II

253 29 17
                                    

Sześć lat później.

Dom Sasoriego Akasuny znajdował się w niewielkim miasteczku, blisko lasu i z dala od pozostałych budynków. Mężczyzna cenił sobie ciszę i samotność, poza tym potrzebował przestrzeni dla swoich podopiecznych. Nie był towarzyskim typem, nie dotyczyło to tylko ludzi, do innych wampirów również czuł niechęć. Można powiedzieć, że wyjątkami byli członkowie stowarzyszenia " Brzask", które stworzył wieki temu. Najczęściej dołączały do niego osoby, które nie mogły znaleźć swojego miejsca na świecie. Poza wampirami należał tam jeszcze czarodziej, wilkołak, a od niedawna żniwiarz.

Hidan niemiłosiernie irytował Akasunę i zapewne gdyby inni członkowie się za nim nie wstawili, już dawno by się go pozbył. Gdy pytał o powód, dla którego chciał dołączyć do "Brzasku" , siwowłosy odpowiedział, że chce znaleźć swojego przyjaciela, który zaginął parę lat wcześniej. To przypomniało Sasoriemu o sprawie, której nie był w stanie rozwiązać, a nawet wywołało w jego lodowatym sercu ukłócie winy. W końcu nawet jako istota nadprzyrodzona nie poradził sobie z tym zadaniem.

Deidara został uznany za zmarłego, a pogrzeb odbył się parę dni później. Trumna nie była jednak pusta - włożono do niej znalezione przez psy rękę i nogę. Rudzielec był tam wtedy, chociaż uroczystość miała miejsce za dnia. Pomimo tych wszystkich stereotypów, wampiry nie umierały przez słońce, przynajmniej nie od razu. Ich blada skóra była bardzo wrażliwa i łatwo ulegała poparzeniom, ale mogły spokojnie wychodzić na światło dzienne, jednak jeżeli trwało to już kilka tygodni pod rząd, stawało się niebezpieczne dla ich życia.

Chociaż od tamtego wydarzenia minęło sześć lat, Akasuna nie mógł zapomnieć zapachu rozpaczy i bólu, które towarzyszyły ludziom na pogrzebie. To było straszne i chociaż nigdy nie spotkał chłopca osobiście, był pewny, że był dobrą, sympatyczną osobą, która nie zasłużyła sobie na śmierć.

Najgorsze było jednak to, że nie był to jedyny taki wypadek. Po nim miały miejsca kolejne i także kończyły się niepowodzeniem. Żadnych śladów... Jedynie krew i zapach, który znikał w pewnym momencie. Powoli tracił cierpliwość i chociaż miał dużo innych spraw na głowie, nie mógł o tym zapomnieć. Notatnik, który był bezpiecznie schowany w szufladzie jego stolika nocnego był kolejną rzeczą, która mu o tym przypominała.

- Sasori... Sasori, wszystko w porządku? - głos Itachiego wyrwał go z głębokiego zamyślenia.

Rudzielec oderwał spojrzenie od kubka podgrzanej krwi i westchnął. Itachi Uchiha był jednym z najstarszych członków stowarzyszenia i jedyną osobą, którą mógłby ewentualnie uznać za swojego przyjaciela. Jego historia była nieco skomplikowana - dołączył, pragnąc odnaleźć swojego młodszego brata, który uciekł z rodzinnego domu i odciął się od wszystkiego i wszystkich.

Skończyło się na tym, że to właśnie poszukiwany przez niego członek rodziny uratował go pewnego dnia przed rozwścieczonym demonem, jednak zamiast powrócić do zamku Uchihów, bracia pozostali w "Brzasku". Głównie przez to, że czuli się znacznie lepiej wśród jego członków, niż ich rodziny.

- Tak, wszystko dobrze - machnął dłonią i upił łyk napoju. - Po prostu znowu o tym myślę... Wy też nie byliście w stanie nic znaleźć, więc to musi być jakaś grubsza sprawa - mruknął, chociaż nie lubił poruszać tego tematu w rozmowach.

- Rozumiem. To musi być dla ciebie wielki cios jako rehabilitanta wilkołaków - stwierdził czarnowłosy, wpatrując się w zawartość swojego kubka. - Jeżeli ich nie schwytasz, oni dalej będą to robić i zginie więcej ludzi...

- Nie musisz mi tego przypominać - syknął Sasori, a jego oczy błysnęły wrogą czerwienią. - Robię co w mojej mocy, ale nie jestem cudotwórcą. Istnieją rzeczy, które przerastają nawet mnie. Nie rozmawiajmy o tym. Jak się ma Sasuke? - zmienił temat..

Mój wilczku || SasoDei||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz