rozdział 4.

112 19 34
                                    


Wdech i wydech. Wdech i wydech.

      Sekundy mijały nieubłaganie szybko, a brak wiadomości o stanie zdrowia Emilki wciąż pozostawał jedną wielką tajemnicą. Rodzice dziewczyny zaniepokojeni chodzili po szpitalnym korytarzu w głowie rysując jak najbardziej kolorowe scenariusze, aby choć w małym stopniu dać sobie promyk nadziei, iż wszystko będzie dobrze. Wypierali ze świadomości możliwość utraty swojego dziecka, co było zrozumiałe. Nikt nie powinien przeżywać zesłanych przez Boga tak okrutnych katorg. Katorg, które mogły spowodować nieodwracalne rany na duszy drugiego człowieka. Tym bardziej nie ludzie, którzy wierzyli w Stworzyciela ​i byli ​Mu ​oddani bardziej niż ktokolwiek inny w tym na pozór małym mieście.

      Państwo Wojtysiak w kwestii wiary stanowili wzór do naśladowania, więc to, co ich spotkało tego dnia było niemałą jej próbą. Test, jakiemu zostali poddani miał na celu sprawdzenie, jak wielką ufnością darzyli kogoś, kto być może nawet nie istniał. I jak na razie rodzice nastolatki nie popełnili żadnego błędu w nim. Z ust pani Gosi czy pana Michała nie padło żadne niewinne słowo zwątpienia. Ich gorliwe modlitwy mogły zdziałać cuda.

    Ale dla kogoś, kto nie wierzył cuda nie istniały. Czy wśród obecnych był ktoś taki?

— Muszę odetchnąć. — odezwał się Pan Michał. Nie czekając na jakiekolwiek słowo aprobaty ze strony swojej małżonki ze spuszczoną głową opuścił budynek szpitalu.

    Weronika patrzyła na oddalającą się sylwetkę ojca przyjaciółki zaszklonymi oczami i starała się tak, jak i on nie myśleć o najgorszym. Bynajmniej miała wrażenie, iż starszy mężczyzna o tym nie myślał. Nie mniej jednak pozytywne myślenie w takiej sytuacji nie było wcale takie łatwe, z czego szybko zdała sobie sprawę. Dziewczyna po chwili walki rozumu i serca, wybuchła głośnym płaczem. Wtuliła się w tors, siedzącej na zimnym krześle obok, rodzicielki i pociągając nosem wyrzuciła z siebie ciężar nie pozwalający jej racjonalnie funkcjonować. W takich chwilach wsparcie bliskiej osoby stanowiło naprawdę bardzo wiele. Całe szczęście, że mama Nisi była przy niej i nie pozwalała się załamać tak, jak w najczarniejszym scenariuszu wyobrażała sobie nastolatka. Gładząc jej długie włosy, szeptała do ucha słowa, które według niektórych nie pomagały. "Będzie dobrze" to tekst, jaki powodował mieszane uczucia. I tak, komuś przynosił ulgę, ale tym kimś nie była Weronika.

Edison po usłyszanej treści, jak poparzona odsunęła się od matki, po czym spojrzała na nią wzrokiem zwątpienia. Jak na dość młodą osobę doskonale zdawała sobie sprawę, iż wypadek do którego doszło kilka godzin temu nie był małą kolizją. Gdyby tak było Emilka już dawno znajdowała by się w swoim domu, a nie na oddziale o nazwie "Oddział intensywnej terapii".

— Nie wierzę w to. — oznajmiła, mrugając kilkakrotnie mokrymi od łez oczyma. Jej nagła i chyba nie bardzo przemyślana reakcja wywołała lekkie dzwonienie na twarzach obydwu kobiet.

    Pani Wojtysiak pokiwała z dezaprobatą głową na bądź co bądź jeszcze dziewczynkę, ale w głowie jej się nie mieściło, aby w tak młodym wieku przeżywać - według niej - kryzys wiary. A na dodatek w chwilach, gdy zamiast wątpić powinno się z całych sił modli. To było dla niej zbyt wiele. Usiadła na krześle na przeciwko nastolatki, którą traktowała niczym własne dziecko i wycierając krople łez z oliwkowej twarzy próbowała wytłumaczyć nastolatce, że w takie momenty są sprawdzianem od Boga. I niestety, mimo przekonującego głosu kobiecie nie udało się zmienić toku myślenia Weroniki, dlatego na pomoc przyszła mama szatynki.

— Kochanie, ciocia ma rację. — pani Edison dotknęła dłoni córki, żeby tym samym dać jej do zrozumienia, że naprawdę wszystko ​będzie dobrze, ​ale po wyrazie twarzy, doskonale wiedziałam, że niczego nie wskóra. Posłała biednej kobiecie przepraszające spojrzenie i słaby uśmiech, a następnie zaproponowała pójście po coś do picia.

    Październik był porą, kiedy słońce niestety albo i stety, jak kto woli, chowało się za widnokręgiem w dość wczesnych porach. Następywał mrok, a co się z tym wiązało? Zmęczenie. Po postawach każdej z obecnych na szpitalnym korytarzu osoby to zmęczenie było bardzo widoczne. Pani Edison dzięki temu, że jako jedyna zachowała trzeźwość umysłu, za cel postawiła sobie trzymanie w kupie czegoś, a raczej kogoś, kto już dawno się rozpadł. Wstała na równe nogi i udała się na dolne piętro po kubki gorącej kawy i gorącego kakao.

    W tym czasie z sali wyszedł starszy i już lekko siwawy mężczyzna. Białe odzienie świadczyło o jego zawodzie, dlatego zarówno pani Wojtysiak jak i Weronika podniosły się z miejsca, niczym poparzone.

— Nisiu, biegnij szybko po wujka. — poprosiła pełna nadziei kobieta. Z niewiadomo jakich przyczyn jej serce uradowało się lekko. Znaczy... Wiara w Boga była na tyle silna, iż blondynka nawet nie pomyślała, że doktor o długiej brodzie mógł mieć dla niej złej wieści.

    Szatynka zrobiła to bez większego zastanowienia. Z resztą po co miała się nad tym zastanawiać? Biegła w stronę wyjścia na zewnątrz wcale się przy tym nie męcząc. Kto znał ją dość dobrze, wiedział że dziewczyna posiadała niebywale świetną kondycję. Można by powiedzieć, że posiadała tym samym ukryty talent, ale ona sama nigdy jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiała.

     Zbiegała po schodach, nie myśląc o tym czy kogoś potrąci. To w żadnym stopniu nie było dla niej ważne. Jedynie co w tamtej chwili miała w głowie to to, żeby szybko odnaleźć ojca Emilki i razem z nim usłyszeć z ust lekarza jakieś dobre słowa. Przed swoimi oczyma miała tylko tej jeden cel. I kiedy już go osiągnęła, a tym samym znalazła wujka, nie biorąc chwili oddechu, powiedziała o pojawieniu się lekarza.

     Ale chyba udanie się z powrotem do miejsca pachnącego chlorem nie było już konieczne, bowiem przez otwarte okna szpitala wydostał się głośny, pełen rozpaczy i bólu krzyk. Krzyk osoby, która do ostatnich chwil wierzyła, że ​wszystko będzie dobrze. ​Czy ten krzyk wydobył się z ust pani Wojtysiak? Na to pytanie, jak na razie nikt nie znał odpowiedzi. Ani pan Michał ani Weronika nie potrafili tego stwierdzić. Sparaliżował ich strach. Patrzyli na siebie bez żadnego wyrazu. Bardzo prawdopodobne, że w tamtym czasie walczyli ze swoimi negatywnymi myślami. Cóż, trudno stwierdzić, ponieważ to co siedziało w głowie osoby tracącej kogoś bliskiego było wielką tajemnicą. Pewna była jedynie ich nadzieja, bo jak wiadomo nie od dziś - nadzieja umiera ostatnia.

Dlatego wdech i wydech. Wdech i wydech, a ​wszystko będzie dobrze.

Albo i nie.

Rozdział autorstwa mindofbrunettee

n|a od mindofbrunettee

Jejku, mam nadzieję, że ten rozdział nie wyszedł jakoś tragicznie w porównaniu do poprzednich, a jeśli tak, to mam na to małe usprawiedliwienie — pierwszy raz pisałam w narracji trzecioosobowej.

Lovee xx

n|a ode mnie

moim zdaniem rozdział jest naprawdę świetny! wielkie brawa!
kto ma chęć zaopiekować się piąteczką?
wasze wrażenia?
spodziewajcie się niespodziewanego!

spodziewaj się niespodziewanegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz