#7

468 36 30
                                    

Najchętniej, to bym zapytał się rodziców, czy mogę zostać w domu, bo źle się czuje, boli mnie nadgarstek (choć to nie prawda) i tak dalej. Miałbym weekend dłuższy o jeden dzień, wolno południe przed pracą i mógłbym skupić się na matematyce. Nie mogę się doczekać, aż będzie po pierwszym etapie, bym mógł zabrać się za historie, które czekają pod łóżkiem, by je przeczytać. Czuję pewnego rodzaju niedosyt.

Po pierwszym szoku Nyi zaczął się mój tatuaż podobać, kiedy dzisiaj mogłem zawinąć go tylko w folię spożywczą, którą wpakowałem do plecaka. Ojciec od początku był dość obojętny, chciał zobaczyć wzór, jednak ostatecznie powiedział, że nawet mi pasuje. Pozostaje mi tylko czekać, aż wszystko się zagoi.

— Kai. — Upomina mnie nauczycielka. Energicznie unoszę głowę, by spojrzeć na kobietę, która ze skrzyżowanymi rękoma przygląda się mi. — Witamy w rzeczywistości.

— Dzień dobry. — Rzucam obojętnie, na co reszta grupy wybucha śmiechem, jednak średnio mnie to teraz obchodzi. Kobieta wygląda na niezadowoloną moim tekstem, ucieszą klasę i wraca do prowadzenia lekcji.

Znów spuszczam wzrok na zeszyt i przymykam oczy. Nie ma jeszcze dziewiątej, jestem zmęczony przez siedzenie do późna. Bo najpierw musiałem ogarnąć zadania domowe z przedmiotów, a potem próbowałem przez jakiś czas, dość długi czas, skupić na zadaniach z matematyki na konkurs.

Plus na dodatek gdzieś tam cały czas znajdują się słowa Nyi, wypowiedziane w jej boku, które zdecydowanie dają mi do myślenia.

Jestem zmęczony, więc nie jestem w stanie skupić się na żadnej lekcji. Cały mój organizm niemal błaga o kilka godzin snu, by mógł odpocząć, zregenerować się i dać mi chociaż trochę energii. Za każdym razem, kiedy przymykam oczy na dłużej, niż trzydzieści sekund, każdy nauczyciel zwraca mi uwagę. Nawet nie jestem głodny, śniadanie, które zjadłem rano wciąż się mnie trzyma. W ciągu kilku tygodni cała moja kilkumiesięczna dieta, siłownia i wielogodzinne bieganie, pójdą na marne, przez widzewianki mojego organizmu. Czasami są momenty, kiedy nie jestem w stanie spojrzeć na jedzenie w jakiejkolwiek kategorii. Zależy od dnia albo mojego humoru.

— Gdybym wiedziała, że spałeś dzisiaj dwie godziny, pomyślałabym, że dopiero teraz ogarnąłeś, że Jay z tobą zerwał. — Zauważa spokojnie Nya, kiedy pojawiam się obok niej na szkolnym korytarzu. — Wyglądasz, jak żywy trup. Mam gdzieś korektor w kosmetyczce, chcesz?

— Dzięki. — Prycham lenienie, zarzucając głowę na jej ramię. — Nie chcę.

Chciałbym jeszcze zostać z głową na ramieniu siostry, ale słyszę dzwonek na lekcję. Jęczę z irytacji z tego powodu i bez pożegnania kieruję dalej w głąb korytarza, gdzie sala, gdzie spędzę następne kilkadziesiąt minut, niemal zaprasza mnie przez swoje otwarte drzwi.

Czekam więc na długą przerwę, jak na zbawienie, bo to ponad godzinny czas, który mogę wykorzystać na naprawdę krótkiej drzemce. Ponadto mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć Lloyda i porozmawiać z nim. Widziałem go rano, między kolejnymi lekcjami, jak rozmawiał w jakimś chłopakiem, oparty przy ścianie, ubrany cały na czarno. Nie zauważył mnie, a kiedy chciałem do niego podejść, on już odszedł, a przez tłum na głównym korytarzu, nie byłem w stanie go zobaczyć, nawet przez czarną czapkę, która zakrywa jasne włosy.

Wchodzę do sali geograficznej jako pierwszy. Klasa jest kompletnie pusta, drzwi otwarte na oścież, więc nie zamykam ich, a z początku siadam tylko przy ławce najbliżej ostatniego parapetu, gdzie zauważyłem siedzącego Lloyda. Czekając na niego, wyciągam telefon i sprawdzam repertuar kina na najbliższy weekend.

— Cześć. — Słyszę, przez co odruchowo podnoszę wzrok i blokuje telefon, jakbym bał się, że chłopakowi przyjdzie przez myśl, żeby spojrzeć mi w telefon.

𝓑𝓸𝓸𝓴𝓼 𝓪𝓷𝓭 𝓵𝓸𝓿𝓮 |𝓖𝓻𝓮𝓮𝓷𝓯𝓵𝓪𝓶𝓮|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz