~1~

4 0 0
                                    

Inez  pov 's:

- Co ty właśnie zrobiłeś?!-wrzasnęłam rozwścieczona do granic możliwości. Moja twarz  zapewne była już koloru purpury. Do oczu skapywał mi sos pomidorowy z makaronem a ja cóż szybko złapałam swoją porcję stołówkowej ogórkowej i wylałam ją jednym chaustem na twarz niejakiego Rusha- mojego wroga numer jeden w tej szkole. Syn przyjaciół moich rodziców, tępy i nadędy jak mało kto dupek oraz ugh mój były przyjaciel. Nie wiem jakim cudem ja mogłam się z nim przyjaźnić. Byłam ślepa albo ślepa.  Byłam zakochana.

-Ty tępa dziwko!- wrzasnął ocierając twarz z pysznej zupy. Zmarnowałam na tego śmiecia talerz mojej ukochanej zupy. A i to powód naszej odwiecznej sprzeczki. Przespałam się z jego wrogiem. Ta. No to tyle. Tak jakby on go potem zmasakrował a ja zostałam bez przyjaciela. Trzy lata wiecznych kłótni i bijatyk. Nienawidzę go. Rush jest też kapitanem tych męskich prostytutek jak im tam było? Panter z Austin West High School? Mniejsza o to jak oni się nazywają. Na głupie nieszczęście mamy wspólnych znajomych i uwaga hit dnia: jestem jego cheerleaderką. Nie wiem jak to się stało ale akurat jemu nie kibicuje nigdy.

-Inez Cox i Rush Ward do dyrektora w tej sekundzie!- po stołówce rozniósł się tubalny głos starej szkolnej dziwki. Sama podejrzewam tą nauczycielkę o romans z Deanem z trzeciej P.

-W dupe se go wsadź.-prychnęłam w jej stronę, totalnie nie szanuje jej ani żadnego z tutejszych nauczycieli. Jedyne co mnie nauczyli to więcej przekleństw.

-Wiesz, że on już tam był. -Zaśmiał się Rush który tylko w tym się ze mną zgadzał: oboje nienawidzilśmy tej szmaty. Zebrałam z podłogi moją torbę i z zamiarem opuszczenia tego jakże znienawidzonego przeze mnie budynku skierowałam się w stronę wyjścia lecz ta ugh "nauczycielka" krzyknęła nam do uszu niszcząc nasze bębenki.

-Ward, Cox! Natychmiast wy parszywe poczwary. -jej głos mroził krew w żyłach co oznaczało, że była już zbyt bardzo i lepiej odpuścić.

-Już Pani Rainbow.- zwróciliśmy się do niej w tym samym momencie jej nazwiskiem wartym śmiechu. No kto się tak nazwał. Siwo włose babsko szeresze ode mnie dziesięć razy złapało nas za poły bluz ze szkolnej drużyny oczywiście.

- Aż was zaprowadze. -świnia. Kolejne wezwanie rodziców do szkoły sprawi, że co najmniej mnie zawieszą a ja muszę być na treningach i meczach. Nawet on musi aby nasza szkoła coś wygrała. No bez kitu, jak nas wyeliminują to przegrają i dobrze o tym wiedzą.

Szliśmy długim korytarzem pomalowanym na biało czerwono niebiesko jak barwy naszej budy. Na ścianach wisiały dyplomy i gabloty z pucharami które uczniowie zdobyli. W końcu korytarza na którym były już tylko jedne drzwi właśnie do gabinetu dyrka stała też para krzesełek na których zmuszeni byliśmy usiąść.

Siwa powiadomiła łysego, że znów nabroiliśmy i w niemej sekundzie wepchała nas z impetem do jego bióra.

A oto i on. Sławny na całe miasto John Downey. Starawy, miejscami łysy dyrektor Austin West High School. siedzi przy bióru łypiąc na nas okiem. Chyba już ma nas dość a raczej na pewno.

-Rodzice już jadą.-burknął ale po chwili roześmiał się a my z nim. Po prostu jest dobrym znajomym naszych rodziców.-Słuchajcie dzieciaki, ja naprawdę nie chcę was karać. -westchnął ocierając łzy śmiechu. Poprawił się w wielkim i miękkim skórzanym fotelu a potem spojrzał po nas. Tęcza odchrząknęła ale nikt nie zwrócił na to większej uwagi.

-To tego nie rób.-wzruszył ramionami jakże rozbawiony czarnowłosy. Czarny to kolory który z nim kojarzył się najbardziej. Czarne długie jeansy, czarne t-shirty, czarne bluzy, czarne buty, czarne włosy, czarne oczy. Cała jego postawa i natura pokazywała go w dziwnym świetle. Jakby chciał pokazać, że jest groźny, niedostępny i wściekły. Ja go znałam lepiej i doskonale wiedziałam, że on po prostu chce za takiego uchodzić a normalnie był posłuszny i potulny jak baranek.

-Rush.-upomniał go staruszek. Jednak przy innych nalegał abyśmy zwracali się do niego per pan. -Tu chodzi o to, że jesteście dobrzy dla wszystkich a nie dla siebie. Mam kilka propozycji. -westchnął a ja cóż przeraziłam się. Propozycji? Dla nas? Ogłupiał? Ja naprawdę rozumiem jego intencje, ale nie. Nie ma szans. My się pozabijamy.

-Dla naszej dwójki?-debil. Po prostu debil. A co on myślał, że dla kogo?

- Tak, każda zawiera wasz udział we dwójkę. Ustaliłem je wspólnie z waszymi rodzicami.-aha. No spodziewajmy się udziału we mszy świętej. Najlepiej trzy razy dziennie.

-Porażka.-westchnęłam przy ocieraniu sosu z czoła.

-Już jesteśmy. -w tej samej chwili do gabinetu weszły dwie blondynki. Luna Cox i Lexa Ward. Dwie wariatki, matki, prawniczki.

-Rush, co ty jej zrobiłeś?-zaczęła z pretensjami w stronę syna ciocia Ward. Lubiłam ją, zawsze mówiłam jej per ciociu a na Ivana Ward per wójku.

-Proszę cię to pewnie ona zaczęła. Inez przeproś Rusha. -Jeszcze bardziej pretensjonalnym tonem moja matka zganiła mnie. Dobre sobie, mam go przeprosić? W życiu, nigdy, nie w tym wymiarze i w żadnym innym.

-Was chyba posrało. -wypuściłam z siebie z wściekłością. To nie ja zaczęłam. No dobra, może i ja, ale to była zwykła przepychanka słowna.

-Dzieci!- wrzansnęły nasze matki gdy Rush zaczął wychodzić z biura naszego dyrka. To był zły ruch wrogu.

-Więc teraz wybierzcie.-głos zabrał jak zwykle niezawodny dyrko. -Pierwsze to sprzątanie szkoły przez miesiąc, razem.-prychneliśmy i pokręciliśmy głowami na nie.-Drugie to pomysł waszych mam, podobno byliście nierozłączni więc moglibyśmy spinać was kajdankami od 8 do 15 oprócz treningów, codziennie przez cały rok.-tym razem roześmiałam się w głos. Głupszego pomysłu nie mogły mieć. Jasno powiedzieliśmy NIE.- Zostało wam wypełnienie tej listy na przeciw temu co pisaliście. Wasi znajomi mi ją dali. -wyszczerzyłam oczy i już wiedziałam, że zajebie Beccę, Lię i Parkera. Rush uśmiechnął się z tym glupim uśmieszkiem. Dyrko wręczył nam kawałek kartki na której wypisane było 8 punktów.

1. Nigdy nie pomożemy w schronisku.

2. Nigdy nie opuścimy żadnej imprezy.

3. Nigdy nie spędzimy całego tygodnia tylko sami.

4. Nigdy się w sobie nie zakochamy.

5.Nigdy nie zrobimy nic dla dziury Austin.

6.Nigdy nie będziemy dobrymi uczniami.

7.Nigdy nie przestaniemy się wygłupiać.

8.Nigdy nie  będziemy wagarować.

-No może oprócz czwartego. Tego nie musicie robić.- zaśmiał się John'ey. Nawet nie musisz prosić. -A i ktoś ma potwierdzić to co zrobiliście.-Świetnie. Pora skoczyć z mostu na bungee bez bungee.

-Dopilnujemy tego.- Głos zabrała ah, Luna Cox. Co jak co ale o matko. Chyba się posram a nie wypełnienie tą listę.

Wyszliśmy z gabinetu Downeya i nasze mamy skierowały się ku wyjściu a my zaraz oo nich.

-Jadę do domu. Musisz potem przyjsć. -warknął w moją stronę nie kochany Rush.

-Nie ma takich szans. Niczego nie zrobię z tobą.- prychnęłam i wsiadłam do mojego czarnego Lambo. Co jak co ale biedna nie jestem.

-Słuchaj In. Mam to gdzieś czychcesz czy nie. Przyjdziesz albo twoja mama cię przyprowadzi, bo dzisiaj jest kolacja u moich rodziców. - On zdrobnił moje imię. On wie co zrobił? Nie, napewno nie. On to zrobił specjalnie, albo mu się pomyliło. Zamknęłam szybko drzwi od auta i z piskiem opon ruszyłam z parkingu wprost do domu nie patrząc na to czy Rush też już pojechał.

Mam go gdzieś prawda?









Niby mam tu coś nowego ale raczej nie będzie to czymś wielkim i częstym.

Rozdziały będą naprawdę rzadko bo nie mam czasu aby coś knocić.

Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał.

Xoxo ❤

Lista rzeczy zakazanychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz