Obraz nieznanego malarza

122 9 1
                                    

Snape odsunął się na kilka kroków od nich, jakby dając do zrozumienia, że jego nowe dla nich oblicze najwyraźniej się wyczerpało. Odchrząknął cicho i odezwał się swoim zwykłym, beznamiętnym tonem. Tylko jego błyszczące oczy zdradzały emocje, które nim targały.

- Mam rozumieć, że zginęliście?

- Nie - odpowiedziała Hermiona - Harry znalazł Kamień Wskrzeszenia w Zakazanym Lesie i go tu... wciągnęło, a nas razem z nim. Wydaje mi się... - dodała głosem dawnej, wszystkim dobrze znanej Hermiony - ... że Harry, poddając się śmierci i odzyskując życie, stał się mostem łączącym te dwa światy. Insygnia Śmierci, oczywiście poza peleryną, która chowa człowieka przed śmiercią, są narzędziami, dzięki którym Harry może swobodnie przemieszczać się między żywymi i umarłymi. To chyba całkiem zrozumiałe, prawda?

Ron gapił się na nią w zdumieniu.

- Widzę, że pomimo wieku intelekt panią nie zawodzi - powiedział Snape z uśmieszkiem.

Hermiona uniosła lekko brwi.

- A pana to cudowne poczucie humoru. Poza tym, jestem w tym samym wieku, co pan, kiedy... - urwała i zarumieniła się lekko.

- Kiedy umarłem, tak? Dumbledore nie będzie zachwycony, Granger, że nie stosujesz się do jego powszechnie znanego przykazania. Odwaga nazywania rzeczy po imieniu. Cóż, zresztą sam nigdy go nie przestrzegał.

Nie patrzył na nich, ale Harry wiedział, że za jego słowami skrywa się żal.

Jednocześnie, niezwykłość położenia w którym się znaleźli niemal zwaliła go z nóg.

Dumbledore.

Ten sam Dumbledore, jest tutaj, są jego rodzice, Syriusz, Remus, Tonks, Fred i wszyscy, wszyscy którzy mieli spać snem wiecznym istnieją i są jak na wyciągnięcie ręki...

- Severusie, muszę zobaczyć moich rodziców - Harry sam nie wierzył, że naprawdę wypowiedział to zdanie na głos, że zwrócił się do Snape'a po imieniu jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.

Snape drgnął i wyglądał na tak zaskoczonego, jakby Harry co najmniej uderzył go pięścią w twarz. A potem, choć Harry'emu ciężko było w to uwierzyć, pierwszy raz zobaczył, żeby Snape naprawdę był zmieszany. Wyglądał jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku i za wszelką cenę unikał ich spojrzenia.

Hermiona ściągnęła brwi, Ron wyglądał, jakby zupełnie poważnie martwił się o życie Harry'ego (jeśli w ogóle możliwym byłoby je stracić w tym miejscu), ale on, Harry, nie poruszył się i nie spuścił wzroku.

- Severusie, wszystko dobrze? - rozległ się ciepły głos za krzaków dzikiej róży.

Teraz Snape wyglądał na naprawdę spanikowanego.

- Musicie uciekać - warknął do nich, natychmiast próbując zawrócić, ale w tym momencie przed nimi stanęła Lily Evans.


Harry miał wrażenie, że stracił czucie w nogach. Wyglądała bardziej jak postać ze snu albo dziewczyna z obrazu nieznanego malarza, której twarz zostaje w umyśle przez dekady. Ciemnorude włosy okalające jej bladą twarz o miękkich rysach wyraźnie podkreślały zielone oczy. Można było mieć wrażenie, że nie są one ludzkie, że magia z nich bijąca musi należeć do jakiegoś mitycznego stworzenia.

Kiedy widział ją w Zakazanym Lesie, jako widmo z Kamienia, była rozmyta, jakby osnuta całunem mgły.

Teraz widział ją taką, jaką znana była za życia. I znów marzył o niczym innym, tylko na nią patrzeć przez setki lat, patrzeć i nic więcej, czując to ciepło, którym emanowała.

- Harry... - wyszeptała tylko i przycisnęła go do serca tak mocno, że brakowało mu tchu. Płakała i gładziła go po włosach, nie mogąc się nim nacieszyć i zastąpić tym powitaniem każdy z dni, w którym jej nie było.

Trwało to dosyć długo, ale kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, mogliby z łatwością uwierzyć, że tak naprawdę nigdy się nie rozstali. Harry'ego opanowało przedziwne uczucie, lekkie i ciepłe, poczucie, że po raz pierwszy w życiu ma korzenie, przeszłość i ostatnia część jego poranionej duszy, która na zawsze miała pozostać niegojącą się raną, zasklepiła się. Lily wpatrywała się w swojego syna z taką miłością, której nie mogły zastąpić najszczersze chęci pani Weasley, uczucie Ginny, czy troska Hermiony.  Każdą z nich kochał na swój sposób, ale zrozumiał, że to właśnie tego spojrzenia brakowało mu całe życie - oczu matki.

Tak bardzo pochłonięci byli sobą, że ze zdziwieniem nagle przypomnieli sobie o pozostałych świadkach tej sceny. Twarz Hermiony błyszczała od łez, Ron wyglądał na tak poruszonego, że wyglądał, jakby tylko sekundy dzieliły go albo od wrzasku, albo od zemdlenia. 

Tylko Snape pozostał nieruchomy, z niezmienionym wyrazem twarzy, jeszcze trudniejszym niż zwykle do odczytania. Lily odwróciła w końcu wzrok od Harry'ego i zbliżyła się ku reszcie.

- To ty jesteś Hermiona Granger, prawda? - zapytała, wciąż lekko zdławionym głosem ze wzruszenia, ale płomiennym uśmiechem.

- Tak... proszę pani - odpowiedziała po lekkim zawahaniu Hermiona.

- Proszę, mówcie mi Lily. W końcu jesteśmy teraz w tym samym wieku - a przynajmniej lubię tak myśleć - zaśmiała się i podała jej bladą dłoń. Hermiona odpowiedziała uśmiechem i dodała:

- A to mój mąż, Ronald Weasley. 

- Wiele o tobie słyszałam - powiedziała Lily, a Ron uniósł brwi.

- Jeśli słyszałaś o mnie od profesora Snape'a, to raczej nie mogło być nic dobrego.

Lily zachichotała.

- Cóż, oddzielając fakty od opinii Severusa zdołałam zauważyć, że jesteś najlepszym przyjacielem mojego syna, a to już wiele dobrego. Poza tym, chyba nie zamierzacie po tych wszystkich latach zwracać się do Severusa profesorze?

Snape posłał im mordercze spojrzenie zza pleców Lily.

- My... może przy tym zostaniemy... - mruknął Ron, starając się zachować neutralny ton.

- To przecież śmieszne! Sev, proszę cię, musisz ich zachęcić - przecież nie mogą wciąż do ciebie mówić "profesorze". Wszyscy jesteśmy dorośli, a ty już nie uczysz, prawda? - spojrzała na Snape'a z iskrami rozbawienia w oczach. 

- Jeśli wolą zwracać się do mnie per profesorze, to nie zamierzam im tego zabraniać.

- Dobrze, jeśli sam im tego nie zaproponujesz, to ja też będę się tak zwracać, profesorze Snape.

Snape spojrzał na nią z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia za razem. 

- Jak uważasz - mruknął tylko, znowu doprowadzając Lily do śmiechu.

Harry, Ron i Hermiona stali zmieszani, nie wiedząc, jak zareagować na wymianę zdań między dawnym znienawidzonym nauczycielem, a zmarłą przed laty matką Harry'ego. Do Lily i Severusa również musiała dotrzeć złożoność i niedorzeczność tej sytuacji, bo zamilkli i nastała trudna do zniesienia cisza. Zbyt dużo niewymówionych pytań wisiało w powietrzu, by móc rozmawiać swobodnie.

- Wejdźcie, napijemy się wszyscy herbaty i porozmawiamy. Chyba nie można sobie mieć więcej do powiedzenia, niż my w tej chwili - przerwała ciszę Lily, zakłopotanym gestem wskazując dom stojący na wzgórzu przed nimi.

Ruszyli we wskazanym kierunku, każdy przepełniony słowami, które wciąż pozostawały ciszą.

Obraz nieznanego malarzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz