2

42 7 2
                                    

-No to może kino?
-Tandeta
-To może...

Razem z Inez,moją przyjaciółką siedmiu boleści stałyśmy na chodniku i sprzeczałyśmy się gdzie zorganizować imprezę niespodziankę dla naszej przyjaciółki Klaudii.
Ja obstawałam przy domowej imprezie,ale moja wystrzałowa psiapsi Inez oczywiście chciała czegoś z większym rozmachem.

-Inez-zaczęłam-Pamiętaj,że to urodziny Klaudii,a nie twoje.

Moja towarzyszka prychnęła z oburzeniem.

-No co ty nie powiesz,zawodniczko.

-Nie.Mów.Tak.Do.Mnie.

Wiedziała,że mnie tym drażni.Mówiła to zawsze gdy już nie miała argumentów.Mimo,że wypadek był pięć miesięcy temu,do tej pory tak samo bolało.Ani Inez ani Klaudia nie wiedziały jednak,co powoduje moją wściekłość na takie wyzwiska.Nie dowiedziały się o moim wypadku.Moje zniknięcie tłumaczyłam wyjazdem do babci,za granicę.

-To ma być IMPREZA,a nie stodoła w domu.

Inez uśmiechnęła się cynicznie i ruszyła przed siebie ciągnąć mnie za sobą.

Oto cała Talarczyk.

-Naprawdę?Bez mojej zgody bedziesz rezerwować termin w kinie?

Przewróciłam oczami zbulwersowana.Nie byłam zła,ale uwielbiałam robić coś czego nienawidzi Inez.Ona kocha rozmach i szum,a ja i Klaudia wolimy imprezy w domu.Uwielbialam sie droczyć z moją szurniętą tak jak ja psiapsiółą.

-Nie potrzebna mi twoja zgoda.Pamiętaj,że to impreza Klaudii,a nie twoja.-przedrzeźniła mnie.

Z błogim uśmiechem weszła do kina(dalej zmuszając mnie do ruchu) i podeszła do jakiejś babki.Odwrocilam sie tyłem do nich,ponieważ nieraz zdążały się sytuacje,gdy ludzie mnie kojarzyli.Mówili:

-,,Czy to ona?Ta co leżała w śpiączce,po tych feralnych zawodach?"

Byłam strasznie zamknięta w sobie.Byłam cieniem samej siebie,cieniem który tylko marzył aby wszyscy wokół się od niego odwalili.
Przez chwilę chciałam być szarą myszką,taką jak inni mieszkańcy miasta,osobą której nikt nie rozpozna,nikt nie zaczepi.

Ja to jednak mam pecha.

-Już.Zarezerwowałam na wtorek,dwudziesta pierwsza.Złożymy się na pół.Wynajęłam dla nas sale,no i kupimy dekoracje,jakieś jedzonko.Prezent też.Myślę że przydałby się Klaudii jakiś nowy ciuch.Widziałam takie...

Juz jej nie słuchałam.Kiwałam tylko głową jak jakaś lalka na baterie.

-I będzie po sprawie.Ok to idziemy na tą pizzę?

-Hm?

Miałam ochotę pójść i zaszyć się pod kołdrą.W pizzerii na bank ktoś mnie pozna.

-PYTAŁAM CZY PÓJDZIEMY DO...

-Okej okej uspokój się.

-Co ci odwala?Od początku naszej znajomości tak się zachowujesz.Jak kogoś widzisz,odwracasz się plecami.Jak ze mną gadasz to ,,cię nie ma".Potakujesz tylko durnie sądząc,że się nabiorę.

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z kina.Nie chciałam rozdrapywać starych ran.Inez w takich chwilach była jak moja matka.Okej.Nie było tak źle.

Poszłam na przystanek i wsiadłam w autobus,zakładając okulary przeciwsłoneczne.Pojechałam do domu z nadzieją,że rodzice gdzieś wyjechali i nie przywitają mnie ze słowami:

-,,No,kochanie,zdecydowałaś się?"

Wciąż naciskali na to,bym wróciła do jazdy.Bym wsiadła na Marvela.Bym znów skakała,wygrywała.Bo ich nie obeszła moja śpiączka,która trwała dwa miesiące.Nic nie obeszło.Gdy się wybudziłam ich słowami nie było przykładowe:

-,,Kochanie!Obudziłaś się!Wikusiu,tak tęskniliśmy...

Tylko:

-,,No,obudziłaś sie wreszcie.Za dwa tygodnie zawody.Marvel ćwiczy pod okiem Anglika który przyjechał do naszej stadniny prowadzić szkolenia".

Szczerze?Nie wiem dlaczego żywiłam nadzieje,że moja śpiączka zmieni ich nastawienie.O ile w ich zachowaniu nie zaszła poprawa,to stali się jeszcze bardziej nieznośni.Zazdrościłam Klaudii jej rodziny.Może Klaudia nie była tak bogata jak ja,ale miała kochających rodziców,którzy ciągle powtarzali jej,jak wiele dla nich znaczy ich kochana córeczka.

-Umm...panienko?Wszyscy już wysiedli,to chyba twój przystanek?-zapytał kierowca autobusu.Aż podskoczyłam,gdy wyrwał mnie z zamyślenia.

Spojrzałam się w szybę i rzeczywiście byłam już na miejscu.Uśmiechnęłam się głupio i wysiadłam z pojazdu.

Poszłam chodnikiem w stronę domu,mijając grupkę nastolatków.Otworzyłam furtkę i weszłam na posesję wodząc dookoła wzrokiem.Popatrzyłam na stajnie-widząc pyszczki wystające zza drzwi swoich boksów,coś ciepłego otuliło moje zniszczone od nerwów serce.
Wiedziałam,że w drugiej stajni,w trzecim boksie po lewej stoi Marvel,zapewne tęskniący za mną i zastanawiający się,gdzie zniknęła jego Wiktoria.Coś mnie pchało w stronę stajni,ale jednak stałam w miejscu.Nie chciałam cieszyć rodziców.Minęłam szary lonżownik,i kwarcowy plac,po czym szarym chodnikiem zaczęłam się kierować w stronę białego budynku z czerwonym dachem,ozdobionego ogromnymi koszami kwiatów,które stały na parapetach i przed wejściem.Otrzepałam buty na dywaniku i weszłam do domu.Od razu skierowałam się do mojej nory,biorąc po drodze Cheetosy z kuchni.

-Mm,serowe-spojrzałam na opakowanie z błogim uśmiechem satysfakcji.

Usiadłam na łóżku w pokoju i włączyłam laptopa.Uwielbiałam jego kolor-wszystkie moje sprzęty z Apple były w odcieniu rose-gold.Od apple watch'a,przez telefon,aż po laptopa.

Miałam obsesję.

Wpisałam szybko hasło,i uznałam,że obejrzę YT,bo czemu nie.

-Wiktoria!-wstałam z łóżka na dźwięk otwieranych drzwi i krzyku z dołu domu.

-Cooo-odkrzyknęłam,podchodząc do drzwi,z zamiarem ich zamknięcia na klucz.

-Zejdź.Natychmiast.-nienawidziłam,gdy moja matka tak robiła.Każdą literę akcentowała,z wyraźną złością.

-Ooochhhh-westchnęłam,i wyszłam z pokoju,po czym zeszłam po schodach otrzepując ręce z Cheetos'ów.-Teraz łaskawie powiesz mi,czego chciałaś?-powiedziałam z niechęcią.

-Abraham,nasz stajenny...

-Nooo-przerwałam,by przeszła już do rzeczy.

-...właśnie szykuje Marvel'a.Ubierz się w ciuchy do jazdy,i dzisiaj nie ma zlituj.Wsiadasz,i kropka.-wycedziła moja rodzicielka.

-NIE!-krzyknęłam z próbą odejścia do mojego pokoju,ale mama schwyciła mnie za nadgarstek.

-Uważaj,bo to ja powiem NIE!Masz piętnaście minut na ogarnięcie się,inaczej pożałujesz ostro!-powiedziała i na odchodne posłała mi mrożące krew w żyłach spojrzenie.Wzdrygnęłam się.

-Jakby mnie to miało obejść!-krzyknęłam za wychodzącą mamą.Opuściłam ramiona,zrezygnowana.Nie wiedziałam co robić.Nie mogłam wsiąść,zapomnieć.Nie mój strach był czynnikiem-tylko rodzice.To,że jak pokażę im,że znów mogę,będą mnie używać jak marionetki.Tak jak zawsze.Nie chcę tego przeżywać kolejny raz.

-Life is brutal-wzruszyłam ramionami i powędrowałam do mojego pokoju.

Cześć,moje orzełki!Dzisiaj bez notki 919 słów,może być :* .Co byście zrobili,na miejscu Wiktorii?Myślicie,że ulegnie naciskom rodziców?A może jednak nie pozwoli,by dyrygowali jej życiem?Piszcie w komentarzach,zostawiam wam pole do popisu!Nie zapomnijcie dać gwiazdki,oraz zaobserwujcie mój profil :3.Do miłego ❤️

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 27, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Na szczycieWhere stories live. Discover now