Rozdział 2

3.1K 199 56
                                    

Naprzemiennie otwierałam i zamykałam oczy. Jasne, białe światło jarzeniówek wręcz paliło moje ślepia. Jęknęłam głośno i rozejrzałam się wokoło. Byłam w szpitalu, leżałam z wenflonem w dłoni. Zerknęłam na okno, wydawało mi się, że słońce dopiero budziło się do życia, a moje przypuszczenia potwierdziły wskazówki starego zegara, wiszącego na ścianie - piąta czterdzieści trzy.

Nie do końca wiedziałam czy mam czekać czy może zawołać kogoś. Ostatecznie stwierdziłam, że poczekam i po dość długim czasie do sali weszła pielęgniarka.

Chwilę ze mną pogadała i poszła po lekarza. Jak na fakt, że zostałam postrzelona to czułam się dość dobrze. Jedna kula przeszła na wylot nie raniąc żadnych narządów wewnętrznych, a dryga zaledwie drasnęła mnie w okolicy żeber. Po tym jak pielęgniarka powiedziała, że zostałam ofiarą strzelaniny wszystko sobie przypomniałam.

Jakiś czas potem przyszedł lekarz, przeprowadził ze mną krótki wywiad i zniknął. Moje rzeczy włącznie z telefonem i kluczami do domu zostały w szpitalnym depozycie czy czymś takim i musiałam poczekać aż może pielęgniarka się zlituje i przyniesie mi smartfon, abym mgła zadzwonić do Mariny, która z pewnością umiera ze strachu.

Mój pobyt w szpitalu wyglądał następująco - budziłam się i zasypiałam. Ból brzucha był znośny, ale drażniący, co zaburzało mój sen.

Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że ktoś chciał mnie zabić. Ale czy na pewno?

W końcu udało mi się odzyskać telefon i mogłam spokojnie zadzwonić do Mariny i opowiedzieć jej o całym zajściu. Przy okazji mogłam poprosić dziewczynę o przywiezienie mi torby z rzeczami do higieny osobistej i ubraniami, bo z tego co wywnioskowałam miałam zostać na obserwacji jeszcze przez kilka dni. Od trzech do pięciu dni - tak stwierdził lekarz.

W mojej głowie zaczęły kłębić się negatywne myśli. Co jeśli postrzelenie miało związek z moją byłą już pracą, a co jeśli ktoś spróbuje jeszcze raz? Musiałam wymyślić jakiś plan... Bo oczywiście pójście na policję nie wchodziło w grę. Leki powoli przestawały działać, a moje zmysły i świadomość stopniowo się wyostrzała. Z każdą chwilą ogarniał mnie coraz to większy strach o życie własne, ale też Mariny i jej synka.

Usłyszałam chrząknięcie z drugiej strony sali. Oderwałam jak dotąd wlepiony w okno wzrok i przeniosłam go na dwie postacie, które ni stąd, ni zowąd pojawiły się w sali.

Dwójka mężczyzn totalnie nie pasowała do wizji szpitala. Oboje ,,pod krawatem" ubrani w garnitury, eleganckie spodnie i buty.

Pierwszy z nich stanął przy wejściu i ówcześnie zamykając drzwi, stanął przy nich i z grobową miną rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądał przyjaźnie, łysy, średniego wzrostu o umięśnionej sylwetce i groźnym wyrazie twarzy, odchrząknął. Jego szyję zdobił, a może bardziej szpecił duży tatuaż, rozlewający się po całej krtani tatuaż. Zielone oczy tak bardzo znudzone, wydawały się jednak dokładnie mnie obserwować i ogarniać całe pomieszczenie.

Przeniosłam wzrok na drugiego z mężczyzn, który nie wydawał się tak straszny jak poprzedni. Usiadł na stołku przy moim łóżku i przyjrzał mi się uważnie. Miał jasnobrązowe, wręcz miodowe tęczówki. Patrzyliśmy na siebie przez ułamki sekund, bez słowa. Gęste brwi miał lekko ściągnięte, a delikatnie krzywy nos nieco zmarszczony, w wyrazie zamyślenia. Na szczycie kości policzkowej dopatrzyłam się dwóch szram, tworzących krzyżyk. Z prawej strony szyi wystawały jakieś czarne znaki, prawdopodobnie to fragmenty tatuażu. Pierwsze guziki śnieżnobiałej koszuli, która swoją drogą kontrastowała z granatową marynarką, były rozpięte. Jego szerokie i z tego co mogłoby się wydawać umięśnione ramiona opinał elegancki strój. Mój wzrok przejechał niżej na jego żylaste dłonie, całe pokryte w tatuażach i paru szramach... Na palcach miał założone dwa złote sygnety, jeden na kciuku, a drugi na palcu serdecznym. Stwierdziłam, że nie wypada mi tak patrzeć się w dół, więc skierowałam moją uwagę wyżej. Mężczyzna, o nieznanym mi imieniu swoje ciemne włosy miał idealnie ułożone.

- Kim jesteś? - zapytałam zdezorientowana chwili.

- Gangsterem - powiedział ciemnowłosy jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, a ja prychnęłam, po czym zaśmiałam się szczerze.

Głupie gadanie, on wygląda za przystojnie na jakiegoś gangusa... Poza tym ja nigdy nie wierzyłam w mafię te sprawy. Dilerzy - owszem istnieli, dobrze o tym wiedziałam, ale mafiosi? Czym niby mięliby się zajmować?

- Jasne...

- Co w tym śmiesznego? - zapytał mój współrozmówca z tak mi się wydawało szczerym zainteresowaniem i nutą rozbawienia. Wnioskowałam to po lekko uniesionych kącikach jego malinowych ust.

- A to że gangsterzy nie istnieją. Teraz to wszyscy się kreują na jakąś mafię - stwierdziłam, będąc pewna swoich słów.

- Doprawdy? - ciągnął dalej mężczyzna.

- No tak. Tacy z facetów gangsterzy, że dodają na Instagrama i Facebooka zdjęcia koło aut, w opisach dodają coś w stylu ,,szlachta nie pracuje", a potem widzisz takiego w markecie, między regałami, chłystka w kaloszach i gumowym fartuchu na dziale rybnym... Nie żeby było coś w tym złego, w końcu żadna praca nie hańbi, ale tacy z facetów gangsterzy, że tylko do pakowania dorszy się nadają, a jak przychodzi, co do czego to boją się własnego cienia - na te słowa mój gość wybuchnął śmiechem.

Taka była prawda. Ile to razy w klubach widziałam takich typków, co próbują wykonać ,,podryw na gangstera" albo ile to razy do Mariny nie pisał taki właśnie mafioso z Facebook'a.

Stwierdziłam, że w mojej jakże nieciekawej sytuacji chociaż pogawędzę z tajemniczym przystojniakiem, który zapewne pomylił sale i chciał może zgadać z nudów czy coś w tym stylu.

Gdyby chciał mi zrobić krzywdę z pewnością nie zrobiłby tego w szpitalu i z pewnością nie rozmawiałby ze mną. Dlatego biorąc to pod uwagę odgoniłam od siebie czarne myśli i zaczęłam rozmowę.

- Ciekawy obraz gangstera masz w tej swojej głowie - mężczyzna zerknął na zegarek - nie mam zbyt wiele czasu, dlatego muszę się streszczać. Uratowałaś mnie, kulki, naboje, które na siebie przyjęłaś były przeznaczone dla mnie. Powiedzmy, że z pewnego źródła to wiem. Trajektoria lotu były dokładnie wymierzone i parę moich kroków i brak twojej osoby, skutkowałyby moją śmiercią. Nie musisz się niczym przejmować ani ty ani twoja współlokatorka nie musicie się niczym martwić.

- Zaraz, zaraz. Skąd ty do cholery wiesz, że mam współlokatorkę?!

- Kolega z działu rybnego mi powiedział - wzruszył ramionami, na co ja przewróciłam oczami.

- Ale...

- Żadnych pytań - uciął. - W ramach, swego rodzaju podziękowań możesz mnie prosić o co tylko chcesz. Pieniądze, trochę ich mam? Pięć, dziesięć tysięcy? - zaproponował jakby to było dla niego nic.

- To był przypadek, że mnie postrzelono zamiast ciebie. Nie chcę nic w zamian. Gdyby to ode mnie zależało to nie leżałabym tutaj.

- Wiem. Czas na mnie. Jesteś pewna, że nic nie chcesz? - dopytał wstając ze stołka.

- Właściwie to szukam pracy. Ym... może jesteś, jest pan w stanie coś załatwić - zagadnęłam.

Wolałam nie brać pieniędzy, a dostać coś stałego. Nie miałam długów do spłacania, aby potrzebować zastrzyku gotówki.

- Przyjdź tutaj - powiedział i wyjął wizytówkę z kieszeni. - Ogarnę ci coś, jak wyjdziesz ze szpitala, idź na piętro i powiedz, że szukasz... szefa - puścił mi oczko i zniknął za drzwiami niemalże tak szybko jak się pojawił.

Na wizytówce widniał adres, numer telefonu, mail oraz pewna nazwa - klub ,,Gloden Pearl''. Mój rozmówca, który nie raczył się przedstawić zostawił mnie z kawałkiem papieru w ręce i milionem pytań w głowie. Mogłam mu ufać? Powinnam się cieszyć, że ta cała strzelanina nie miała nic wspólnego z moją pracą, a jedynie z osobą, która przechodziła obok mnie? Dotknęłam złotego znaczka, wytłoczonego w lewym górnym rogu wizytówki.

Potrzebuję pracy, ale czy znalezienie jej w jakimś klubie znajdującym się w najbogatszej dzielnicy miasta to dobry pomysł?

***

A.R

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 11, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Storm of secrets Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz