5. "...lecz gdy pokocham, to się strzeż."

137 29 7
                                    

W następnej sekundzie celował już w kobietę bronią. Zamknął nogą drzwi, które uderzyły z trzaskiem.

— Oczywiście — mruknęła. — Ciebie również miło widzieć.

Wstała od przykrytego stołu z uniesionymi rękami, a następnie rozłożyła je na boki i rozstawiła szeroko nogi.

— Nie mam powodu, by psuć spotkanie z tobą przynosząc na nie broń — powiedziała. — Poza tym, jestem niewinnym człowiekiem. Nie wiem czemu miałabym się bronić. Nalegam, przeszukaj mnie. Byś nie musiał przez cały czas celować we mnie pistoletem.

Nie spuszczał z niej wzroku, wciąż zaciskając dłonie na broni. Spojrzał przelotnie na stół, przy którym zwykł jadać śniadania oraz kolacje i ujrzał elegancką zastawę na białym obrusie, parujące jeszcze posiłki na dwóch talerzach i butelkę szampana w towarzystwie dwóch kieliszków.

Carmen ubrana była w wieczorową suknię w kolorze czerwieni, która miała krzykliwy, kontrowersyjnie duży dekolt. Jej włosy i makijaż pasowały do jej stroju tą elegancją, wszystko wyglądało tak, jakby miała zamiar świętować uroczyste wydarzenie. Mówił to również dobór alkoholu - szampan zamiast wina.

W końcu uległ, nie zapominając jednak, że ma do czynienia z profesjonalnym zabójcą. W jednej dłoni wciąż trzymając swój pistolet podszedł do kobiety i delikatnie ją przeszukał, nie chcąc pozostawiać swoich dłoni zbyt długo na jej ciele. Zrobił to tak, jakby była porcelanową lalką.

Miała rację, nie posiadała przy sobie żadnej broni. Ujrzał przewieszoną przez krzesło czarną torebkę, dlatego złapał ją i otworzył, wyrzucając całą zawartość na blat kuchennej wyspy.

— To było naprawdę niepotrzebne — prychnęła Friedrich, lecz zignorował ją.

Upewnił się, że nie ma ona rozprutych szwów i drugiego dna, a w portfelu nie znajdują się żadne strzykawki z truciznami. Była czysta, zupełnie bezbronna na jego celowniku.

— Co tutaj robisz? — zadał pierwsze pytanie.

Kobieta w końcu usiadła i sięgnęła po butelkę szampana.

— Czułabym się znacznie bardziej komfortowo, gdybyś z łaski swojej przestał we mnie celować — powiedziała niewinnie, skupiając się na wykonywanej czynności. W końcu samodzielnie otworzyła butelkę, przy czym towarzyszył charakterystyczny dźwięk i nalała alkoholu do obu kieliszków. Uniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się subtelnie, wskazując krzesło naprzeciwko niej. — Usiądź, proszę.

Opuścił pistolet i schował go za pas. Zajął miejsce mierząc ją wzrokiem, nie zwracając uwagi na proponowany mu napój oraz jedzenie. Giselle trzymała w powietrzu kieliszek, lecz widząc jego stanowczy wzrok wzruszyła ramionami i upiła go sama.

— Uważasz, że mogę ci zaufać? — zadrwił z niej, na co uniosła ostrzegawczo brew. — Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

— Czemu mam na nie odpowiadać, skoro już ci to powiedziałam przy naszej ostatniej, dosyć burzliwej rozmowie? — odparła. — Chcę tylko z tobą porozmawiać i spędzić trochę miłego czasu w samotności, mogąc cię poznać. To nie jest moja wina, że musisz dopowiadać sobie głupstwa o próbie zamachu na twoje życie, czego nie mam zamiaru robić. Wiem, że ty również chcesz mnie poznać, Thomasie, lecz wystarczy zapytać. Nie musiałeś po to sprowadzać tutaj moich rodziców.

Mówiła to wszystko z szerokim uśmiechem na twarzy, opierając podbródek na dłoni. Jej spojrzenie było tak niewinne, lecz widział w nim pożądanie. Gdy patrzyli na siebie w ciszy, napięcie między nimi z każdą sekundą wzrastało. W końcu Giselle westchnęła głośno i złapała do rąk sztućce. Widząc jak trzyma w dłoni nóż, Lockwood rzucił jej stanowcze, ostrzegawcze spojrzenie.

EvidenceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz