Kim jesteś?
Kim ty w ogóle jesteś?
Mówisz to i śmiejesz mi się prosto w twarz.Po tym co ci mówiłam.Po tym co przeszłam.Po moim wysiłku,wzlocie i nagłym upadku.Po tym całym gôwnianym zamieszaniu,które wprowadziło mnie do aktualnego stanu.
Było mi źle.Jest mi źle.
I będzie źle,bo wciąż przytłaczasz mnie bolesnymi wspomnieniami,które powodują cierpienie.Moje cierpienie i otwierające się rany,które wciąż rozdrapujesz,nie dając się im zagoić.
Gdy krew wreszcie krzepnie,jednym słowem sprawiasz,że rana znów się otwiera,a krew leci.To ci nie wystarcza.Bierzesz sól,i sypiąc ją na ranę śmiejesz się szyderczo.
-,,Och Wiktorio,to tylko upadek.Jak każdy inny.Po wzlotach zawsze są takie chwile.Nie bądź bobasem.Wsiadaj na konia i jedź.Za tydzień ważne wydarzenie,ja i ojciec zarabiamy na tym pieniądze.Ludzie już stawiają zakłady za twoją wygraną.Durna egoistka!''
Później odkładasz ją na stół i jak gdyby nigdy nic podajesz mi plaster.
Ale ja nie chcę twojej pomocy.
Nie po tym co mi zrobiłaś.
Nie po tym co razem z tatą mi robiliście po wypadku.
Kochająca rodzinka.
Po wypadku tkwiłam i tkwię w bólu,nie umiejąc się pozbierać.
Do tej pory gdy opowiadam komuś o wypadku,czuję się tak jak wtedy.
Nie jest to łatwe.I nigdy nie będzie.Po wypadku wszystko się zmieniło.
Dla rodziców jestem tylko zabawką.Taką świnką skarbonką.Gdy sie napełnia-rozbijają ją.Gdy jest pusta-rzucają w kąt,zbytnio się tym nie przejmując.Nie widząc w niej nic.Bo to tylko pieprzona świnka.Ale ja nie chcę być narzędziem.
Ale jestem.
Jestem przedmiotem do wygrywania i zarabiania pieniędzy.Przyzwyczaiłam się do tego,przyzwyczaiłam się też do tego,że nie mam prawa głosu.Co roku biorę udział w conajmniej pięćdziesięciu imprezach jeździeckich.Czasem dwie w jednym tygodniu,czasem tylko jedna tygodniowo.Wygrywam-wszyscy się cieszą.Przegrywam-jestem olewana.
Oto moje piękne życie.
Pełne radości,kochające życie.
Moje życie ssie.
Tamten dzień wyglądał zwyczajnie.Rano zapakowaliśmy z rodzicami mojego konia-Marvela V do przyczepy i pojechaliśmy na zawody.W podróży oczywiście spałam,co chwila wybudzając się by popatrzeć na kamerce pokazującą przyczepę,jak tam u Marvela.Gdy rodzice zajechali przyczepą na miejsce,zawody już trwały.Wyprowadziłam Marvela z przyczepy i zaprowadziłam do boksu nawet nie żegnając rodziców,którzy się gdzieś ulotnili.Zostawili mi tylko cały potrzebny sprzęt i moje ubrania.Jakimś sposobem,zaniosłam te rzeczy pod boks i ładnie zawiesiłam mój strój na boksie.Sprzęt Marvela zaniosłam do siodlarni,zostawiając sobie skrzynkę,na później,po czym poszłam do jakiejś budki po jedzonko.
Ot,zwyczajny dzień.
Około dziesiątej,półtorej godziny przed moim występem,zaczęłam czyścić kasztanka.Oczywiscie się upaprał.Ewidentnie gdy leżał derka się zsunęła,bo na brzuchu i nogach miał zaklejki.
Ja bym go nazwała inaczej.
Gdy uporałam się z uporczywym brudem i ładnie spsikalam go nabłyszczaczem,sprawdziłam jego fryzurę.Na szczęście pięknie przystrzyżony ogon lśnił po użyciu odżywki Carr&Day&Martin,a koreczki z grzywy pozostały w nienaruszonym stanie.
YOU ARE READING
Na szczycie
AdventureSzesnastoletnia Wiktoria Hartasińska po trudnym upadku na ważnej imprezie jeździeckiej kończy ze swoją karierą. Do życia bohaterki wkracza niepostrzeżenie osoba która zaczyna rozdrapywać stare rany. Dziewczyna pod presją rodziny wraca do sportu. Czy...