22. Pasmo porażek

880 66 7
                                    

Lilith po prostu obudziła się któregoś dnia ze świadomością, że coś się stanie. Nie wiedziała co, nie wiedziała kiedy. Dręczyło ją tylko przeczucie, że niedługo coś wybuchnie. 

To było bardzo męczące. Nie chciała ignorować swojej intuicji, która do tej pory była niezawodna, jednak oczekiwanie w napięciu na tragedię także nie zaliczało się do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie. Strasznie ją to denerwowało, chociaż z zewnątrz starała się tego nie pokazywać i raczej zbierać punkty dla Hufflepuff aniżeli je tracić poprzez gburowate zachowanie i nieuwagę. To było zbyt bardzo nie w jej stylu, aby nie potrafić utrzymać się w ryzach przez kilka dni. Marudzenie uznawała za marnowanie czasu, w którym można było się przecież śmiać i powodować uśmiech na twarzach innych. 

Pewnego promiennego, kwietniowego poranka Lilith biegła na Zaklęcia i po prostu czuła nadchodzący dramat. Jej oczekiwania sprawdziły się, gdy w okolicach Wielkiej Sali wpadła z impetem na Charlesa Notta i o mało nie połamała mu żeber, niecelowo uderzając go w brzuch wyładowaną po brzegi torebką. Nie twierdziła, że nie zasługiwał, jednak piekielnie niezręcznie się czuła, gdy widziała, jak zgina się z bólu i patrzy na nią nienawistnym wzrokiem. Nie pozostało jej wtedy nic innego jak go przeprosić, co zrobiła chyba sto razy, jednak chłopak wciąż patrzył na nią nieprzychylnie. Pech sprawił, że nie chciał uwierzyć w udział przypadku podczas tego wydarzenia. To była absurdalna opinia jak na kogoś znającego Puchonkę tyle czasu, ale nic nie mogła z tym zrobić. Tak jakby posądzać muchę o to, że brzęczy, chociaż to wcale nie zależy od niej. 

Nawet jeśli w duszy nie narzekała, było jej bardzo głupio, gdy z twarzą skrytą w dłoniach opowiadała o sytuacji przyjaciółkom, które podeszły do sprawy nieco inaczej, mianowicie śmiały się do rozpuku. Siedzący obok Oscar stwierdził nawet, że w zasadzie to nie powinna go przepraszać, bo należało mu się, za bycie skończonym kretynem przez tyle lat, jednak Lilith nie popierała tej opinii. Nawet najgorszemu wrogowi nie potrafiłaby przywalić w twarz bez powodu.

Nieco się zlękła, gdy przeczucie nie opuściło jej nawet po feralnej stłuczce, a wręcz przeciwnie — nasiliło się. Jedynym plusem całej sytuacji było to, że odpychając swoje myśli od męczącego fatum, koncentrowała się w pełni na powierzanych zadaniach, co skutkowało niewysadzeniem niczego i niepomyleniem żadnego zaklęcia. Innych pozytywów nie widziała.

Za każdym razem, gdy zwierzała się Jo i Millie z tego, że czuje w kościach nadchodzący bieg wydarzeń, te patrzyły na nią z przymrużeniem oka. Ich szósty zmysł nie był jeszcze uaktywniony, gdy arystokratka w zadziwiającej ilości sytuacji kierowała się właśnie intuicją, wybierając często impulsywnie i bez rozpatrzenia innych możliwych opcji. Szczęście jej dopisywało, więc nie wychodziła na tym źle, jednak gdy za jej namową Davies zdecydowała za pomocą własnego przeczucia i okazało się to totalną porażką, zrezygnowała z namawiania ludzi do takiego toku postępowania. 

W sowę, która w porze lunchu przyniosła jej list, wpatrywała się na tyle długo, że zwróciła tym na siebie uwagę kilku trzeciorocznych siedzących nieopodal. Dopiero gdy Millie szturchnęła ją, wyrywając puchaczowi wiadomość i odprawiając go, oprzytomniała i chwyciła pergamin. Na jej twarzy wciąż gościł nerwowy uśmieszek, gdy niespokojnie wpychała go pomiędzy książki, by jak najmniej osób zdążyło zauważyć coś więcej niż sam pergamin z jej nazwiskiem. Przeczytanie wiadomości odstawiła na później. Miała inne priorytety, jak na przykład nie spóźnić się na Mugoloznactwo. 

Dopiero po skończonych zajęciach zaznała chwilę spokoju w dormitorium. Ominęła posiłek, zrzucając z siebie od razu niewygodny mundurek, który jak nigdy zaczął jej przeszkadzać i rozpuszczając włosy, które nagle stały się zdecydowanie za ciężkie. Leżała błogo z twarzą w poduszce, próbując pozbyć się z umysłu demonów, które nieustannie szeptały jej, że zaraz stanie się coś złego, chociaż ten dzień był na tyle obfitujący w nieszczęścia, że więcej nie było jej trzeba. Z nieuwagi zbiła podczas ostatniej godziny kałamarz, którym zdążyła się nawet pokaleczyć, efektem czego była kolejna wizyta u pani Pomfrey. Na szczęście rany nie były głębokie, jednak na tyle irytujące, aby opatrunki doprowadzały ją do szewskiej pasji za każdym razem, gdy zaczynały się odwijać. Niestety dyptam okazał się niewystarczający i matrona uznała takie zabezpieczenie za niezbędne. 

Słyszy nas tylko noc | James  Potter ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz