Nigdy nie sądziłam, że dojdę do takiego momentu w moim życiu. Już dawno straciłam nadzieję. Żyłam jak pusta skorupa od lat. Życie stało się nużące, nie widziałam w nim sensu. A teraz, gdy nauczyłam się żyć z tym uczuciem, wszystko się zmieniło. Z jednej strony jestem wniebowzięta, w końcu od zawsze tego pragnęłam. Z drugiej jednak wolę stabilizację, nie przepadam za drastycznymi zmianami. Czy życie nie jest prostsze, gdy nie musimy się mierzyć z nieznanym? Sama już nie wiem co myśleć. Czuję, jakbym dostała drugą szanse, na nowo się narodziła. Tak bardzo się boję, że wszystko potoczy się tak samo. Jednak, gdy znów to poczułam, nie jestem w stanie zrezygnować z tego uczucia. Chcę żyć, jakby jutro miało nie nadejść. Nawet jeśli przyniesie mi to tylko ból.
***
Spacerowałam leśną ścieżką jak to miałam w zwyczaju od lat. Zbliżał się zachód Słońca, ale miałam wystarczająco dużo czasu. Był to wiekowy las. Mało kto zapuszczał się tak daleko. Większość osób się bała, byli przekonani, że żyją tu istoty gotowe ich rozszarpać, jak tylko wstąpią na ich teren. Było mi to na rękę, przynajmniej nikt mi nie przeszkadzał w podziwianiu jego piękna. Dzięki ludzkiemu strachowi nie ścinali drzew, ani nie zbierali roślin. Ziemię pokrywała ściółka, gdzieniegdzie można było dostrzec pięknie zielony mech, a także kwiaty, o których ludziom się nie śniło. Drzewa sięgały wysoko ponad chmury, a czasami spomiędzy bujnych liści wydostawał się promyk słońca. Wokół latały małe puszki z drzew. Nigdy nie wiedziałam jaka jest ich nazywa, spotkałam się z tym tylko w tym miejscu. A nie miałam zamiaru nikomu mówić, że codziennie zagłębiam się w głąb lasu. Jeszcze by pomyśleli, ze nic im tu nie grozi i zniszczyliby mój azyl. Uwielbiałam ten zapach lasu, to świeże powietrze. Szłam wąską ścieżką, która powstała przez lata moich wędrówek. Już na samym początku obrałam jedną ścieżkę, nie chciałam bardziej niszczyć tego miejsca. W końcu dotarłam nad klif, z którego wspaniale było widać nadchodzący zachód słońca. Niebo przybierało piękną czerwono-żółtą barwę, gdzieniegdzie dało się dostrzec nawet fiolet. Ciepły wiatr delikatnie rozwiewał moje płomienne włosy. Idealnie pasowały do kolorów na niebie. Gdybym tylko mogła, to przychodziłabym tu i na wschód słońca. Niestety już o świcie musiałam zacząć pracę u pana Poole'a. Byłam służącą w jego posiadłości, znajdowała się ona zaraz obok lasu. Na jej terenie miałam mały, drewniany domek tylko do mojej dyspozycji. Rzadkością było, by służące były tak dobrze traktowane. Miałam duże szczęście, reszta kobiet zamieszkiwała część posiadłości dla służby. Pan Edward był wspaniałym człowiekiem. Większość arystokracji pomiatała nami, nawet kilka tych kobiet zatrudnił, gdy zostały pozbawione wszystkiego, przez swoich pracodawców. Czasami opowiadały nam, dziewczynom wychowywanym w tej posiadłości, jak były traktowane jeszcze kilka lat wcześniej. Chciały, żebyśmy doceniły to co Pan Edward nam dawał. Za pracę dostawałyśmy jedzenie, ubrania i dach nad głową. Większość z nas uważała to za wspaniały układ, tym bardziej, że w domu było ciepło, miałyśmy prawdziwe łóżka, dostawałyśmy pyszne jedzenie, a ubrania nie były stare i zepsute. Niestety dla niektórych to było za mało, chciały jeszcze dostawać pieniądze, a to było nie do pomyślenia. Po ich oburzającym zachowaniu szybko opuszczały mury posiadłości. Tylko dwie wróciły, były jeszcze młode, więc Pan Poole przyjął je z powrotem, błagały go na kolanach o wybaczenie i przepraszały za swoje zachowanie. Resztę czasami widziałam na ulicy, niektóre trudniły się prostytucją, inne trafiły do domów arystokracji. Jedna nawet błagała mnie, żebym porozmawiała z Panem Edwardem, żeby przyjął ją z powrotem. Każdy wiedział, że miałam trochę więcej swobody, niż inne kobiety. Zdarzało mi się padać ofiarą zazdrości co młodszych dziewcząt. Jednak starsze kobiety szybko przemawiały im do rozsądku. Byłam podrzutkiem, trafiłam tu jako niemowlak, podrzucona pod bramę. Pan Edward miał do mnie słabość, ponieważ widział jak się wychowuje, chyba w jakiś sposób zastępowałam mu jego zmarłe dziecko. Kilka lat przed moim pojawieniem się jego żona zmarła przy porodzie wraz z małą. Podobno bardzo ciężko to przeżył, kilka kobiet mówiło mi, że po moim pojawieniu się zaczęło mu się polepszać. Nauczył mnie nawet pisać i czytać. Pewnego razu jednak powiedział mi, że nie chce, żebym była zastępstwem za jego dziecko, po prostu pomaga mu myśl, że pomimo tragedii sprzed lat w rezydencji i tak było słychać tuptanie małych stópek. Choć miałam pewne przywileje, to dalej byłam służącą. Szczerze nie przeszkadzało mi to, przecież mogłam skończyć znacznie gorzej. Z chwili zadumy wyrwał mnie dziwny chrzęst. Po chwili uświadomiłam sobie, że skała pod moimi stopami zaczyna się kruszyć, chciałam szybko uciec, ale nie byłam w stanie, kawałki skał zbyt szybko osuwały się spod moich nóg. Czułam obezwładniającą panikę, gdy zaczęłam spadać w dół zbocza, próbowałam mentalnie przygotować się na upadek, ale nikt chyba niebyłby w stanie tego zrobić. Po chwili, która wydawała się wiecznością, poczułam straszliwy ból na całym ciele, chwilę przez zamknięciem oczu widziałam skały lecące w moją stronę.
CZYTASZ
Przeklęta Wieczność / ONE SHOT
Teen FictionJedyne czego pragnęła to miłość. Jednak nie chciała nikogo ranić, sama nie chciała cierpieć. Więc wzbraniała się przed nią latami. Żyła złudną nadzieją, że sobie poradzi. Zapomniała, że nie da się uciekać przez wieczność.