Wpatrywanie się w ściany pokoju zajmowały przeważną część mojego dnia. Dopatrywałem się w niej zadrapań, tłustych plam i śladów po zabitych muchach. Czasem nawet, gdy zbliżyłem się wystarczająco, mogłem dostrzec pozostałości po napisach, które nakreśliłem pisakiem na niebieskawej ścianie pod wpływem emocji. Oczywiście, następnie zostałem za to ukarany poprzez konieczność zmywania liter i odmalowywanie koloru. Mogłem się tego spodziewać, chociaż i tak dawało mi to poczucie wolności. Nawet, jeżeli objawiało się w tak beznadziejnych czynnościach, jak niszczenie swojego pomieszczenia. Było minęło, pozostały tylko ślady znaczące o przeszłości tego miejsca, które fascynowały mnie na tyle, że potrafiłem bez celu gapić się w jeden, mały punkt godzinami, jakby był najważniejszy na świecie. Dziękowałem Bogu, ze mogę sobie pozwolić na tak pozbawione produktywności zajęcie. Lata dzieciństwa minęły, pozostawiając żal i niezrozumienie, nadszedł czas studiów, do których nie byłem w stanie się zmusić.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk, którego z początku nie potrafiłem zidentyfikować. Może trzask lub przedmiot uderzający o ścianę. Gdy do moich uszu dobiegły stłumione krzyki i lament, odgadłem, że mój ojciec wywołał kolejną kłótnię pełną agresji do swojej żony za wszystko, co dzieje się na świecie. Wystarczyło, że talerz był źle umyty, by dom zamienić w piekło na najbliższe parę godzin. Stwierdziłem, że nie będę dalej czekał na zbawienie. Na ramiona zarzuciłem czarną koszulę, poprawiłem dłonią złociste włosy i ukradkiem wydostałem się z domu. Nogi kierowały mnie same, jakby automatycznie wybierały trasę. Wiedziałem, gdzie podążam, do tej małej kawiarni na rogu, w której kątem oka mogłem zerkać na niebieskowłosego kelnera skrytego za dziwną maską.
Gdy przekroczyłem próg, mały dzwonek nad moją głową zadzwonił wesoło, chcąc dać znać wszystkim w lokalu, że pojawił się nowy klient. Rozejrzałem się, chłonąc oczami estetykę mnie otaczającą. Ciemne ściany, niewielkie stoliki, przy których dzielnie czuwały fikuśne krzesełka. Po podłodze wykładanej czarno-białymi kafelkami, szybkim krokiem przemieszczali się kelnerzy i kelnerki w schludnych garniturach z muszkami zawiązanymi ciasno pod szyją. Towarzyszył im zapach mielonej kawy i kruchych ciastek. Przepadałem za nimi, choć łamały mi się w dłoniach, zupełnie jakbym nie miał wystarczającej delikatności, by je pochwycić. Zrezygnowałem z ich kupna po tym, jak jeden z kelnerów posłał mi pełny rozbawienia uśmiech, widząc, jak się męczę z deserem, pesząc mnie tym do reszty.Ruszyłem do lady wolnym krokiem. Nie potrzebowałem spoglądać w menu, gdyż zawsze brałem to samo. Zwykła, czarna kawa mająca w sobie tą lekką gorzkość stała się moim ulubieńcem, gdy tylko odnalazłem tę kawiarenkę. Znajdowałem się metr od stojącego za kasą mężczyzny - szatyna z włosami związanymi w ciasny kok, gdy nagle, usłyszałem cichy pisk butów i parę innych dźwięków. Ktoś we mnie wpadł, niekontrolowanie zasłaniając się tacą pełną napojów, przez co wszystkie znalazły się na mojej koszuli. Dopiero po krótkiej chwili do mojego ciała dotarł gorąc zawartości naczyń i poczułem jak płonę. Odsunąłem się od napastnika i nie patrząc na niego, od razu moje oczy skierowały się na przemoczoną koszulę. Syknąłem i zmarszczyłem brwi. Już chciałem wydać z siebie pełne niechęci do życia westchnienie poprzedzające słowa "cholera, zobacz co się stało z moją koszulą przez twoją nieuwagę!", lecz zostałem uprzedzony.
Osoba stojąca obok mnie, puściła pustą tackę pozwalając, by spadła na podłogę i zgniotła potłuczone szklanki. Zaraz potem, rzuciła się w moją stronę, próbując chusteczkami uratować moje ubranie. Działała szybko i sprawnie, lecz wciąż odczuwałem okropny ból - wycieranie tego tylko pogorszyło. Oprzytomniałem i już chciałem się usunąć z lokalu, lecz mimowolnie podniosłem wzrok. Przede mną stał nie kto inny, jak niebieskowłosy kelner z maską na twarzy. Raz za razem przepraszał mnie i zwracał się do mnie błagalnym tonem, abym nie zgłaszał tego do menagera. Jego fryzura się lekko rozwaliła, zamieniając idealnego koka niczym mała bułeczka, w poplątane spaghetti.
Odsunąłem się o pół kroku i z całą gracją, jaką miałem, uśmiechnąłem się.
-Bez paniki, przecież mnie nie zabiłeś - powiedziałem, rozkładając ramiona, tym samym próbując ukryć, że wrzątek zaraz wypali mi skórę. - Wszystko jest w najlepszym porządku.
Otrzymałem pełne szczerości spojrzenie, wyrażające smutek, strach i zmartwienie, które było w stanie zmieścić się w tych niebieskich oczach skrytych za maską. Otrzymałem spojrzenie, które warte było mojego serca.
CZYTASZ
coffee breath | Travis x Sally |
Fanfictionsally face ale kawiarnia/starbucks au?? Ten ship zdecydowanie tego potrzebuje