<ostatni akapit to smut/lemon/nsfw, jakkolwiek by to nazwać, więc czytasz na własną odpowiedzialność>
Khun Aguero Agnis nigdy nie był zbyt skory do wiary w zjawiska nadprzyrodzone. Jak sam w końcu twierdził, ten świat zawierał w sobie wystarczającą dozę irracjonalizmu. Pierwszą zasadę nim rządzącą wszyscy poznawali już jako dzieci – by uniknąć błędów z przeszłości, musisz ją poznać. Co za tym idzie, każdy człowiek rodził się ze znamieniem na swoim ciele, które miało symbolizować przyczynę jego własnej śmierci w poprzednim wcieleniu. To należące do Khuna nie należało do największych. Może niektórzy uznawali go przez to za szczęśliwca. Mimo tego dwie ciemne kropki na bladej szyi dawały wrażenie, jakby przed chwilą został ukąszony przez jadowitego węża. Choć zdawały się one wyjątkowo duże jak na ugryzienie zwykłego zwierzęcia, Aguero starał nie zaprzątać sobie nimi głowy. Czy szansa na to, że ponownie zginie w ten sposób, była duża? Nie, oczywiście, że nie. Od tego rodzaju poczwar trzymał się z daleka. I to w pełni mu wystarczało, by całkowicie ignorować swoje naznaczenie. Khun Aguero Agnis był w końcu człowiekiem zapracowanym, nie miał czasu na takie niuanse.Zawsze stosownie ubrany – garnitur na miarę, wypolerowane buty,czarny krawat i markowy zegarek. Pełen klasy, wdzięku, definicja człowiek sukcesu. Jego życie, zupełnie jak jasnoniebieskie włosy,było starannie poukładane. Nie rozumiał ludzi, którzy przykładali nadmierną wagę do swoich znamion. W jego słowniku nie figurowało słowo „przeznaczenie", w końcu wiara w nie nie miała podstaw logicznych. Przecież na świecie były dużo bardziej istotne sprawy– ekonomia, polityka, nadciągająca katastrofa klimatyczna!Zajmowanie się czymś tak trywialnym zdawało się przy tym wręcz egoistyczne. Albo tak przynajmniej mu się wydawało.
Jesień potrafiła być naprawdę piękną porą roku, ale miała jedną stanowczą wadę.Zbyt krótkie dni. Aguero spędzał w swoim biurze znaczne ilości czasu, przez co zarówno przy jego wejściu, jak i wyjściu z budynku było już ciemno. Może nie przyznałby tego przed sobą, ale nie lubił powrotów. Biuro było jego azylem. Pełne życia, ludzi,ważnych spraw. A jego dom? Pusty, emanujący samotnością i marazmem. Aguero miał wszystko, ale i tak mu czegoś brakowało.Kogoś, w gwoli ścisłości. Mógł odrzucać od siebie te myśli,mógł im zaprzeczać, mógł je nawet uznać za całkowicie idiotyczne. Ale co by to dało, skoro sam wiedział, że jest inaczej? Samoświadomość była jednocześnie darem, jak i przekleństwem. Jednak sama w sobie nie wpływała w większy sposób na rutynę Khuna ani tym bardziej nie mogła jej zmienić. Aguero spakował ostatnie dokumenty w skórzaną teczkę i po raz setny sprawdził, czy zabrał ze sobą wszystko, co potrzebne. Zegar pokazywał godzinę dwudziestą, więc na dworze panowały już istne egipskie ciemności. Jedyną nadzieją i ratunkiem przed nimi były uliczne latarnie. Khun mieszkał niedaleko swojego biura, więc spokojnie mógł dotrzeć do domu o własnych nogach. Po drodze mijał co mniejsze uliczki, domy, parki i szybko jadące samochody. Czasami mógłby przysiąc, że w żadnym innym mieście nie byłby w stanie zobaczyć za kierownicą tak wielu imbecyli, którzy najwyraźniej ograniczenia prędkości traktowali jak sugestie, a nie jasne obostrzenia. Khun naprawdę potrafił być tolerancyjny, ale niekompetencja i brak odpowiedzialności wyprowadzały go z równowagi. Nagle za swoimi plecami usłyszał jakiś łoskot. To nie mógł być wiatr. Brzmiało to bardziej na szelest liści, na które ktoś właśnie stanął. Natychmiast odwrócił się za siebie, ale spotkała go jedynie pusta droga, okraszona w granatowy całun jesiennej nocy. Może mu się zdawało? Nie, niemożliwe. Pewnie jakieś zwierzę. Tak, to jedyna rozsądna opcja. Khun naprawdę starał się w to uwierzyć. Mimo tego przez całą drogę do domu nie mógł pozbyć się uczucia, że swoją trasę pokonuje z jakimś towarzyszem. Gdy tylko dotarł do celu, szybko zamknął za sobą drzwi, rzucając płaszcz na fotel.
– Znowu sam – wymamrotał pod nosem Aguero.
Mówienie do siebie było jednym z tych nawyków, których nie wykształcił do końca świadomie. Khun nie lubił, gdy w jego otoczeniu panowała kompletna cisza. Zawsze zdawała się zbyt przytłaczająca. Cisza jako jedyna tak głośno potrafiła wykrzyczeć mu w twarz bolesną prawdę. Był cholernie samotny.