Rozdział 1

1.3K 57 45
                                    

   Była połowa sierpnia, lato powoli dobiegało już końca, jednak nadal panowało przyjemne letnie rozleniwienie. W ogrodzie niespiesznie pracowali ogrodnicy przycinając ozdobne drzewka, w otwartym letnim pawilonie białymi obrusami nakryto stoły do podwieczorku. Powoli ustawiano patery z maleńkimi kanapkami, ciastkami, owocami, dzbanki z wodą i sokami, karafki z winem. Stawiano zastawę, sztućce, układano na talerzykach finezyjnie serwetki. Dopełnieniem wszystkiego były bogate, kolorowe bukiety w kryształowym wazonie ustawione na środku każdego. Powoli zaczęli schodzić się zaproszeni goście. To była taka ich rodzinna tradycja, że co roku, w połowie sierpnia organizowali podwieczorek dla rady rodziców dwóch najbardziej prestiżowych szkół średnich w Auradonie. Wieki temu ich pradziadowie postanowili wybudować dwie placówki oświatowe dla najzdolniejszych alf, bet i omeg z bogatych domów licząc po cichu na to, że wykształcą najlepszych ludzi w królestwie, którzy z czasem będą zajmować najwyższe stanowiska w kraju, a omegi będą ich najlepszą ozdobą. Tak właśnie traktowano omegi, jako ozdobę dla alf, a tak się właśnie ułożyło, że rodzina Fitzgerald, która organizowała podwieczorek, została obdarzona jako potomstwem bliźniakami alfa, którzy byli w ostatniej klasie szkoły średniej i najmłodszym omegą, który właśnie rozpoczynał pierwszy rok liceum.

   -Jak się cieszę, że znaleźliście czas by nas odwiedzić - wzniósł toast hrabia Fitzgerald, kiedy zaproszeni goście zajęli już swoje miejsca. -Ten rok jest dla nas szczególny, ponieważ nasi synowie, chluba naszej rodziny kończą liceum i rozpoczynają za chwilę dorosłe życie. Mamy ogromny zaszczyt ogłosić, że dostali się również do Królewskiej Akademii Wojskowej, by zaraz po egzaminach końcowych, a tuż przed studiami odbyć staż w oddziale Marynarki Wojennej. Bastian, Victor jesteśmy z was ogromnie dumni. -młodzieńcy wstali, ukłonili się i ponownie zajęli swoje miejsca. -Jednak zebraliśmy się dzisiaj tutaj nie po to by świętować nasz prywatny sukces, ale by omówić najważniejsze wydarzenia nadchodzącego roku szkolnego. W końcu jesteśmy radą rodziców - zaśmiał się hrabia po czym zaprosił gości do wspólnego posiłku i zachęcił do zgłaszania pomysłów na coroczną zbiórkę charytatywną, którą organizowali w okolicach Zimowego Przesilenia.

   Z okien biblioteki przyglądał się całemu zajściu młody, piętnastoletni chłopak, który doskonale wiedział, że nie może uczestniczyć w tym wydarzeniu. Odkąd się tylko urodził rodzina trzymała go pod kluczem jakby wstydzili się, że w ich rodzinie musiała się urodzić omega. Stary hrabia, dziadek chłopców, od zawsze uważał omegi za słabe ogniwa nadające się wyłącznie do rodzenia dzieci do niczego innego, a on miał wyższe aspiracje. Swojemu synowi wszczepił właśnie takie myślenie o czystości klasy i nazwiska. Omego, choć przydatna była skazą na rodzinie, w której zawsze rodziły się silne alfy. Nigdy nie mogli zrozumieć jak można się było cieszyć z posiadania potomka, którego wychowywało się z myślą o innych. Państwo Fitzgerald posiadali czwórkę dzieci: najstarszego Lee, który po odbyciu stażu w Królewskich Siłach Powietrznych zdecydował się pozostać w armii, gdzie skończył prawo i inżynierię lotniczą, a w wieku zaledwie 28 lat otrzymał stopień porucznika; bliźniaki Sebastiana i Victora oraz Alexandra, jedyną omegę jaką wydały lędźwie jego matki. Hrabina Sarah Fitzgerald doskonale pamiętała ten dzień, kiedy lekarz z bólem serca przekazał jej tą wiadomość. Od tamtego dnia zajmowała się dzieckiem wyłącznie tyle ile musiała by nie wyglądało to źle w towarzystwie. Gdy Alex był mały zatrudniła dla niego bety guwernantki, a potem zdecydowali z mężem, że najrozsądniej będzie posłać chłopca do szkoły z internatem dla omeg w drugim końcu królestwa. Była to niewielka mieścina w której żyły wyłącznie omegi bez pary, które jeszcze nie odnalazły swojego przeznaczonego lub go straciły. Miał to być ich azyl, w którym mogły się schronić i być bezpieczne. Alexander spędził tam osiem lat swojego życia. Rodzinę widywał sporadycznie, tylko wówczas kiedy wypadało by pojawił się na oficjalnych spotkaniach, zjazdach rodzinnych, balach czy świętach. W sumie w domu bywał może cztery razy do roku, nie dłużej niż na weekend, a potem czym prędzej odwożono go do internatu, gdzie prócz starannego wykształcenia przygotowywano go do jego przyszłej roli. Na samą myśl jaka być może czeka go przyszłość po plecach przeleciał mu zimny dreszcz. Jeszcze raz zerknął na ogród i wesołe towarzystwo w pawilonie po czym wrócił na kanapę i zadzwonił po służbę. Kamerdyner zjawił się dopiero po 40 minutach i jego trzecim dzwonku.

Ogień i LódOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz