
- Na to wygląda - wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk. - A ciebie cóż tu sprowadza?
Kątem oka dostrzegła, że usiadł koło niej i z całych sił starała się nie myśleć o tym, jak bardzo ucieszyła się na ten widok.
- To, co zwykle. Kobiety i alkohol.
- Jak zawsze taktowny - prychnęła, ale uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili zniżyła głos, mieszając piwem w połowie opróżnionym już kuflu i tępo się w niego wpatrując. - Powinieneś pokazywać się w moim towarzystwie?
Flyenn najwyraźniej zdziwił się tym pytaniem, bo odwrócił zachwycony wzrok od zwinnie poruszającej się po gospodzie karczmarki. Nie dostrzegła tego, ale była pewna, że zmarszczył prawy kącik ust i zmrużył oczy, jak miał to w zwyczaju, gdy zastanawiał się nad czymś, czego nie rozumiał.
- Co masz na myśli?
- W sumie sama nie wiem? - mruknęła sarkastycznie, odłożywszy naczynie na ladę i w końcu spoglądając na zdezorientowanego mężczyznę. - Mam dwóch ludzi, którzy przystawią ci miecz do gardła, o ile dotkniesz mnie palcem. Dobrze wiesz, że my - przysunęła się - nie możemy sobie pozwolić na otwarte okazywanie buntowniczych aktów względem prawa i tych, którzy go chronią.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, a oboje odwrócili od siebie spojrzenia, błądząc nimi po całym wnętrzu.
- To dlatego mnie unikałaś?
Pokiwała ledwo widocznie głową, na co ten jedynie ciężko westchnął.
- I nawet wybrałaś popijawe, gdzie najrzadziej bywam - parsknął, lecz w głosie słychać było podziw. - Nieco mnie jednak znasz, Veane.
- Czyżbyś kiedyś w to wątpił?
Uśmiechnęła się kącikiem ust, podnosząc kufel i biorąc ostatnie łyki piwa.
- Gdzieżbym śmiał.
Odwzajemnił grymas, kierując ponownie wzrok na blondwłosą kobietę, która nagle stanęła przed nimi. Dosłownie. Lorelei była pewna, że sekundę temu jej tu nie było.
Gdy Flyenn zajął się rozmową z karczmarką, ona dyskretnie odeszła od lady, kierując się ku wyjściu. Niemal pchnęła drewniane drzwi, mając nadzieję, że została niezauważona, lecz nagle poczuła dotyk czyjejś dłoni na ramieniu.
- Gdzieś się wybierasz?
Przewróciła oczami, strzepując natychmiast dłoń mężczyzny. Spojrzała na niego z politowaniem, czego albo nie zauważył, albo postanowił zignorować, uśmiechając się zawadiacko. Ostatecznie pokręciła zrezygnowana głową, orientując się, że niestety tak łatwo się go nie pozbędzie. I nawet jeżeli w pewnym stopniu ją to cieszyło, większa jej część miała ochotę udusić go gołymi rękoma.
- Panienko Veane, kim jest ten mężczyzna? - zaczął Darien, a jego zastępca automatycznie sięgnął po znajdujący się przy pasie miecz.
Lorelei westchnęła ciężko, krzyżując ręce na piersi.
- Mój...
- Przyjaciel - wtrącił się. - Miło mi was poznać - wystawił w ich stronę dłoń, bez problemów znosząc palący wzrok rudowłosej. - Jestem Flyenn.
Strażnicy spojrzeli po nim ostrożnie, lecz postanowili zignorować jego gest. On jednak nie wydawał się tym ani urażony, ani zakłopotany. Można by rzec, że nawet rozbawiony.
- Czy chciałaby panienka spędzić z nim czas?
- Cóż - spojrzała na żółtookiego kątem oka. Być może i by chciała, lecz wiedziała, że nie powie tego wprost. Jej duma by na to nie pozwoliła, biorąc pod uwagę jego podejrzany, cwany uśmieszek. - Jeżeli jest taka opcja.
- W takim razie będziemy obserwować cię z bezpiecznej odległości. - Darien kiwnął jej głową, ręką wskazując swojemu kompanowi, żeby się oddalili.
Gdy byli wystarczająco daleko, do uszu Lorelei dotarł cichy śmiech.
- Nie przypominają ci psów?
- Wykonują swoją pracę - wzruszyła ramionami. - Ale czasami, owszem.
Spojrzała na towarzysza z ukosa, widząc, że leniwie się rozciąga, głośno przy tym ziewając.
- Ciężka noc?
- Żeby tylko - mruknął, przecierając otwartą dłonią twarz. - Dzisiejszego poranka wróciłem z kilkudniowej podróży.
Dobrze zrozumiała, co miał na myśli. Jako iż nie mogli rozmawiać o zleceniach otwarcie, zwłaszcza pośród ludzi, musieli jakoś się w tej kwestii porozumiewać.
- Mówiąc szczerze, zaczynam za tym tęsknić.
- Czy to nie ty właśnie chciałaś się od tego odciąć? - spojrzał na nią z podniesioną brwią. - Zresztą i tak będziesz zajęta wypełnianiem swojego obowiązku w pałacu.
Kiwnęła głową, niepewnie, nie do końca wiedząc, co dokładnie chciał jej przekazać. Postanowiła zignorować to, zadając pytanie, które najbardziej ją nurtowało:
- Po co tak właściwie odwróciłeś moją uwagę od zapijania wszelkich żali i trosk?
Prychnął, krzyżując ręce na piersi i opierając plecami o znajdującą się za nim drewnianą ścianę.
- Czy fakt, że postanowiłem spędzić z tobą czas, jest już z góry podejrzany?
Choć chciała odpowiedzieć mu w jakiś opryskliwy sposób, dostrzegła, że na chwilę zacisnął dłonie. Gdy zorientował się, że to dostrzegła, odwrócił niepewny wzrok od jej oczu i skierował go gdzieś w stronę lasu, w którym znajdowała się karczma.
- Nie... - szepnęła, bardziej do siebie, niż do niego. - A ma być?
- Myśl co chcesz - warknął, odsuwając się od ściany. - Chciałem przekazać, że szuka cię twoja matka.
Odwrócił się, nawet nie patrząc na nią i odszedł, po chwili znikając pośród drzew. Zupełnie nie rozumiała tego człowieka. Przymknęła sfrustrowana oczy, przeczesując włosy palcami. Do głowy od razu wpadła jej myśl, że powinna dzisiejszego wieczora je umyć. Następną myślą był fakt, że już jutro do ich wioski ma przybyć królewski krawcowy, mający zająć się ubiorem Lorelei, w którym pokaże się w stolicy.
- Niesamowite, że minęło już dziesięć dni - mruknęła do siebie, kątem oka widząc, że strażnicy z powrotem się do niej zbliżyli.
- Panienko Veane, czekamy na tego mężczyznę? - zapytał, na co pokiwała przecząco głową.
- Mówiłam, byście nazywali mnie po imieniu - przewróciła oczami. - Idziemy do mojej matki.
Mężczyźni pokiwali zgodnie głowami, idąc krok w krok za rudowłosą. Przez całą drogę zastanawiała się nad niecodziennym zachowaniem Flyenna. Bywało tak, że czasami wyglądał na pochmurnego i obrażonego z jej powodu, lecz dawno nie widziała go tak zirytowanego. Być może Mistrz spowodował u niego takie samopoczucie?
- Witaj mamo - uśmiechnęła się, wchodząc samej do lecznicy.
Była to średniej wielkości chatka, przerobiona lata temu w celu sprzedaży lekarstw. Zachowana w przytulnym nastroju, a wszędzie na półkach znajdują się różnego rodzaju fiolki i zapakowane zioła. Jedynym, co odstawało od poczucia spokoju i melancholii była jej właścicielka, krzątająca się energicznie po całym wnętrzu. Czasami Lorelei zastanawiała się skąd u kobiety tyle energii, pomimo jej naprawdę starego wieku.
- Och, spadłaś mi dosłownie z nieba! - krzyknęła radośnie kobieta, odwracając się przodem do córki.
Wnet ta dostrzegła wielkie, papierowe pudła, które ta z ledwością trzymała w rękach. Szybko podeszła do starszej, biorąc od niej wszystkie z nich.
- Cóż to takiego? - zapytała, czując, że nawet dla niej ich ciężar był męczący.
- Jakiś czas temu przybył do mnie pewien młodzieniec - zaczęła, nadal nie stając w miejscu. - Bardzo przystojny swoją drogą - uśmiechnęła się pod nosem. - Miał ranę ciętą na ramieniu, prawdopodobnie od strzały, bądź czegoś, co z szybką prędkością mogło obok niego trafić - zamyśliła się. - Potrzebował odpowiednich ziół, więc oczywiście mu je dałam.
- Nadal to nie wyjaśnia tego, co jest w tych niedorzecznie ciężkich pudłach - sapnęła.
- Tak tak - odkrzyknęła, wchodząc w głąb lecznicy. - Chwilę z nim porozmawiałam, mówiąc, że zaczyna brakować mi składników. Myślałam, że na tym zakończyła się nasza wymiana zdań, lecz parę godzin temu, gdy przybyłam tu o świcie, w tych o to pudłach znalazłam ogrom składników wraz z kartką z podziękowaniami od tego uczynnego mężczyzny!
- Doprawdy? - zdziwiła się. - Przecież nie mamy pieniędzy na tyle...
- Też byłam zaskoczona. Okazało się jednak, że mężczyzna nie wymaga od nas za to pieniędzy.
Lorelei niemal upuściła pudła na ziemię, słysząc te słowa.
- Jesteś pewna? Nikt nie daje niczego za darmo, mamo.
Kobieta nic nie odpowiedziała, każąc jej skinieniem głowy położyć pakunki na ziemi. Następnie sięgnęła do kieszeni fartucha, wyjmując nieco poszarzały kawałek pergaminu i dając go w dłoń Lorelei. Zmrużyła oczy, czytając uważnie zapisaną na nim treść:
„Serdecznie chciałbym podziękować za opiekę, którą Pani nade mną sprawiła. Rana już dawno zdążyła się zagoić, a to wszystko dzięki Pani wiedzy i doświadczeniu. W ramach podziękowania za tak dobrą pomoc chciałbym podarować do lecznicy potrzebne, a także najwyższej jakości zioła, które legalnie sprowadziłem z dziesiątego dystryktu. Mam ogromną nadzieję, że się przydadzą.
Z wyrazami szacunku
Joor Fler".
Przeczytała tekst dobre parę razy, doszukując się jakiejś nieścisłości, bądź elementu, który upewniłby ją w przekonaniu, że z całą pewnością podarowanie darmowych ziół nie było wyrazem dobrego serca. Nic jednak takiego nie mogła wyszukać, więc z frustracją zacisnęła dłonie na krańcach papieru.
- Nie wydaje ci się to podejrzane?
- Córko - westchnęła starsza, podchodząc do niej i kładąc czule dłonie na jej ramionach. - Wierzę w dobroć ludzi i to, że na ziemi żyją jeszcze ludzie, którzy potrafią robić dobre rzeczy bezinteresownie.
- Niemniej jednak powinnaś na siebie uważać, a ten list przede wszystkim schować gdzieś, by w razie czego nie wystąpiły w związku z tymi ziołami żadne nieprzyjemne komplikacje.
Ameleia wzięła swoje dłonie, chowając z powrotem papier do kieszeni. Ponownie zaczęła poruszać się po lecznicy, a Lorelei w końcu zaniosła pudła do spiżarni. Gdy już się tam znalazła, otworzyła każde z nich, uważnie przeszukując ich wnętrze. Bez wątpienia były tylko i wyłącznie wypełnione ziołami, których nazwy w większości znała. Resztę kojarzyła z ksiąg leczniczych jej matki, bądź z własnego doświadczenia, widując je w różnych miejscach. W głębi serca jednak nadal czuła, że jest to coś niepokojącego.
- Tylko po to chciałaś mnie widzieć?
Ameleia zmarszczyła brwi, patrząc na córkę niepewnie.
- Co masz na myśli?
- Nie wysłałaś nikogo, bym tu przyszła?
- Skądże. Skąd ten pomysł?
Dziewczyna westchnęła ciężko, kręcąc z politowaniem głową.
- Musiało mi się pomylić - wzruszyła ramionami i całując matkę w policzek na pożegnanie, wyszła przed lecznice, gdzie oczekiwała ją dwójka strażników. Słońce już niemal zachodziło, więc postanowiła, że resztę dnia spędzi w domu, napawając się spokojem przed jutrzejszym dniem.
- Zastanawiałam się - zaczęła w połowie drogi, odwracając nieco głowę za siebie. - Czy nie męczy was bycie moimi strażnikami?
Mężczyźni wyraźnie zdziwili się jej pytaniem, lecz przez chwilę nic nie odpowiadali.
- To nasza powinność - odparł stanowczo Darien. - Męczące czy nie, taki mieliśmy rozkaz.
- Osobiście nie sądzę, by było to męczące - wtrącił się Zien. - Mieliśmy już zaszczyt ochrony nad wieloma kobietami, lecz panienka jest najmniej wymagająca z nich wszystkich.
Lorelei nie udawała zaskoczonej. Nigdy nie była uczona rozkazywania innym ludziom, więc jedyne, czego wymagała od nich, było zwyczajną ochroną, gdziekolwiek się nie znajdzie. Wiedziała, że inne damy, które stoją wyżej od niej w hierarchii, wymagały o wiele więcej od nich. Ona zwyczajnie miała swoją dumę i przekonanie o własnej sile oraz możliwościach, by nie prosić strażników o sprawy, które nie wchodzą w ich kompetencje.
- To było niegrzeczne - syknął Darien. - Nie powinieneś w tak lekceważący sposób wypowiadać się o kobietach.
- Dziękuje - zignorowała wypowiedź starszego, delikatny uśmiech kierując do Ziena. - Bardzo doceniam to, że bez żadnych sprzeciwów kroczycie za mną bez względu gdzie ruszę.
Nie oczekiwała żadnej odpowiedzi i ku jej uciesze - takowej nie uzyskała. Czuła, że włosy zaczynają jej się plątać, gdy mimowolnie przeczesała je palcami. Zdecydowanie powinna sprawić sobie kąpiel tuż po przybyciu.
CZYTASZ
Zakazany owoc • TOM I
Fantasy❝- Być może dzięki niemu stałaś się dobra - spojrzał rudowłosej w oczy, jednak rozproszony jej uważnym spojrzeniem, podniósł wzrok ku niebu, na którym malował się księżyc. Prychnęła cicho. - Nigdy nie byłam zła.❞ _____________ Silveran Falanare, gdy...