Miałem wrażenie, że przez ostatnie dwa lata, odzwyczaiłem się od mieszkania w tak małym mieście jak Boulder. Krótkie uliczki, niewielki ruch na ulicach, ponieważ wszędzie dało się dojść szybko piechotą, przytłaczająca ilość zieleni. Do tego brak wysokich drapaczy chmur, które odcinały dopływ słońca przez większą część dnia, a które w krótkim czasie zmusiły mnie do przerzucenia się z lekkich podkoszulków na sweter i płaszcz. Tutaj, mimo chłodu bijącego od stromych zboczy Gór Skalistych, w powietrzu nadal dało się czuć ostatnie podrygi lata.
To zdecydowanie nie było to, do czego byłem przyzwyczajony przez ostatnie dwadzieścia cztery miesiące, gdy wyjechałem na zasłużone stypendium do New England College of Business and Finance. Ojciec wreszcie mógł się puszyć przed resztą współpracowników handlowych jakiego inteligentnego syna wychował pod swoim dachem. Na swoje szczęście, trzymałem język za zębami za każdym razem, gdy słyszałem te brednie. Całość roboty odwaliła matka, która zamiast stosować przemoc w formie kary, faktycznie poświęcała mi więcej niż minimum swojej uwagi. To dla niej, kiedy zachorowała postanowiłem zrezygnować z prestiżowej uczelni i wrócić do niewielkiego Boulder. I chociaż kochałem tą kobietę najbardziej na świecie, widok niezadowolenia ze strony ojca doprowadzał mnie do szału.
Jakby te idiotyczne studia naprawdę były dla niego ważniejsze od zdrowia mojej matki.
W domu wytrzymałem aż dwa tygodnie. Psychicznie dałem radę zaledwie czterdzieści osiem godzin, zanim po raz pierwszy sięgnąłem po schowany w kredensie alkohol. Ale nawet najmocniejszy trunek mięknie w obliczu Lucjusza Malfoya i jego mocnej dłoni. Nie zamierzałem dać się obijać jak byle śmieć, natomiast rewanż wiązałby się z tym, że stałbym się dokładnie taki jak on. A tego nie chciałem. Dlatego postanowiłem wynieść się do jedynego miejsca, które wydawało się być w porządku.
– Stary, dużo jeszcze tego masz? – zachwiałem się, kiedy ciężka dłoń Zabiniego uderzyła w moje ramię.
Jak na mężczyznę zbudowanego z samych używek i fast foodów, potrafił przyłożyć. Nawet jeśli robił to kompletnie nieświadomie. Uśmiechnąłem się chłodno. Bagażnik świecił pustkami, co znaczyło, że góra kartonów, gotowych do rozpakowania już czekała na mnie na górze. O zgrozo, nienawidziłem przeprowadzek.
– Nie, to wszystko. Na szczęście.
Schowałem kluczyki do kieszeni spodni, zaciskając palce jednej z rąk na sześciopaku piwa. Osobiście wolałem mocniejsze napoje, jednak wiedziałem, że Blaise jest jego smakoszem. A nie byłem w stanie wyrazić wdzięczności inaczej niż poprzez alkohol. Zresztą, cholera, byłem mężczyzną, a ci nigdy nie należeli do grona wylewnych stworzeń.
– Na pewno nie będziesz miał problemów, że tutaj jestem? No wiesz, oficjalnie jeszcze nie należę do waszego bractwa...
Przerwał mi, unosząc dłoń.
– Miałbym problem, gdybym pozwalał pomieszkiwać w tym domu dziewczynom, a nie kumplom.
– A nie pozwalasz? – spytałem podejrzliwie.
– Oczywiście, że tak. I jak dotąd nie wpadłem, więc się nie martw.
Uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem, jakby właśnie osiągnął jakiś życiowy sukces niż tylko uniknął kilku jednorazowych kontroli ze strony uczelni. Chyba jednak celowałem aspiracjami wyżej niż Blaise. I pewnie, gdybym miał więcej znajomych niż on jeden, otwarcie bym mu to powiedział, a tymczasem, postanowiłem ugryźć się w język. Dzisiejszej nocy zamierzałem spać spokojnie, na miękkim materacu, z dala od chamskich podtekstów ze strony ojca. Wręczyłem przyjacielowi czteropak piwa i wskazałem kciukiem na coś odległego za plecami.
CZYTASZ
Raczej szczęśliwi niż nie | Dramione
Hayran Kurgu~ "Nadal był okropnym dzieciakiem, który próbował patrzeć na mnie z góry, choć chciał, żebym widziała w nim dorosłego mężczyznę. Jednak cóż to za mężczyzna, który zapomina języka w gębie, kiedy przyjdzie mu powiedzieć proste "przepraszam"? Przeprasz...