Rozdział 1 - Przeszłe dni

19 4 4
                                    

ISLAND OF SURVIVAL: DEAD WORLD SAGA

16 lipca, 2075 rok

Akt Upadku Isolis

''Tego dnia brutalnie przypomniano ludzkości... o strachu życia pod ich panowaniem i niekończącej się walce o przetrwanie...''

Był ciepły, letni, słoneczny dzień. Miasto tętniące życiem, pomimo świadomości o potworach, z którymi przyszło im żyć. Dobijanie się do bram, szuranie o prowizoryczne mury i straszliwe jęki umarłych, były słyszalne nawet z centrum miasta. Było ich więcej, niż zwykle. Zdecydowanie więcej. Nigdy przedtem nie podchodziły do murów w takiej ilości. Być może była to uformowana horda, tak też myślał Francesco Di Carlo, zarządca miasta Isolis. Twierdził, że nie ma czego się bać, jednakże nawet on widział coś niepokojącego w zachowanie trupów. Nie chciał siać zamętu wśród mieszkańców. Musiał o wszystko dbać. W końcu jest jednym z przywódców dwóch ostatnich, pozostałych ludzkości miast. Lecz nie było tak zawsze. Po utracie reszty świata, nazywanego obecnie "Opuszczonym Światem", Alambera wciąż utrzymywała się w znośnym stanie. Wszystko zmieniło się po odkryciu istnienia Jupitera, stworzyciela zombie. Ludzkość, będąca na skraju wyginięcia, została dodatkowo dobita faktem, iż ich prawdziwym wrogiem jest człowiek, a nie trup.

W mieście odbywał festyn na cześć wojsk OZZ, którym udało się oczyścić drogę A, wiodącą wprost do bram stolicy wyspy - miasta Limar. To było jedno z niewielu osiągnięć, którymi mogła poszczycić się ludzkość. Droga A jest ważna z powodu, iż to dzięki niej mógł działać handel pomiędzy dwoma miastami. Gdyby tego nie było, Isolis już dawno upadłoby z powodu braku ochrony ze strony zaawansowanych służb, a mieszkańcy Limar wymarliby z głodu przez brak dostaw jedzenia z farm Isolis. W skrócie, były to wówczas lata świetności wyspy Alambera. Wszyscy świętowali. Upijali się do nieprzytomności, nieznośnie przy tym hałasując, a przy tym towarzyszyła im muzyka, grana na rzadko spotykanych obecnie instrumentach. Grupka dzieci, do której należeli Abraham, Zofia, Toby, Connie, Thomas i Niba bawiła się i wygłupiała, jak to mieli w zwyczaju. Wszystko było w jak najlepszym porządku.

Jednym z tym dzieci był Abraham Hamilton. Wówczas dwunastoletni chłopiec, żyjący samotnie bez rodziny, którą nie miał czasu się nacieszyć, gdyż zmarli lata temu. Nie były żadnymi bohaterami. Nie poświęcili się za nikogo. Byli zwykłymi ludźmi, którym przyszło żyć w tych niebezpiecznych czasach. Po ich śmierci, opiekę nad chłopcem przejął przywódca miasta Isolis. Francesco szanował rodzinę Hamilton, dlatego zdecydował się na taki krok. W normalnych warunkach, Abraham pewnie już dawno wędrowałby poza murami, w towarzystwie trupów.

Młody Abraham, wraz z kolegami, zawędrował do wnętrza jednego z mniejszych budynków, znajdujących się najbliżej murów. Większość ludzi z centrum raczej się tutaj nie zapuszczała. Przebywały tutaj głównie osoby najniższe społecznie, nie nadające się teoretycznie do niczego. Dzieci przekroczyły próg zaniedbanego, wyniszczonego wiekiem domu. Nie było tam żadnego znaku ludzkiego życia.

- Chodźcie. Pokażę wam coś ciekawego. - rzekł najstarszy z całej tej zgrai chłopiec imieniem Toby. I jak powiedział, tak zrobili. Udali się razem piętro niżej, mijając istny bałagan, zostawiony przez właściciela domu. Kierowali się do piwnicy, w której już czekała na nich niespodzianka. Poza labiryntem pajęczyn i samych pająków, zalęgniętych w budynku, znajdowało się tutaj coś jeszcze. Kiedy tylko młodzi zeszli na dół, od razu dało o sobie znać. Wydawało z siebie ochrypłe odgłosy, przypominające bolesne jęki. - Widzicie? Mówiłem, że to niesamowite.

Piekło Żywych TrupówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz