Rozglądam się po moim pięknym mieście, nie było mnie tu od dłuższego czasu i pewnie gdyby nie informacja którą dostałam wczoraj w nocy nigdy bym się tu nie pojawiła. Wsiadam do taksówki i kieruje się w stronę cmentarza, ostatni raz tam byłam na pogrzebie Johna. To był to w sumie ostatni dzień mój w tym mieście. Powoli rozglądam się po ludziach, większość mnie chyba nawet nie poznaje, stoję na uboczu myślę,że rodzina nie życzyła by sobie mojej obecności. Zerkam na starych przyjaciół, wrogów, są tu wszyscy wcale się nie dziwię Carmen była ważną osobą w tym mieście a mój brat ją zabił. Jak do tego doszło sama nie wiem, zostawiłam mu swoją rodzinę, miał się nią zająć a wszystko zniszczył. Pogrzeb się kończył a ja wolałam wyjść szybciej niż zostać niepotrzebnie rozpoznaną. Wsiadam w samochód który dalej stał na moim parkingu i ruszam do mojej rodzinnej posesji. Marina Royal, piękne ranczo na którym stworzyłam swoje dziedzictwo. Pewnym krokiem ruszam do środka, otwieram drzwi z rozmachem i rozglądam się po twarzach ludzi, kiedyś wszystkich tu znałam, dziś większość to zupełnie obcy dla mnie ludzie. Uśmiecham się lekko do Thomasa, był kiedyś jednym z moich bliskich współpracowników, nie mam pojęcia jak jest dziś. Szybko liczę cała rodzinę, mojego brata, z zaprzysiężonych mi zostało pięciu, reszta to może z dziesięć osób. Garstka w porównaniu z tym co było wcześniej.
-Królowa Kier.- Głos Thomasa nie zmienił się wcale, kiwam tylko twierdząco głową i rozglądam się dalej po ludziach. Większość mnie nie zna, reszta się boi, nigdy nie byłam jak mój brat, nie znałam litości.
-Gdzie są moi ludzie?- Mój głos jest pewny i nieznoszący sprzeciwu.
-Kim ty kurwa jesteś, wchodzisz do czyjegoś domu i pytasz o jakiś ludzi?!- Zupełnie zignorowałam chłopa, nie był warty mojej uwagi i tak pewnie długo nie pożyje.
-Thomas, gdzie moja rodzina.-Gościu już został usadzony przez Patryczka na dupie za co podziękowałam mu skinieniem.-Gdzie ci co zaprzysięgli się Omertą. A przypominam ci, że omerty się nie łamie a rodziny nie opuszcza chyba, że w worku.
-Odeszli szefowo, stwierdzili, że zaprzysięgli tobie a nie Gio. Twój brat nie zaznał tyle szacunku co ty, nigdy go nie miał, wykorzystali to, że wyjechałaś spakowali walizki i stworzyli własną rodzinę.
-Co on w ogóle odwalił z tą wnuczką szefa policji?- Usiadłam powoli na kanapie próbując wszystko sobie przekalkulować, musiałam mieć plan, złożyć coś z tego co zostało i posprzątać śmieci które zostawił po sobie mój brat.
-To był przypadek, to nie ona miała zginąć, dobrze wiesz, że stary traktował ją jak wnuczkę, przez to, że prowadzał się z jej babką.- Przysłuchiwałam się słowom wypowiadamy przez mojego przyjaciela, szukając wyjścia z sytuacji.
-Muszę zadzwonić.- Wychodzę na zewnątrz wybierając numer do starego przyjaciela. Nie wiem jak będzie wyglądała nasz rozmowa po tym co się wydarzyło.- Ed, moje kondolencje. Wiem, że to nieodpowiedni moment ale muszę się zobaczyć z moim bratem, wiem co go czeka. Raz już to przeżyłam i nawet się nie pożegnałam, jesteś mi coś winny.- Przez dobrą chwile odpowiadała mi cisza, bałam się, że odmówi a ja nie będę mogła zrobić tego co powinnam.
-Komenda główna, zadzwoń jak będziesz.
Napisałam tylko szybkiego smsa do Thomsa, że jadę coś załatwić, musiałam zrobić to co do mnie należy, sama dopisałam ten punkt w omercie. Powoli wchodzę na komendę na której nie byłam już tak dawno, otwieram drzwi i widzę, mojego przyjaciela, chociaż różniło nas wszystko, potrafiliśmy zawsze się dogadać.
-Maria, dobrze cię widzieć.- Uśmiechnęłam się do szefa policji i skinęłam głową, pakował mnie do więzienia tyle razy, że już nawet nie umiem tego zliczyć.- Jest na dole masz 10 minut.
-Wystarczy pięć.- Powiedziałam lekko się uśmiechając i ruszając w tak dobrze znaną mi drogę, wiele razy szłam tedy do celi. Weszłam do pomieszczenia i spojrzałam na brata który siedział pod ścianą, kiedy mnie zobaczył od razu wstał i ruszył w moim kierunku.- Wiesz dlaczego tu przyszłam?
-Zrób co konieczne siostro.- Szybkim ruchem wyciągam nóż z kieszeni i wbijam mu go prosto w serce.
- Według świętego prawa mojej rodziny, według omerty której każdy z nas obiecał dotrzymać skazuje cię na śmierć, za pohańbienie naszej rodziny plamą której nie da się zmyć. Tak mi dopomóż Bóg i wszyscy święci, z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.- Zamykam powieki brata i patrzę jak jego ciało powoli sinieje, samotna łza spływa po moim policzku.
-Co tu się kurwa stało?!- Oglądam się za siebie, lekko uśmiechając się do Eda, rzucam broń na ziemi i podnoszę ręce znów obracając się plecami, czekając aż mnie zakuje.
-Omerta bracie, omerta.- Przyjaciel powoli kuje mnie lekko wzdychając.
-Co ja mam teraz zrobić?
-To co musisz, bracie. Musiałam zrobić to co do mnie należy.- Powoli ruszam w stronę wyjścia, przyjaciel odkuwa mnie za komendą i lekko się uśmiecha pokazując mi wolną drogę. Kiwam mu głową i wsiadam do auta. Spoglądam na telefon i wybieram szybko numer do kolejnej osoby która musi mi coś wyjaśnić. -Vini.
-Szefowo.- Jego głos nic się nie zmienił, dalej pewny siebie dupek. - Przyjedziesz na gps?- Już po chwilę byłam na miejscu piękny dom na podwórku pełno ludzi i oni 10 moich w jednym miejscu.- Witam w moich skromnych progach, wejdziemy?
-Co się pozmieniało jak mnie nie było? Zniszczyliście moją rodzinę.- Spojrzałam na Dimę który siedział smutny przy oknie.- A temu co?
-To była jego narzeczona.- Przytaknęłam tylko prosząc o chwile sam na sam.
-Witaj stary przyjacielu.- Dima spojrzał na mnie lekko się uśmiechając załzawionym oczami. Wiedziałam, że nic nie powiem, też to przeżyłam.- Znamy się długo więc nie chcę cię okłamywać. Wielu pewnie z nich mówiło ci, że "z czasem ból minie i będzie lepiej". To gówno prawda, ból nigdy nie mija, a Ty nigdy nie zapomnisz głosu, zapachu czy smaku ust. Jeżeli prawdziwie ją kochałeś jak ja Johna to nigdy nie przestaniesz cierpieć. Tchórz jak ja ucieka i próbuje radzić sobie na odległość, jednak uwierz mi, że samotność tylko pogłębia depresję w której jesteś i będziesz już zawsze. Żałoba po ukochanej osobie nigdy się nie kończy. Takie jest już nasze, życie i jeżeli jesteśmy wystarczająco twardzi to dajemy sobie z tym radę , jeżeli nie to depresja nas dobija. Znam cię i wierzę, że tak samo jak ja nauczysz się, żyć bez miłości która była jedynym szczęśliwym punktem w całym naszym marnym życiu. Dlatego proszę cię żebyś się nie poddawał bo jestem żywym dowodem na to, że się da żyć ze złamanym sercem. Wiem, że Carmen była wyjątkowa i nikt ci jej nie zastąpi ale masz rodzinę która cię kocha i się martwi więc daj im sobie pomóc. Uwierz mi, że to jedyny sposób na przetrwanie tego wszystkiego. Nie wiem kto ci nagadał głupot, że masz przestać ją kochać, wiem tylko, że nigdy nie przestaniesz, chodź byś nie wiadomo jak bardzo próbował, zabiję cię strach przed tym, że o niej zapomnisz. Bo takie już jest życie, kochamy a później tracimy i z tą utratą nic nie możemy zrobić bo nie mamy na nią wpływu, żadnego. Najgorzej kiedy nic nie zapowiada tej utraty, jest zaskakująca, niespodziewana i najbardziej bolesna ze wszystkich. Pamiętaj, że mimo tego co się stało przez ostatni czas kiedy mnie nie było dalej cię kocham i jesteś moim synem, dlatego według świętej zasady omerty pomściłam twoją kobietę.
-Zabiłaś go?- Przytaknęłam tylko lekko się uśmiechając.- Dziękuję, chciała żebym był dobrym człowiekiem, ale to nie dla mnie. Myślisz, że powinienem spełnić jej ostatnie życzenie? -Wypuściłam powietrze, patrząc mu prosto w oczy.
-Myślę, że bardziej chciała by żebyś był szczęśliwym człowiekiem, niż dobrym. Pomyśl o tym Dima, jutro o 20 odnawiam omertę, nowy początek decyzja należy do ciebie.- Skończyłam rozmowę i zostawiłam go samego, to był koniec rozmowy.
-Maria.- Spojrzałam na chłopaków było ich około 40, większości nie znałam, reszta salutowała tak jak powinna to robić rodzina.
-Jutro odnowienie omerty 21 w domu, decyzja należy do was...
Wyszłam zostawiając ich w szoku a może wiedzieli co chcę powiedzieć. Teraz ich ruch, będą chcieli odbudować rodzinę i mi pomóc okej, nie będą chcieli stara omerta dalej obowiązuje. Krew się poleje a ja sama wykonam wyrok...
CZYTASZ
Omerta. Moją rodziną jest mafia...
Teen FictionNazywam się Maria Montoya Ramires a oto historia mojej rodziny...