ROZDZIAŁ II

6.1K 171 9
                                    

#TOMMASO

- Coletti. Witaj w moich skromnych progach. Dawno cię u nas nie było – średniego wzrostu blondyn szczerzy się do mnie jakby był panem świata.

- Daruj sobie Carter. Nie jechałem tyle kilometrów, żeby się z tobą spoufalać i mówić jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Do rzeczy – odpowiadam człowiekowi witającemu nas w „swoim" mieście. Martin Carter to gnida, jakich mało. Swoją potęgę zbudował na interesach ojca, którego cztery lata temu zatrzymali tajniacy. Adam Carter był wysoko postawionym bossem w San Francisco. Firma deweloperska, którą założył była jedynie przykrywką dla jego interesów. Uważał, że trzęsie wszystkim i wszystkimi. Owszem, słysząc to nazwisko większość ludzi z naszej branży, z policji i innych podobnych instytucji srała w gacie. Ale nie ja. Uważał, że San Francisco należy do niego i każdy mieszkający tam człowiek również. Grubo się mylił, kiedy okazało się, że trafił na godnego przeciwnika w sądzie, który nie dał się kupić. Gość zwyczajnie rozjebał system, przygwoździł Adama Cartera i zamknął w najbardziej chujowym więzieniu w całej Ameryce na dożywocie. Po miesiącu Carter powiesił się w celi. Takie są oficjalne informacje. Ale wszyscy z naszego kręgu wiemy, że ktoś zwyczajnie wyeliminował jeden pionek z gry o władzę i udało się to tylko dzięki temu, że zamknęli go z dala od jego ochrony. Inaczej był nie do ruszenia. Strzegł swojego miejsca zamieszkania, a jeśli już pojawiał się publicznie to obstawiony stadem goryli. Rodziny nie ujawniał. Wiedzieliśmy tylko, że ma żonę i dwójkę dzieci, ale nikt nigdy nie widział jak wyglądają, ani jak się nazywają. Doskonale wiedział, jak chronić swoich bliskich. Mieliśmy nadzieję, że po śmierci starego Cartera to jego pseudo imperium padnie. Ale okazało się, że jest następca - Martin przejmuje interes po ojcu i bawi się w mafię. – Transport dojechał. Jak widzisz sam osobiście dopilnowałem, żeby wszystko grało – silę się na uprzejmość wobec dupka, który stoi naprzeciwko mnie w otoczeniu swoich ludzi.

- Jak zawsze konkretny. Musisz być taki sztywny, Tommaso? Nie uważasz, że nasi ojcowie byli by zadowoleni, gdybyśmy dogadywali się trochę lepiej? – gnida. Wyciąga pamięć naszych ojców. Jakim prawem? Fakt, nasi ojcowie mieli zdecydowanie lepsze relacje i ich współpraca kwitła, a my zmuszamy się do ubijania interesów. Jednak Martina od Adama różni to, że ten obecny boss brudzi sobie ręce „towarami" które dla mnie i mojej rodziny są haniebne.

- Chyba nie najlepszy argument podałeś, Carter. Twój ojciec pewnie przewraca się w grobie widząc czym się teraz zajmujesz. A ja nie zamierzam babrać się w takim gównie – warczę, a z jego pyska znika ten pewny siebie uśmieszek. Bingo. Jeden zero dla mnie.

- To biznes jak każdy inny. Mój ojciec nie chciał w to wchodzić, bo musiałby częściej wychylać się ze swojej twierdzy. Bał się jak pizda, a ja.. Cóż. Ja lubię ryzyko. I dobre dziwki. To, że mogę wszystkie te cipki przetestować pierwszy jara mnie na całego. Sam też byś spuścił z krzyża. Może nie miałbyś takiego kija w dupie. Było miło, ale czas już na was – rzuca na odchodne. Oj. Ktoś tu się chyba wkurwił. Gdyby jego ojciec żył, nigdy nie pozwoliłby Martinowi na takie biznesy. Sprzedawanie młodych cudzoziemek do burdeli jest czymś, czym moja rodzina nigdy by się nie zajęła. Prędzej żarłbym suchy chleb, niż zarabiał na kobiecych cipkach. Co innego, jak chcą być kurwami. Ich wybór. Ale porywać i zmuszać? Nie, nie. Mam swój honor. Czego nie można powiedzieć o Carterze.

Bez słowa daję znać chłopakom, że czas się zbierać. Nie przyjechałem tu dzisiaj przelewać krwi. Wsiadamy do SUV-ów zaparkowanych przy kontenerach i jedziemy do hotelu. Czas zakończyć to spotkanie dopóki się nie pozabijaliśmy.

***

Podjeżdżamy pod okazały budynek hotelu Hilton. Spoglądam w górę.

– Tylko pieprzony tydzień – mruczę do siebie. Rzadko bywam w USA. Nie mam potrzeby przylatywania tu i bratania z tymi, pożal się Boże, gangsterami. Mój kuzyn mieszka w USA i zajmuje się naszymi wspólnymi interesami. Nie lubię klimatu panującego w tym kraju. Nie dlatego, że ludzie mnie nie znają i nie trzęsą na mój widok. Chociaż już sam fakt tego, jak wyglądam na pewno skłania do refleksji. Chodzi o to, jak ludzie tu żyją. Korpo-szczury, biznesmeni w sztywnych gajerach uważający się za panów świata.

DON - Wydane!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz