Rozdział 2

76 6 2
                                    

Kiedy dotarłam do naszego wynajmowanego mieszkanka, byłam wykończona psychicznie nadmiarem wrażeń. Pięćdziesiąt metrów kwadratowych, które zawsze wydawało mi się nawet ciut za duże dla dwóch samotnych kobiet, w tej chwili dziwnie mnie przygniatało. Potrzebowałam więcej przestrzeni i tlenu, bo miałam wrażenie, że zaczynam się dusić.

Usiadłam w salonie, który urządziłyśmy wspólnie na angielski styl. Połączenie go z nowoczesną białą kuchnią stanowiło dla nas nie lada wyzwanie, jednak lubiłyśmy miksować i nie jeden taki pomysł urzeczywistniałyśmy.

Ścianę, na której był kominek ozdobiłyśmy białą tapetą w czarne kwieciste wzory. Resztę pomalowałyśmy na kremowy kolor. Nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie powiesiły tam naszych pamiątkowych zdjęć. Tych przedstawiających nas, czy też odwiedzonych przez nas miejsc.

Epicentrum stanowił kwiecisty zestaw wypoczynkowy. Niektórzy nasi goście dziwili się, na takie umeblowane przez nas wnętrze. Jednak całość tworzyła tak inną, bajkową scenerię, że zawsze po chwili gratulowali nam pomysłu.

Melissa, moja współlokatorka i zarazem przyjaciółka dołączyła do mnie. Wcześniej jednak wyciągnęła z kuchennej szafki czerwone wino i nalała nam pełne kieliszki. Zajęła drugi fotel, siadając tym samym na przeciwko mnie. Poprawiła sobie poduszki leżące za jej plecami i usadowiła się wygodnie czekając na newsy. Widziałam, że jest ciekawa, po co zostałam zaproszona do kancelarii i nie omieszkała bronić mnie jak lwica, żeby tylko znowu nikt, nie zrobił mi krzywdy.

- No więc słucham panno Isabello, co takiego chciał od ciebie Taylor? - zapytała, zakładając w tym samym czasie nogę na nogę i popijając łyk krwistego trunku.

Zerkała na kątem oka na teczkę z dokumentami, którą położyłam na stole.

- Sama zobacz - odpowiedziałam, przesuwając dokumenty w jej stronę.

Oparłam się wygodnie o oparcie i rozpostarłam przed siebie obolałe nogi. Po wyjściu z budynku firmy chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu, a że buty niekoniecznie mi to dziś ułatwiały, pozostawiły na moich stopach kilka bąbli.

Mel kartkowała akta i wiedziałam, że tylko niewielka chwila dzieli mnie od wybuchu jej emocji. Z niedowierzaniem przyglądała się kartce, leżącej na samym wierzchu opatrzonej państwową pieczęcią.

- Ożesz w mordę! - krzyknęła i podniosła się, rozlewając tym samym trochę wina, na swoją nieskazitelnie białą koszulkę. O dziwo niespecjalnie się tym przejęła.

- Mel, to, co trzymasz w ręku nie musi być powodem niszczenia sobie ubrań - powiedziałam kręcąc głową.

Jej wzrok jednak mówił zupełnie coś innego. W tej chwili moja przyjaciółka, która miała lekkiego fioła na punkcie swoich ubrań i ogólnego wyglądu zupełnie się tym nie przejmowała. Dominował u niej szok. Jednak ja zareagowałam tak samo, jak ona w tej chwili, kiedy dowiedziałam się poniekąd o co im chodziło.

- Ty, sobie chyba w tym momencie żartujesz? - rzuciła w moją stronę, kręcąc energicznie głową. - Wiesz co to znaczy? - Położyła dokumenty z powrotem na naszym szklanym stoliku kawowym i wpatrywała się we mnie swoimi dużymi szarymi oczami, niczym, jak na przybysza z odległej galaktyki.

- Mel daj spokój. Jestem przekonana, że to jakiś głupi żart. Albo coś, jest gdzieś napisane małym druczkiem i chcą mnie w to coś wrobić - odpowiedziałam zgodnie z tym, co mi jedynie w tej chwili przychodziło do głowy.

Mel wstała i zaczęła krążyć po pokoju wymachując energicznie rękoma.

- Isi, nie uważam, żeby to był żart. Po tym jak z tobą postąpili wydaje mi się, że oni nie chcieli cię spotkać na swojej drodze, tak samo, jak ty ich - powiedziała zgodnie z prawdą. Z jej prawdą, bo moja wyglądała trochę zupełnie inaczej, jednak to była moja tajemnica.

Crazy MistakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz