ŚMIERĆ

45 3 0
                                    


[W EPILOGU POJAWIA SIĘ PIOSENKA "SZKLANY CZŁOWIEK": ]Śmierć się poddał. Brzmi to dziwnie, ale to jedyny sposób, żeby ująć to, co się z nim stało. Najsmutniejszy z Jeźdźców zażyczył sobie świata, w którym go nie ma. Jest w nim jedynie pustka, ciemność. Otchłań. Gdzieś w niej jest to, co zostało ze Śmierci czyli bardzo niewiele. Po tym jak rozstał się ze swoimi braćmi, wymyślił sobie dodatkowe pięć minut życia. Ostatnią szansę na powiedzenie na głos, tego o czym bał się nawet myśleć. Tylko wtedy mógł w spokoju zamknąć oczy i dać pochłonąć się nicości. - Czy to wszystko miało jakieś znaczenie? - spytał samego siebie. Echo jego słów niosło się przez świat, świat w którym nic nie było. - Zmarnowałem całe swoje życie na walkę z tym, co wyżerało mnie od środka. Walczyłem z depresją i alkoholizmem, poczuciem winy i przytłaczającym smutkiem. Zjebałem wiele rzeczy i nigdy nie porzuciłem chęci zmieniania się na lepsze. Ale teraz... nie wiem... nie wiem czy było warto. Ciemność milczała. - Koniec końców i tak wszystko zaczęłoby się od nowa. Nie wiem czy nie wróciłbym do nałogowego picia, do zabijania się od czasu do czasu... To wszystko nie miało żadnego sensu. Każda moja mała zmiana, wszystko o co walczyłem było zwykłą stratą czasu. Dlatego cię potrzebuję, mój Pusty Świecie. Muszę przestać być. Tylko w ten sposób będę mógł się wyrwać z tego gówna. Nie chcę być sobą, ale nie chcę się też zmieniać. Chcę być, kurwa, szczęśliwy. Śmierć zaczął płakać. - Czuję się winny robiąc rzeczy, które kocham, czuję, że każda moja cecha mogłaby mi pomóc zrobić coś wielkiego, coś dobrego. A ja zmarnowałem siebie, zmarnowałem wszystkie swoje talenty. Mogłem być kimś więcej, mogłem być kimś ważnym w całej tej pierdolonej historii. Nie zasługuję na nic dobrego, co mnie spotkało. Zasługuję tylko na... śmierć. Łzy znikały w ciemnej otchłani. - Nigdy nie byłem w pełni sobą. Nie rozumiałem własnych działań i emocji. Ba, nie wiedziałem nawet czy to, co czuję w sercu jest rzeczywiście... prawdziwe. Żyłem naprawdę długo w Czwartym Wymiarze i na Ziemi, a mimo to wciąż nie wiem kim jestem. Umrę tutaj, zapomniany przez wszystkich i samego siebie. Tak będzie najlepiej, to będzie dobre zakończenie tej historii, która i tak jest już za długa. Cały ten szajs powinien skończyć się już wieki temu. W momencie, w którym zerwaliśmy z Otchłanią. W momencie kiedy ja i moi bracia wciąż byliśmy... szczęśliwi. I nawet teraz nie wiem czy mi się nagle wydaje czy rzeczywiście patrząc przez pryzmat czasu kiedyś było jakby lepiej. Nie wiem. Nic, kurwa, nie wiem. Śmierć zapalił papierosa i zamyślił się na moment. - Bo widzisz, Pusty Świecie, myślałem, że znalazłem jakieś odpowiedzi. Myślałem, że się czegoś nauczyłem i na końcu będzie jakaś puenta. Jakiś morał z tej pierdolonej opowiastki o czterech alkoholikach i ich pojebanych przyjaciołach. Ale koniec już był, ostatnie słowa zostały wypowiedziane. Kurtyna zapadła, aplauzu nie było bo zajebaliśmy widownię. I dopiero teraz do mnie dociera, że to wszystko nie miało sensu. Nic kurwa, nie ma sensu. Zaciągnął się mocno dymem. - Wydaje mi się, że to idealny czas by umrzeć. Śmierć zamknął oczy. Był gotowy. Wyrzucił z siebie wszystko, co niszczyło go od lat. Ulga była tak ogromna, że mógłby... umrzeć. I zbiegiem okoliczności, dokładnie to się miało z nim stać. Ta myśl tak poprawiła mu humor, że aż zaczął sobie nucić pod nosem. Jeszcze noc się wokół tli, a już wiem, że dzień jest zły Zdjęcia gwiazd, w gazecie chleb I jak zwykle moja twarz byle jaki wygląd ma A na włosach jakiś spray Śmierć poczuł we włosach wiatr. W Pustym Świecie nie było wiatru, więc musiało to znaczyć, że jego czas ostatecznie nadszedł. To był koniec, tak bardzo upragniony przez niego koniec. Palę w piecu, ciepło jest, moje wiersze - trochę wstyd Gdzieś na ścianie dyplom mam - trzecie miejsce w skoku w dal Znowu na nic przydam się, lepiej chyba pójdę spać Nie oglądaj moich zdjęć Śmierć uśmiechał się szeroko, a po jego policzkach spływały łzy szczęścia. Zaczął śpiewać na cały głos Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart A czerwień mojej krwi to tylko jakiś żart I zapominać chcę tak często jak się da Że nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart Piosenka stopniowo cichła, a Pusty Świat powoli uwalniał Jeźdźca z bólu, który go więził. Głos Śmierci był już ledwie słyszalny, ale w tych ostatnich chwilach zdążył on jeszcze wyśpiewać swoją pożegnalną zwrotkę. Ty pilnuj moich snów i przychodź kiedy chcesz Te chwile z moich dni do jednej dłoni zbierz I nie pocieszaj mnie i tak tu będę stał Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart Śmierć się poddał.

Uniwersum jeźdźców - epilogiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz